O cześć wam panowie

Senatorom wydaje się, że ich praca jest coś warta, a Sejmowi wyprowadzenie ich z błędu zajmuje od kilku sekund do kilku minut. Przez kilka lat Senat służył do przyklepywania wszystkiego, co prześle Sejm. W tej kadencji suweren zupełnie przypadkiem wybrał aż o dwóch posłów opozycji więcej niż posłów koalicji rządowej. W ten prosty sposób opozycja zdobyła większość. Byłaby to bardzo dobra wiadomość, gdyby nie to, że opozycja w Senacie jest bardzo umiarkowanie opozycyjna, czemu właśnie dała wyraz. Jeśli bowiem przedtem tak zwana „izba zadumy” nie rzucała kłód pod nogi koalicji rządowej, to teraz pilnie baczy, by nie piętrzyć przed nią problemów. Owszem, kilka razy senatorowie opóźniali oddanie ustawy do podpisania prezydentowi, ale Sejm ich niewiarygodny wysiłek umysłowy odrzucał w okamgnieniu.

Jeśli rządzący uznali, że korzystne dla nich i zasadne jest posiadanie możliwości wprowadzenia stanu wyjątkowego z pominięciem Konstytucji, to obowiązkiem opozycji, zwłaszcza wywodzącej się z partyjek, które mało kto popiera oraz senatorów „niezależnych” jest nie stawanie okoniem. Oczywiście nie trzeba ostentacyjnie podnosić rąś wraz z PiS-em, wystarczy odważnie i bezkompromisowo wstrzymać się od głosu. I tak właśnie uczynili przedstawiciele PSL Ryszard Bober, Jan Filip Libicki i Kazimierz Michał Ujazdowski, Jacek Bury z Polski 2050, Wojciech Konieczny z Lewicy oraz „niezależni” Krzysztof Kwiatkowski i Wadim Tyszkiewicz. Barbara Borys-Damięcka i Kazimierz Kleina z KO w ogóle nie wzięli udziału w głosowaniu.

Pytanie jakie się nasuwa brzmi: skąd w Senacie wziął się przedstawiciel partii, która nie startowała w wyborach? Odpowiedź jest prosta. Otóż istnieją kraje, w których cuda dzieją się przy urnie i takie, w których nie potrzeba do tego urny. Polska należy do tej drugiej kategorii, ponieważ suwerenowi nie przeszkadza całkowita bezideowość kandydatów, wystarczy im w zupełności szyld partyjny. Tutaj nikogo ani nie dziwi, ani nie oburza, że w jednych wyborach poseł startuje z list lewicy i jest za prawem do aborcji, a w następnych, już jako reprezentant prawicy, jest zdecydowanie przeciw. Jana Filipa Libickiego jako członka PiS-u popierali wyborcy PiS-u, jako członka PO wyborcy PO, a jako członka PSL-u wyborcy PSL-u. Podobną drogę przebył Kazimierz Michał Ujazdowski. Jacek Bury wybrany z list Koalicji Obywatelskiej wstąpił do Polski 2050, bo wie, że nie liczą się poglądy, tylko przynależność. Na szczęście polski wyborca nie ma wygórowanych oczekiwań. Zdaje sobie sprawę, że nie da się przewidzieć, jak będzie głosował kandydat, któremu po drodze z każdą partią, która zechce go przygarnąć. Ta nieprzewidywalność jednak kompletnie elektoratowi nie przeszkadza, choć czasem niemile zaskakuje.

Pytanie jaka jest „wartość dodana” takiej „opozycji”, na czym polega jej przewaga i jaką korzyść odniesie suweren gdy na nią postawi pozostaje otwarte. Bo zupełnie czym innym jest popieranie dobrych rozwiązań, korzystnych dla kraju i społeczeństwa, a czym innym pomoc w chwyceniu za mordę.

Dodaj komentarz


komentarze 2