Nowalijka czyli nowa normalność

Dywagacje mają zaszczyt przedstawić sztukę jak zwykle aktualną, garściami z życia czerpiącą, pod tytułem „Na chwilę obecną”.

Występują:
przechodzień oraz
polityk

scenografia:
Ulica; polityk spieszy na zebranie; zbliża się przechodzień.

przechodzień nieśmiało:
Przepraszam pana…

polityk:
Tak?

przechodzień:
Zgubiłem się, czy mógłby mi pan wskazać drogę na dworzec?

polityk:
Szanowny panie! Na dzień dzisiejszy nikt nie wie, kiedy to miasto, znajdujące się na drugim miejscu pod względem liczby ludności w tym kraju znajdzie się na pierwszej pozycji. Świat jest w trakcie pandemii, a to oznacza, że nie jest dobrze. Nie wiem dlaczego politycy, a ja proszę pana jestem politykiem, boją się jak ognia nazwania sytuacji po imieniu. To jest nowoczesne miasto, a epidemia spowodowała paraliż komunikacyjny na wielu płaszczyznach. Z nikim nie można się dogadać. Mimo to rząd nic nie robi, żeby to zmienić, a ja nie rozumiem dlaczego. Czego się boi?

przechodzień:
Nie wiem, ale teraz trafię z zamkniętymi oczami. Bardzo panu dziękuję. Do widzenia.

kurtyna:
Opada, bo wie jak to się robi.

•+++•

Pytanie (pyta Konrad Piasecki): Co zrobić jeśli epidemia będzie trwała dwa lata?
Odpowiedź (odpowiada Joanna Scheuring-Wielgus): Panie redaktorze! Nikt nie wie z nas na dzień dzisiejszy ile będzie trwała epidemia. Minister Szumowski i jego podkrążone oczy chodzą na pasku Jarosława Kaczyńskiego. Minister Szumowski zrobił dokładnie to, co Jarosław Kaczyński chciał, żeby minister zrobił. Mamy naprawdę bardzo proste rozwiązanie: Jesteśmy w trakcie klęski żywiołowej, której Prawo i Sprawiedliwość nie chce nazwać, ponieważ boi się nie wiem dlaczego jak ognia nazwania tej sytuacji, którą teraz mamy, klęską żywiołową.

P. Scheuring-Wielgus wie, że PIS boi się jak ognia, ale nie wie dlaczego. A przecież odpowiedź niesłychanie prosta jest. Otóż PiS nie boi się niczego, lecz realizuje z żelazną konsekwencją swój plan przewłaszczenia Polski. W tym zbożnym dziele z całych sił wspiera je cała opozycja głosując za umożliwiającymi i ułatwiającymi to ustawami. Pamiętnej marcowej nocy p. posłanka i towarzysze jednogłośnie poparli ustawę, która zwalnia PiS z obowiązku ogłaszania stanu klęski żywiołowej. Senackie skrzydło opozycji populistycznej nawet nie próbowało przyjrzeć się bliżej uchwalonym przez Sejm przepisom, przeanalizować konsekwencji jakie niosą, lecz bezmyślnie poparło wszystko jak leci w ekspresowym tempie. W przepychaniu ustaw poszerzających uprawnienia władzy, sprzecznych z Konstytucją, obchodzących ją, marszałek Grodzki i jego towarzysze są równie sprawni jak marszałek Karczewski. Opozycja jest konsekwentna tylko tam, gdzie działania PiS-u uderzają w jej interesiki, jak w przypadku wyborów. A przecież z punktu widzenia wyborców nie ma większego znaczenia kto podpisze niekonstytucyjną ustawę, którą wcześniej w Sejmie popierał.

Dla koalicjanta Kosiniaka-Kamysza, Kukiza, zmiana Konstytucji to jak splunięcie. Rozumowanie jest proste jak słowa przeboju — jeśli PiS nie chce wprowadzić zgodnego z Konstytucją stanu klęski żywiołowej, to po prostu zmieńmy Konstytucję i wydłużmy Dudzie kadencję. Według propozycji miałaby potrwać siedem lat. Dlaczego siedem? Ma to związek z mrożącym krew w żyłach snem, który przyśnił się słyszącemu płacz mrożonych embrionów eks-wicepremierowi. Oto z Wisły wyszło osiem krów pięknych i tłustych, które zaczęły się paść wśród pożółkłych z powodu suszy traw. Nagle siedem innych krów wyszło z Wisły, brzydkich i chudych, które stanęły obok tamtych nad brzegiem, chwilę się im przyglądały po czym pożarły wszystkie osiem owych krów pięknych i tłustych. Sen w różnych konfiguracjach powtórzył się jeszcze kilkukrotnie. Specjaliści wyjaśnili jego znaczenie. Otóż osiem krów, to osiem ostatnich lat, kiedy Polki i Polacy byli ignorowani i pogardzani. Siedem, to właśnie te wyczekiwane siedem lat prezydentury Dudy.

Od jutra rząd znosi niektóre z najabsurdalniejszych obostrzeń, które wprowadził. Cel jest jasny — trzeba przekonać ciemny lud, że epidemia wygasa i robi się niegroźna. Przemysław Czarnek z PiS-u przekonywał w „Kawie na ławę”, że stan epidemii ogłoszono na podstawie ustawy uchwalonej przez PO i PSL w 2008 roku. Ten stan epidemii pozwala na ograniczenie wolności i praw wprowadzanych rozporządzeniem Rady Ministrów na podstawie art 46 b. Prowadzący program Piasecki nie protestował ani nie prostował, ponieważ on rzadko reaguje gdy przedstawiciele władzy mijają się z prawdą. W tym zaś przypadku prawdą jest, że rząd PO i PSL uchwalił ustawę o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, tyle że artykuły 46a i 46b dodano 2 marca 2020 roku. Owszem, PO i PSL brały w tym czynny udział, ponieważ oba ugrupowania poparły te zmiany obiema rękami, niemniej jednak te przepisy wprowadził rząd PiS-u, a nie rząd PO-PSL. Według posła ograniczenie praw wprowadzone na podstawie przeforsowanego przez PiS i populistów przepisu przynosi określone rezultaty, bo liczba zarażonych jest radykalnie mniejsza, radykalnie mniejsza niż w wielu innych krajach. W związku z powyższym znosimy obostrzenia od dnia jutrzejszego stopniowo i powoli…

Trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem wchodząc chociażby na rządową stronę na której widnieje kolorowa mapka i kilka pokrzepiających danych. Nie jest podawana liczba wykonywanych testów, bo akurat tu chwalić się nie ma czym. Im mniej badań, tym mniej wykrytych zakażonych, co znajduje pozytywne odzwierciedlenie w statystykach, a o to przecież chodzi. Zapewne z tego względu na rządowej stronie nie ma wykresów, a Polska dołącza do ekskluzywnej grupy państw niewiarygodnych, które manipulują statystykami, mataczą i oszczędnie gospodarują prawdą. Problem nie polega jednak na tym, że społeczeństwo nie pozna prawdziwego obrazu sytuacji, lecz na tym, że fałszowanie statystyk musi prędzej czy później doprowadzić do tragedii. Jak można dowodzić armią, reagować na ruchy przeciwnika zafałszowując informacje z frontu? Zdominowane przez władzę służby, podobnie jak w bolszewickiej Rosji, Chinach Mao, Korei Północnej, raportują nie to, co jest, ale to, czego oczekują przełożeni. Gdyby Chińczycy zamiast walczyć z doniesieniami o pojawieniu się nieznanej choroby zajęli się samą chorobą, dziś świat nie musiałby zmagać się z pandemią.

Zatajanie, fałszowanie informacji z jednej strony, a z drugiej ograniczanie liczby przeprowadzanych testów oraz kuriozalna odmowa testowania personelu medycznego oznacza, że sytuacja albo już wymknęła się spod kontroli, albo stanie się to niebawem. W ciągu ostatniej doby, według danych ministerstwa zdrowia, wykonano 11,2 tys. testów, a wynik pozytywny stwierdzono u 340 osób. Co to oznacza? To nic nie oznacza, ponieważ testów wykonuje się zbyt mało, by móc stwierdzić, czy obostrzenia odniosły skutek. Na dodatek okazuje się, że infekcję ma lub przeszło co najmniej pięćdziesiąt (sic!) razy więcej osób niż wynika z oficjalnych danych.

Badacze z renomowanego Uniwersytetu Stanforda przebadali na obecność przeciwciał 3,3 tys. ochotników z kalifornijskiego hrabstwa Santa Clara. Ich wyniki wskazują, że infekcję koronawirusową przeszło tam już od 2,5 do 4,1 procent mieszkańców. To od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu pięciu razy więcej, niż liczba oficjalnie zarejestrowanych przypadków choroby.

To może oznaczać, że epidemia swoje żniwo zbierze tak czy owak tyle, że z obostrzeniami nieco wolniej, dramatyczniej i… nieoficjalnie. Może dlatego rząd znosi od jutra najbardziej idiotyczne obostrzenia, jak zakaz wchodzenia do lasów, parków, biegania czy jazdy na rowerze. Przy okazji zastąpiono jedne, w miarę jasne i sensowne wymogi innymi, kuriozalnymi i praktycznie nieegzekwowalnymi. Przykładem jest podzielenie sklepów na dwie kategorie. I tak

• do sklepów o powierzchni mniejszej niż 100 m2 wejdzie maksymalnie tyle osób, ile wynosi liczba wszystkich kas lub punktów płatniczych pomnożona przez 4.
• w sklepach o powierzchni większej niż 100 m2 na 1 osobę musi przypadać co najmniej 15 m2 powierzchni

Oznacza to, że do sklepu o powierzchni 75 m2 posiadającego 3 kasy może wejść 12 osób, a do dwa razy większego sklepu o powierzchni 150 m2 tylko 10. Tak wygląda „nowa normalność” à la PiS. Na szczęście oprócz władzy centralnej jest władza terenowa, niezależna od czynników partyjno-rządowych. To stwarza nadzieję, że nieszczęścia uda się uniknąć, a przynajmniej zostanie zminimalizowane, choć oczywiście wszelkie sukcesy rząd ochoczo weźmie na siebie.

Dodaj komentarz