Nie dla idiotów, czyli jak poprzeć ustalenia komisji Millera zaprzeczając

Prawie jednocześnie zostały zaprezentowane widzom dwa filmy dotyczące katastrofy smoleńskiej. Pierwszego, emitowanego w National Geographic nie ma sensu oglądać, bo to strata czasu. Nie, nie dlatego, że — jak twierdzili ci, którzy go nie oglądali — to knot, gniot i kłamstwo. Aż tak łatwowiernym być nie należy. Oglądanie tego dokumentu to marnowanie czasu z uwagi na to, że nic do wiedzy na temat katastrofy nie wnosi nowego. Dlatego warto rzucić okiem na konkurencyjny film Anity Gargas noszący znamienny tytuł Anatomia upadku. Telewizja polska powinna ten film wyemitować. Zwracając uwagę widzów na to, co umyka, a co  jest niebywale istotne. Chociażby sam początek — kierowca autobusu potwierdza ustalenia komisji Millera mówiąc, że samolot był przechylony, a gdy zaczepił o brzozę wyrównał na chwilę.

Zastrzeżenia może budzić kwestia techniczna. Gdy na ekranie widzimy świadka narodowości rosyjskiej nie ma możliwości pozostawienia oryginalnego dźwięku i włączenia napisów, choć technologia DVD takie możliwości posiada. Lektor zagłusza więc to, co mówią Rosjanie. Dzięki temu mogą mówić cokolwiek, bo i tak nie ma jak przekonać się co mówią naprawdę (pokolenie moherowych beretów uczyło się języka rosyjskiego od szkoły podstawowej po studia) i czy zostało to właściwie przetłumaczone.

Już na początku autorka porzuca dociekanie prawdy i koncentruje się na tym, że Rosjanie wycieli zagajnik skoszony przez tupolewa. Najwidoczniej w głowie się jej nie mieści, że wyciągając wnioski z katastrofy przygotowują się na kolejną kampanię prezydencką w Polsce. Ale to nie jedyny grzech Rosjan. Bezczelnie zlikwidowali znajdujący się nieopodal miejsca katastrofy autokomis i wybudowali pawilon, który zasłania widok na obelisk i podest na miejscu katastrofy.

W tym miejscu nie da się nie wyjść ze zdumienia. Rosja to już nie jest Związek Radziecki. Właścicielem terenu — jak dowiemy się później — jest Nikołaj Jakowicz Bodin. Co stało na przeszkodzie skrzyknąć się, złożyć — przeznaczając jakąś część odszkodowania — i wykupić od Bodina tamte tereny wraz z lotniskiem? SKOK na pewno chętnie udzieliłby kredytu na taką inwestycję. Można by tam wybudować lotnisko z prawdziwego zdarzenia, nazwane imieniem jednym z dwóch do wyboru. Bo imię Matki Boskiej Smoleńskiej nie wchodzi w rachubę z uwagi na to, że dała plamę na całej linii. No i postawić stosowny monument.

Niemal od początku słyszymy argumenty typu „nie mógł”, „powinien”, „gdyby” towarzyszące prawie wszystkim scenom „naukowym” i nie tylko. Co i rusz dowiadujemy się więc, że samolot czegoś nie mógł, bo powinien, albo gdyby tak, to inaczej. I oto w pewnym momencie słyszymy, że Tupolew, którego rozpiętość skrzydeł wynosi 38 metrów musiałby skosić sąsiednie drzewa oddalone zaledwie o kilkanaście metrów. W tle przesuwa się teren widziany z lotu ptaka i wyraźnie widać przecinkę w drzewach — skoszone wierzchołki. Ani chybi zrobił więc to, co do niego należało i co zrobić musiał. Identyczną sytuację mamy chwilę później, gdy prof. Binienda mówi, że nie ma przesieki, a na ekranie widać… przesiekę. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę pod jakim kątem jest usytuowana w stosunku do pokazywanego chwilę wcześniej lasu. Przy okazji zostaje zadany kłam słowom jednego ze świadków, który twierdził, że samolot leciał na wysokości drzew.

Prof. Binienda długo i ze znawstwem tłumaczy, że samolot nie mógł zrobić tego, czego nie zrobił, bo tego nie potrafiłby zrobić żaden samolot, nawet wojskowy. Przyjął błędne, lecz pasujące do tezy założenie i deliberuje aż iskry lecą. A rzeczywistość skrzeczy — jeśli przyrząd mierzy odległość od ziemi, to wystarczy go przechylić, by nie zmieniając wysokości dostać większą odległość. Samolot nie wzniósł się ani nie leciał wyżej, bo świadkowie występujący w filmie tego nie potwierdzają. Po prostu obrócił się stąd gwałtowny wzrost wysokości. Załoga próbowała obrót skontrować, stąd lot poziomy. To wszystko wykazała komisja, a p. prof. tak się w swoich wywodach zapętlił, że plótł od rzeczy.

Wywód bowiem sprowadza się do zgrabnego manewrowania trybem warunkowym i przypuszczającym — „gdyby”, „jakby”, „nie mógł”, „musiał” itp. Na siłę próbuje dowieść, że nie było tak jak było, choć fakty, na  które się powołuje mówią same za siebie. Warto zwrócić uwagę na jego słowa, ponieważ nieco dalej pokazana jest wizualizacja, jak domniemane wybuchy miotają ważącym kilkadziesiąt ton samolotem niczym liściem brzozy. Każdy siedzący przed telewizorem może sam spróbować tak potrząsnąć  dziesięciokilogramowym odważnikiem, by samemu przekonać się, że to co widzi w rzeczywistości jest po prostu niemożliwe. Tak zachowują się statki kosmiczne i samoloty w amerykańskich filmach grozy i SF trzeciej kategorii.

Wreszcie w filmie pojawia się kwiat nauki polskiej. Widok tych wybitnych uczonych z tytułami napawa optymizmem i dowodzi, że prof. Krystyna Pawłowicz nie jest bynajmniej osamotniona, a nauka polska ma się bardzo dobrze. Szczególną radością i dumą przepełnia obecność profesorów z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Uczelni, która zawsze kroczyła w awangardzie nauki i postępu. Jej mury opuszczały tak wybitnie jednostki jak tow. E. Gierek, czy tow. A. Jaroszewicz. Kadra jest więc sprawdzona i gdy zajdzie potrzeba bez trudu wykaże, że Ziemia jest płaska. Ten radosny podniosły nastrój mąci niestety jeden zgrzyt. Otóż w filmie sformułowany został przez Edmunda Klicha zarzut, że [Z-ca przewodniczącego podkomisji technicznej komisji Millera płk Mirosław] Wierzbicki nie znał się na konstrukcji tupolewa. Jeśli to go dyskwalifikuje, to zasadne staje się pytanie kto z parlamentarnej komisji pod wodzą Antoniego Macierewicza oraz z szacownego grona profesorów i doktorów zna się na konstrukcji tupolewa, fizyce, wypadkach lotniczych?

Podsumowując — gdy w pierwszych minutach filmu można jeszcze odnieść wrażenie, że jest to film dokumentalny, którego celem jest przedstawienie możliwie jak najwierniejsze jak było naprawdę, to następne kadry i słowa pozbawiają złudzeń. A dociekliwy widz bez trudu dostrzeże, że teza o zamchu nie trzyma sie kupy, co widać wyraźnie nawet w skrojonym pod nią filmie — nie uniknięto sprzeczności i widocznych gołym okiem przekłamań. Z góry założono, że doszło do zamachu i dość nieudolnie, na siłę, próbuje się tę tezę uprawdopodobnić. Ale — jeśli to faktycznie był zamach — rodzą się pytania, z których jedno, podstawowe brzmi: dlaczego dziennikarze nie drążą tematu i nie dociskają pytaniami zarówno twórców filmu jak i szanowne grono profesorskie? Aż prosi się zapytać kto ten zamach przygotował, kiedy i jak? Czy w zamachu brał czynny udział Lech Kaczyński celowo opóźniając wylot, by nie dotrzeć na miejsce przedwcześnie, upewniwszy się, że mgła gęstnieje? I najważniejsze — po co wysadzać samolot, który i tak zaraz runie na ziemię? Czy to były ładunki czasowe? Jeśli tak, to może prawdziwym celem zamachu nie był p. Prezydent, ale załoga lotniska i samo lotnisko, a nieszczęściu winne nieprzewidziane opóźnienie?

Wszyscy zapewne pamiętają histerię, z jaką PiS i jego prezes domagali sie a to stenogramów, a to zapisów czarnych skrzynek, a to raportu. I za każdym razem, gdy to, czego chcieli otrzymywali domagali się czegoś innego, nowego. I to na dziś, teraz, już. Przy czym im dalej od wypadku tym jawniej i bezczelniej lansowana jest teza o zamachu. Czy w tej sytuacji nie byłoby wskazane, by rząd przyznał, że to faktycznie był zamach i zażądał zwrotu wypłacanych z budżetu państwa odszkodowań?

Dodaj komentarz