OZEs ty

Wiadomo, przynajmniej pomysłodawcom, czyli — ogólnie — Zielonym, że są dwa rodzaje dwutlenku węgla. Pierwszy jest zabójczy dla środowiska i potęguje efekt cieplarniany. To dwutlenek węgla powstający podczas spalania węgla, ropy lub gazu ziemnego. Drugi to dwutlenek węgla powstający na przykład w wyniku spalania biomasy lub biogazu. Co prawda metan jest też składnikiem gazu ziemnego, ale jest to metan nieekologiczny, ponieważ tylko spalanie metanu zawartego w biogazie jest ekologiczne. Metan zresztą jest sam z siebie gazem cieplarnianym. I to trzydziestokrotnie bardziej „wydajnym”. Jedna krowa emituje dziennie co najmniej tysiąc litrów gazów, w tym ok. 250-300 litrów metanu. Przedostaje się on także do atmosfery podczas wydobywania zrehabilitowanego przez premiera Donalda Tuska węgla. W ogólnym rozrachunku efekt cieplarniany potęguje więc nie tylko ruch samochodowy, przemysł, elektrownie węglowe ale także hodowla i przemysł wydobywczy.

Jakie jest wyjście z obecnej sytuacji? Według Zielonych należy z jednej strony oszczędzać energię, z drugiej strony zwiększyć udział odnawialnych źródeł w jej produkcji. Są to oczywiście bardzo szczytne cele, ale dobrze brzmią tylko podczas pogadanek w mediach i na stronach internetowych. Diabeł bowiem jak zwykle tkwi w szczegółach o których Zieloni milczą jak zaklęci. Na przykład bez dwóch zdań hydroenergetyka jest jednym z rodzajów energetyki odnawialnej. Problem w tym, że żeby z niej skorzystać trzeba mieć góry i rzeki. Zbiornik wodny także nie pozostaje obojętny dla środowiska. Nie mówiąc już o tym, że wymaga poświęcenia olbrzymich terenów, często rolniczych. Na przykład chińska Zapora Trzech Przełomów nie tylko zmieniła krajobraz i mikroklimat na olbrzymim obszarze, ale wpłynęła na ruch obrotowy Ziemi.

Podobny problem dotyczy ferm wiatrowych jak i paneli fotowoltaicznych. W przypadku tych ostatnich parcie Unii na ekologię było tak silne, że sprowadzane z Chin tanie panele obłożyła zaporowym cłem. Ekologia ekologią, ale bez przesady. Dodatkowym problemem jest okresowość produkcji prądu — panele są praktycznie bezużyteczne w nocy, a turbiny wiatrowe gdy nie ma wiatru. Ale te wszystkie przeszkody można próbować pokonywać. Prawdziwym ograniczeniem praktycznie uniemożliwiającym spełnienie — przynajmniej na razie — snów ekologów są minerały niezbędne przy produkcji komponentów wykorzystywanych w zielonej energetyce. Chociażby neodym, który stosuje się w wiatrowych generatorach prądu. Gdybyż jeszcze sam, a nie z domieszką dysprozu. A potrzebne są jeszcze takie metale jak niob, tantal, itr, lantan, cer i kilkanaście innych. Dopóki nie znajdziemy albo substytutów albo złóż, marzenia o zastąpieniu ropy i węgla na globalną skalę można między bajki włożyć.

Warto w tym miejscu zapytać, czy w Polsce odzyskuje się jakieś pierwiastki ziem rzadkich podczas wydobywania węgla i miedzi, czy wszystko co nie jest węglem, miedzią, srebrem i złotem ląduje na hałdach?

WWF zakłada optymistycznie, że do 2050 roku turbiny wiatrowe i ogniwa mogłyby dostarczyć 25.000 TWh energii (w 2012 roku z tych źródeł pochodziło raptem 600 TWh). Redaktorzy „Nature” policzyli, że do realizacji tych mrzonek trzeba by było 3.200.000.000.000 ton stali (3.200 milionów ton), 310 milionów ton aluminium i 40 milionów ton miedzi. Nie wspominając już o zapotrzebowaniu na piasek, który jest składnikiem zarówno betonu jak i szkła.

Nam na szczęście te kolosalne wydatki nie grożą. Nasz światły rząd rehabilituje węgiel i pakuje unijne miliardy w „ochronę” polskiego wybrzeża morskiego. A ponieważ nawet naukowcy do końca nie wiedzą jak to działa, więc falochron wybudowany w jednym miejscu powoduje powstanie szkód w innym. Ale ponieważ falochron widać, a badań naukowych nie, więc pieniądze będą topione w morzu tak długo, aż się skończą. Jak to wygląda w praktyce najlepiej obrazuje przykład Trzęsacza i opracowana przez Zakład Teledetekcji i Kartografii Morskiej Uniwersytetu Szczecińskiego symulacja. Oto umocniony opaską klif, na którym stoją ruiny kościoła wytrzymuje ataki morza, lecz wybrzeże stopniowo eroduje po obu jego stronach i w końcu morze zabiera wiejskie zabudowania. Nie minie 100 lat, gdy zniknie siedem budynków. Z kolei niechronione opaską ruiny kościoła szybko znikają w wodzie, lecz morze zagarnia tylko jeden budynek…

Prawda jest brutalna — można żyć bez chałupy, ale nie da się żyć bez kościoła. Choćby był tylko ruiną. Dlatego póki się da wszystko co z Unii dostaniemy to zmarnujemy. Na szczęście dzięki światłym działaniom koalicji i opozycji wywalczone z takim trudem w Unii miliardy euro pozostaną nietknięte, bo nie będzie kasy na wkład własny. Niemiecki podatnik wreszcie odetchnie z ulgą. Niewykluczone też, że naród niemiecki powodowany wdzięcznością wystawi Tuskowi pomnik

Dodaj komentarz