Normalne życie za młodu utracone…

Mam dylemat. Albo inaczej problem, zgryz, węzeł gordyjski, duży znak zapytania czyli niewiadoma. Przeczytałam bardzo ciekawy wywiad. Jeśli go nie wkleję, to zniknie „za kłódką”, a link nie będzie żadnym odniesieniem. Wkleić – nie wkleić. Jeśli właściciel bloga miałby mieć kłopot, to wyrażam prośbę o usunięcie tego wpisu.

Były „żołnierz” warszawskiego gangu: Miałem 14 lat, kiedy postanowiłem, że będę zły
Magdalena Felis

Nie byłem gangsterem. Byłem żołnierzem w grupie. Dostawałem zlecenie, żeby napaść jakiegoś dilera albo na pobicie czy porwanie, i je realizowałem – mówi Piotr Mudyn. Dziś pracuje w hospicjum. Jest głównym bohaterem dokumentu „Nauka chodzenia” w reż. Marcina Kopcia, pokazywanego podczas 14. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego TOFIFEST w Toruniu.

Jako dziecko Piotr Mudyn był świadkiem śmierci matki, która zginęła z rąk ojca. Piotr i jego młodszy brat Artur trafili wtedy do rodziny zastępczej, w której nigdy nie odnaleźli jednak choćby namiastki domu. Stali się młodocianymi przestępcami – kradli i brali udział w bójkach. W końcu zainteresowała się nimi jedna z warszawskich grup przestępczych, dołączyli do jej szeregów. Z powodu konfliktów z prawem Piotr wielokrotnie trafiał do więzienia. W sumie spędził w nim ok. 10 lat.

Magdalena Felis: Oglądałeś już „Naukę chodzenia”?

Piotr Mudyn: Dwa razy.

I zobaczyłeś w nim swoją historię?

– Nie. Jakąś inną. Byłem na to zły, wściekły na reżysera i producenta, że inaczej pokazali moje życie, niż chciałem. Że to nie jest prawda o mnie. Na pierwsze spotkanie z nimi po premierze filmu jechałem pełen gniewu, ale później zrozumiałem, że to ich spojrzenie na mnie i że mają do niego prawo.

A czego brakuje w twojej historii opowiedzianej w filmie?

– Za mało jest krwi, zapachu krwi. Ta historia jest zbyt łagodna. Reżyser ubrał mnie w piękne piórka, a ja chciałem, żeby było widać agresję i tego nieobliczalnego skurwysyna, jakim kiedyś byłem.

Tatuaże na pięściach Piotra Mudyna (fot. materiały promocyjne)Tatuaże na pięściach Piotra Mudyna (fot. materiały promocyjne)

Ale przecież się taki nie urodziłeś. Kim chciałeś być, gdy byłeś mały? Pamiętasz?

– Chciałem wykonywać wszystkie zawody świata! A potem chciałem być superbohaterem (śmiech).

A przypominasz sobie moment, kiedy postanowiłeś, że będziesz gangsterem?

Pamiętam, jak postanowiłem, że będę zły.

Ile miałeś lat?

– 14 – 15.

Dobry wiek, żeby robić takie postanowienia…

– Wiek buntu. Wtedy chciałem się przestać bać. To był czas, kiedy zaczynaliśmy kraść na koncertach rockowych, wdawać się w awantury, bijatyki. Chciałem, żeby inni się mnie bali, bo to gwarantowało, że nikt mnie nie zaatakuje. Że będę sobie mógł spokojnie zapalić trawę. Bo po trawie zaczynałem mieć lęki, więc chciałem się w ten sposób zabezpieczyć. Później próbowałem pójść w sport. Trenowałem boks, ale przez trepanację czaszki wszystko się skończyło.

To też wynik bójki?

– Nie, głupoty (śmiech). Miałem 19 lat, byłem na przepustce z wojska. Podczas jakieś imprezki wyskoczyłem przez okno na daszek pod spodem. Wszyscy skakali. Ja akurat niefortunnie upadłem. Miałem takie obrażenia, że skończyło się właśnie trepanacją. Po tej operacji byłem inny, słabszy. Przestałem marzyć. Przegrywałem.

Co to znaczy, że przegrywałeś?

– Na ulicy przegrywałem z tymi, których kiedyś kładłem lewą ręką. Kiedy od jednego takiego dostałem bęcki, to miałem pierwszą próbę samobójczą, tak mi było wstyd. Ego mi się skurczyło. Wstydziłem się, że dostałem lanie od leszcza. Zresztą mój kolega z takiego powodu popełnił samobójstwo.

To jest aż taki problem?

– W świecie przestępczym rządzi siła. Jak jesteś nieobliczalny, to masz poszanowanie. Tam jeden na drugiego warczy, wszyscy skaczą sobie do gardeł. Ten mój kolega, kiedy przegrał w bójce, zaczął odczuwać strach. Nie było tego widać na zewnątrz, ale on zaczął się wstydzić tej emocji. Najpierw próbował się powiesić, ale zerwał się sznur. Później wziął cyjanek, ale zwymiotował. Następna dawka trucizny już zadziałała.

A jak ty sobie poradziłeś z tym, że nie mogłeś już polegać na swoim ciele?

– Chodziłem z nożem. Im większy był, tym lepszy. Jak na przykład czterech mnie otoczyło, to mogłem wyjąć nóż i trzymać ich na odległość.

Byłeś wtedy sam czy już działałeś w jakiejś grupie?

– Na początku razem z bratem biliśmy się na ulicach, na koncertach, na meczach. I jakoś tak nagle wyszło, że zaczęła nas otaczać grupa wysportowanych chłopaków. Uformowała się z tego paczka, która trzymała się razem. Rozrabialiśmy na mieście, na ulicy zaczęli się nas bać i w końcu zainteresowali się nami ci, dla których później zaczęliśmy pracować. Tak się zaczęło.

Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)

Zawsze byłeś z bratem?

– Tak. Wszystko szło na wspólne konto. Mieliśmy takie hasło: nie chwal się swoimi czynami, niech twoje czyny podążają za tobą. Byliśmy na jednej ksywce nawet – od nazwiska, więc taka sama. Tak się przyjęło.

Między nami była rywalizacja, choć się różniliśmy. Ja byłem bardziej nieobliczalny, a Artur bardziej pewny siebie, więc spokojniejszy. Byłem tym mniejszym psem, czyli więcej szczekałem, wariowałem, atakowałem, szedłem z nożem. We mnie było więcej gniewu.

Jak doszło do tego, że się tacy staliście? Zaczęliście kraść, bo w waszym domu brakowało pieniędzy?

– Trochę tak. Była kasa, ale nie dla nas. Opiekunka, z którą mieszkaliśmy po śmierci mamy, była po obozie koncentracyjnym i ciągle odkładała pieniądze na czarną godzinę. Jej mąż pracował jako milicjant. Mieli kasę, gromadzili ją i narzekali, że nie mają. Dlatego na przykład zawsze dostawałem ubrania po kimś. Wkurzało mnie to. Więc jak trochę podrosłem, to wziąłem sprawy w swoje ręce.

Na co jeszcze wydawałeś ukradzione pieniądze?

– Te większe, z napadu, szły na zabawę. Na alkohol. Chciałem się pokazać światu: że stawiam wszystkim, zapraszam, że mnie stać.

Czułeś się wtedy jak król dzielnicy?

– Można tak powiedzieć. Ale wtedy to była jeszcze zabawa.

A kiedy stałeś się prawdziwym gangsterem?

– Ja nie byłem gangsterem!

A kim?

– Żołnierzem w grupie. Dostawałem zlecenie, na przykład żeby napaść jakiegoś dilera narkotyków albo na pobicie czy porwanie, i musiałem je razem z kolegami zrealizować. Organizacja takiej grupy przypomina tę w jednostce specjalnej. Jest trochę jak w „Czasie honoru”, tylko że u nas gestapo to była policja albo inna grupa przestępcza, z którą rywalizowaliśmy.

Taka grupa ma mocny etos?

– Tak, wewnętrzny kodeks zbójecki, który mówi, że nie można wydać kolegi, że nie współpracujemy z policją. Ja sam siedziałem rok w więzieniu, bo nie chciałem zdradzić kumpla. Policja wiedziała, że ja wiem, ale nie chcę współpracować.

A pamiętasz swoje pierwsze więzienie?

– 18 lat kończyłem na dołku. Mój kolega siedział w celi trochę dalej i poprosił klawisza, żeby mi dał „kolorową gazetkę”. Powiedział, że to prezent na osiemnastkę. Podkładałem sobie tę gazetkę pod głowę, jak kładłem się spać na podłodze. Ale było wygodnie!

Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)

Były momenty, kiedy miałeś dosyć takiego życia?

– Nie miałem innego pomysłu na życie. To był nasz świat. Już tak głęboko w tym siedzieliśmy…

Jak „praca”, do której chodzi się codziennie?

Zawsze musieliśmy być dyspozycyjni i sami też szukaliśmy nowych zleceń. Na początku mieliśmy pagery – dostawaliśmy wiadomość, żeby zadzwonić pod dany numer, bo jest robota. Wtedy jeszcze dzwoniło się z budek telefonicznych.

Poza tym mieliśmy swoich dilerów, którzy handlowali towarem od nas, więc obstawialiśmy miejsca, gdzie oni sprzedawali. Ochranialiśmy ich.

Miałeś czasem wakacje?

– Ja wyjeżdżałem, chłopaki – nie. Byłem w Hiszpanii, jeździłem w góry. Moja dziewczyna chciała.

Ona nie chciała cię wyrwać z tego świata? Czy nie do końca wiedziała, co robisz?

– Wiedziała, ale nie rozmawialiśmy o konkretach. Nieraz, jak było głośno o jakimś trupie na mieście, kiedy już w telewizji coś mówili, to tak na mnie patrzyła, jakby chciała sprawdzić, czy ja mam go na sumieniu. Patrzyła, ja odwracałem głowę. Nic nie mówiliśmy. Zresztą wtedy już bałem się, że wszędzie może być podsłuch.

Myślę, że dziewczynom imponowało to, co robiliśmy. Na te z nami związane inaczej patrzono na osiedlu. Ale one w ogóle pojawiły się później. Na początku byliśmy tylko my, chłopaki, wojownicy. Kiedy wyszedłem z więzienia, zdziwiłem się, że moim kolegom towarzyszą młode kobiety. Podejrzewałem, że to jakieś wtyki policyjne. Nikomu się wtedy nie ufało.

A jak ty się zakochałeś, to nie miałeś impulsu, żeby uciec od tego wszystkiego? Żeby nie wrócić, choćby z tej Hiszpanii? Zacząć gdzieś nowe życie?

– Ja chyba nigdy nie byłem zakochany. Byłem przywiązany, a to sprawiało, że stawałem się zazdrosny. Jednak nie słuchałem głosu kobiet. Kobiety były przy nas, ale nie z nami – przynajmniej ja tak czułem. Uczucia zagłuszała też heroina, którą brałem. Zamykała poziom serca.

A pamiętasz taką akcję, z której byłeś dumny?

– Były takie zlecenia, które braliśmy, bo nikt inny nie chciał się ich podjąć. Słyszeliśmy, że jacyś tam sobie nie poradzili, boją się, więc my w to wchodziliśmy, żeby im pokazać, że jesteśmy najlepsi. Wtedy byłem dumny. Nawet nie zarabialiśmy wielkich pieniędzy, ale wystarczyło nam to, że się nas boją.

Czasem przypadkiem trafialiśmy na kogoś, z kim mieliśmy na pieńku. Kiedyś zatrzymujemy samochód na światłach, a obok zatrzymał się koleś, którego chcieliśmy dorwać. Wyciągnęliśmy go z auta i wepchnęliśmy do naszego bagażnika. W biały dzień.

W filmie opowiadasz o pewnej akcji, kiedy wyciągaliście informacje z kuriera, który przewoził kokainę z Kolumbii na Białoruś, a potem spaliście z nim pod jednym dachem, żyliście obok siebie. Nie zaczynałeś mu wtedy współczuć, nie było ci go zwyczajnie żal?

– Było. Dlatego z nim zostawaliśmy. On się bał, że przyjedzie inna ekipa, będą go katować, bić, żeby dowiedzieć się, gdzie ma pochowany towar i pieniądze. Prosił, żebyśmy zostali. Był skuty, leżał w łóżku. Ciało miał tak poobijane, że nie mógł chodzić. Wrzątkiem go polewali, jądra były poparzone. Miał na głowie czapkę, żeby nas nie widział i potem nie rozpoznał. Spałem z nim w jednym pokoju, na wynajętym kempingu. Jak leżeliśmy wieczorem, to opowiadał o sobie. Ja nie, ale on tak. Bał się, że zostanie odstrzelony, że nie przeżyje. I przez to, że z nim zostawaliśmy, zostaliśmy wystawieni policji. Szefostwo myślało, że coś kombinujemy.

Kiedy mój kolega Krzysiek, z którym tam siedzieliśmy, pojechał do Warszawy, żeby coś załatwić, wjechała policja. Dostali cynk. Wcześniej pokłóciliśmy się z naszymi szefami o pieniądze, które mieliśmy dostać. Jeden z chłopaków pobił nawet zleceniodawcę. Atmosfera była gęsta. Nie dość, że policja nas ścigała na mieście, to walczyliśmy z innymi grupami: z Pragi, Woli. Mieliśmy jechać do Stanów pracować, ale nie dostaliśmy wiz. To zresztą na dobre wyszło, bo okazało się później, że ten, dla którego mieliśmy robić, był agentem CIA.

Piotr Mudyn pomaga w hospicjum (fot. materiały promocyjne)Piotr Mudyn pomaga w hospicjum (fot. materiały promocyjne)

Dlaczego mieliście tylu wrogów?

– Bo zaczęliśmy przejmować za dużo rzeczy. Giełdę komputerową między innymi. Dlatego miasto się zrzuciło na zabójcę, jakiegoś Armeńca czy Czeczena, żeby nas odstrzelił. W Klifie, w Warszawie.

W tym centrum handlowym?

– Tak. Spotykaliśmy się w publicznych miejscach, gdzie są kamery, właśnie po to, żeby się chronić przed taką akcją. Pracowaliśmy w małym gronie, żeby jak najmniej osób było wtajemniczonych. Nie ufaliśmy nikomu. Często na spotkania z innej grupy przyjeżdżało 20 osób, a od nas cztery (śmiech). Patrzyliśmy na te obsrajnogi i się z nich naśmiewaliśmy. Zgubiła nas pewność siebie. Zabieraliśmy im teren. Nie przypuszczaliśmy, że zatrudnią kogoś z zewnątrz.

Ale wtedy, w Klifie, pojawił się opłacony zabójca w czapeczce i wykonał tych kilka strzałów. Ja byłem akurat na siłowni.

Kto wtedy zginął?

– Krzysiek. Artur.

Twój brat?

– Tak. Z kolei „Jogi” dostał strzał w bark, „Komandos” [wówczas szef tzw. grupy żoliborskiej – przyp. red.] uciekł. Potem zadzwonił: – Byliśmy na spotkaniu. Wiesz z kim?No wiem.Wsypali nas. Prawdopodobnie od nas dwóch padło.

„Komandos” mówił mi potem, że jak biegł, to Artur biegł za nim. Mówił, że się odwrócił i patrzy, że Artur nagle stanął. Blada twarz i taki dziwny wzrok, jakby patrzył za niego, w dal. „Komandos” pomyślał: – Ku*wa, co on tam zobaczył? I pobiegł dalej. Myślał, że Artur patrzył na niego, a on musiał w tym momencie dostać kulkę w plecy. Krzysiek od razu przy stoliku dostał w głowę – nawet nie wiedział, co się stało. „Komandosa” dwa miesiące później odstrzelili na stacji benzynowej.

Zawsze z „Komandosem” jeździłem, obserwowałem teren, obstawiałem mu plecy. Któregoś wieczoru telefon. „Komandos” mówi: – Dostałem cynk, że nas obserwują. Zrywam się za miasto. A ja pytam: – Ale kto obserwuje: psy czy znajdy? Znajdy to była taka druga grupa. Ale wtedy się wyłączył. Rano zaczęli dzwonić dilerzy, których chroniliśmy: – Słyszałeś, słyszałeś? „Komandosa” odstrzelili. Co teraz?

A dlaczego ty przeżyłeś?

– Bo nie zeszły się warunki, żebym dostał kulkę w głowę.

Przypadek?

– Nie ma przypadków.

Momentem zwrotnym był twój paraliż, tak?

– Przez źle zrobiony zastrzyk z heroiny. Zrobił się zakrzep, groziła mi amputacja nogi, ale ognisko poszło w górę, do kręgosłupa. Skończyło się paraliżem. Na jakiś czas.

Wylądowałeś w szpitalu obok chłopaka, który został sparaliżowany po pobiciu kijami baseballowymi. W filmie mówisz, że zastanawiałeś się, czy to ty go nie pobiłeś.

– Wtedy już wiedziałem, że nie ma powrotu do tamtego życia. Byłem częściowo sparaliżowany, uczyłem się chodzić na nowo. Pielęgniarki musiały mi podcierać tyłek. Miałem świadomość, że muszę zmienić środowisko, żeby nie wrócić w stare klimaty. Szukałem jakiegoś nowego wszechświata, zdawałem sobie sprawę, że muszę wykonać pracę nad sobą na bardzo głębokim poziomie, ale nic nie rozumiałem.

Tego samego dnia, kiedy wyszedłem ze szpitala, nie wiem skąd pojawił się diler ze strzykawką z kompotem w kieszeni. Powiedział, że przyszedł do mojej dziewczyny, która była narkomanką. Jej nie było i trafił na mnie.

Wyrzuciłeś go?

– Tak. Wyrzuciłem. Za kilka dni do niego zadzwoniłem, ale już wtedy nie miał towaru. A później zaczęli mnie zamykać za stare sprawy.

Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)

Więzienie było odwykiem?

– Kiedy wychodziłem z więzienia, zawsze mogłem wrócić do tego, żeby narkotykami załatwiać swoje problemy. Ale wiedziałem już, że to do niczego mnie nie doprowadzi.

To, że wyszedłeś z heroiny i zostawiłeś świat przestępczy prawie w tym samym momencie, wydaje się niemal cudem.

– Nie. To motywacja.

Skąd wziąć taką motywację?

– Jak wszystko straciłem, to nie miałem już do czego wracać. Pomysł na taki tryb życia, jaki prowadziłem, nie wypalił. Przyjaciół nie miałem. Znajomości z tamtych klimatów też już były pozamykane, bo ludzie bali się, że jestem obserwowany przez policję, albo że przy mnie dostaną kulkę.

W więzieniu zacząłem czytać książki mistrzów Dalekiego Wschodu i robić głodówki. Chciałem się przygotować do życia mnichów. Stałem się buddystą.

Mówiłeś mi, że zacząłeś być zły, żeby się nie bać. Żeby inni bali się ciebie. A lata później nie mogłeś już nikomu ufać, twoi koledzy ginęli. Więc uciekając od lęku, trafiłeś w jeszcze większy lęk.

– Tak było. Ale już tego nie zauważałem.

Znalazłeś swojego ojca?

– Przyszła informacja, że nie żyje od 10 lat. Nie znalazłem grobu.

Poczułeś ulgę, że on już nie żyje?

– Chciałem go spotkać, żeby mu powiedzieć, że nie mam do niego żalu o to, co się wydarzyło. O mamę. Odkąd jestem buddystą, poznałem prawo przyczyny i skutku. I jestem świadom, że to ja sam stworzyłem taką sytuację, że się odrodziłem w takiej rodzinie, w której doszło do morderstwa. I że potem trafiłem do tej – nie innej – opiekunki. Z obozową przeszłością. Może w innym życiu byłem oprawcą w obozie koncentracyjnym…

A teraz czujesz się bezpiecznie?

– Tak, teraz tak.

I czujesz się panem swojego losu?

– Wszystko zależy ode mnie.

Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)Piotr Mudyn (fot. materiały promocyjne)

A jakie są twoje najbliższe cele?

– Pracować dla innych. Sensownie wykorzystać to życie. Chciałbym budować buddyjskie ośrodki. Myślałem o pracy w schronisku. Teraz pracuję w hospicjum. Zacząłem się karmicznie oczyszczać. Jak wchodzisz na dobrą drogę, pojawia się nadmiar i możesz się już zacząć dzielić. Nie patrzysz już tylko na to, co masz przed nosem, tylko otwierasz się na innych.

Mówiłeś, że po trepanacji czaszki przestałeś marzyć. A zacząłeś znów?

– Tak. Zacząłem.

I o czym marzysz?

– Żeby wszystkie istoty osiągnęły szczęście i przyczynę szczęścia.

A dla siebie?

– Ja też jestem istotą.


Piotr Mudyn był gościem 14. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego TOFIFEST

Magdalena Felis. Dziennikarka, realizatorka i scenarzystka telewizyjna. Dziennikarstwa uczyła się w „Gazecie Wyborczej”, telewizji – w redakcji filmowej Canal+. Współpracuje m.in. z „Urodą Życia”, „Wysokimi Obcasami” czy Stopklatka.pl. Jest stałym gościem audycji filmowej Karoliny Głowackiej „Klasyki dla grzeszników” w TOK FM, kinofilem i altowiolistką.”

Dodaj komentarz