Odwoływać to wy se możecie

Prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Chyba, że to cnota malowana, surogat, atrapa. W Warszawie rozpisano referendum w sprawie odwołania pełniącej obecnie rolę prezydenta Hanny Gronkiewicz-Waltz. Premier właśnie oznajmił, że jak Warszawiacy ośmielą się odwołać Hannę Gronkiewicz Waltz ze stanowiska, to on, premier, powoła Hannę Gronkiewicz-Waltz na stanowisko komisarza. To jasny sygnał, że premier nie życzy sobie by Warszawiacy cokolwiek w Warszawie zmieniali i o czymkolwiek decydowali. Wkrótce zaś powinni spodziewać się wytycznych „jak spełnić oczekiwania premiera podczas wyborów”.

Prawo, czyli ustawa o samorządzie gminnym mówi, że wyborów nie przeprowadza się, jeżeli ich data miałaby przypaść w okresie sześciu miesięcy przed zakończeniem kadencji prezydenta. Zaś gdyby wypadła w okresie krótszym niż 12 miesięcy przed zakończeniem kadencji, decyzję o nieprzeprowadzaniu wyborów może podjąć rada miasta (PO ma w niej większość). Wówczas powołany przez premiera komisarz sprawuje władzę w mieście do końca kadencji samorządu. Wybory zgodnie z harmonogramem powinny odbyć się w listopadzie przyszłego roku. Więc nic, poza widzimisię przewodniczącego PO, nie stoi na przeszkodzie, by rozpisać przedterminowe wybory.

W tym miejscu nie od rzeczy będzie odświeżyć sobie pamięć i przypomnieć sobie dlaczego prawo jest takie, jakie jest i mówi, co mówi. Otóż w roku 2005 prezydent Warszawy Lech Kaczyński (Prawo i Sprawiedliwość) został wybrany na prezydenta kraju (Rzeczpospolita Polska). Złożył więc rezygnację z urzędu prezydenta miasta (22 grudnia 2005 r.). Aby wszystkim formalnościom stało się zadość Rada Warszawy powinna podjąć uchwałę o wygaśnięciu jego mandatu (miała na to 30 dni). Jednak oczekiwania ówczesnego kierownictwa partyjno-rządowego były inne. Sesja skończyła się niczym, bo nie było kworum (nie stawiła się większość radnych PiS).

Obowiązujące wówczas przepisy stanowiły, że jeżeli do końca kadencji było mniej niż 6 miesięcy, nie organizowało się przedterminowych wyborów, a do końca kadencji rządził komisarz wyznaczony przez premiera. Jednak kadencja Kaczyńskiego upływała dopiero w październiku 2006 r., po bez mała roku, więc — zgodnie z prawem — po jego rezygnacji powinny być zorganizowane przedterminowe wybory. A  te czasami się przegrywa. W tej sytuacji najpilniejszym zadaniem było odwleczenie wygaszenia mandatu, by dać czynnikom partyjno-rządowym czas na reakcję. I reakcja nastąpiła. Jeszcze w grudniu 2005 r. skierowano do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o samorządzie gminnym oraz ordynacji wyborczej. Przedłużał on z 6 do 12 miesięcy termin, w którym mogą nie być organizowane przedterminowe wybory, co w konsekwencji oznaczało, że mianowany przez premiera z PiS komisarz z PiS będzie rządzić stolicą do końca trwającej kadencji.

Dzięki tej uniwersalnej inicjatywie legislacyjnej udało się wtedy utrzymać władzę w Warszawie przez dodatkowy rok, uda się i teraz. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz wcześniej, dzięki czemu czynniki partyjno-rządowe nie musiały w trybie pilnym nowelizować ustawy o samorządzie gminnym oraz ordynacji wyborczej, zarządzać dyscypliny partyjnej na czas głosowania i przekonywać Gowina oraz Godsona, że powinni być ‚za’, bo to dla dobra Polski i Episkopatu.

Każdy kolejny rząd uważa poprzedni za bandę idiotów, wywala wszystkie przygotowane przez poprzedników projekty do kosza i wycofuje się ze wszystkich rozwiązań, z których da się wycofać. Nie tylko tylko tych przepisów i rozwiązań, które może wykorzystać do walki politycznej, ograniczenia swobód obywatelskich, a także służących władzy lub interesom ‚establiszmętu’.

Dodaj komentarz