Nasi kolaboranci

W reżimach totalitarnych wybory są fikcją. Władza ludowa wręcz zachęcała do głosowania bez skreśleń i zastanowienia. Głosowanie było wtedy proste jak nigdy. Wystarczyło wejść do lokalu wyborczego, wylegitymować się, wziąć kartę do głosowania i od razu wrzucić ją do urny. Była jedna lista, a na niej właściwi, sprawdzeni kandydaci. Wchodzenie za kotarę było bardzo niemile widziane, choć oczywiście nie było zabronione. Głosowanie bez skreśleń oznaczało, że głos był zaliczany pierwszemu kandydatowi na liście. Owszem, każdy mógł przestudiować listę i skreślić niechcianego kandydata. Tylko jakie to miało znaczenie, skoro listy układał i zatwierdzał Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej?

Potem przyszedł rok 1989 i teoretycznie zmieniło się wszystko, a wybory stały się „wolne”. Tyle, że nie do końca. Od razu w Konstytucji zapisano, że w wyborach do Sejmu obowiązuje ordynacja proporcjonalna i wprowadzono progi wyborcze. Praktycznie nikt nie zwrócił wtedy uwagi na uzasadnienie, zgodnie z którym zbytnie rozdrobnienie sejmu utrudniało czy wręcz uniemożliwiało „sprawne” rządzenie. Już na starcie strona solidarnościowa postawiła na ułatwienie sobie życia, a nie na rozmowy, negocjacje, mozolne wykuwanie wspólnego stanowiska. Teoretycznie miało być pluralistycznie i demokratycznie, w rzeczywistości wygodnie i komfortowo. Z perspektywy czasu trudno oprzeć się wrażeniu, że chodziło nie tyle o zmiany, ile o przejecie i utrzymanie władzy. Zmiany były potrzebne tylko o tyle, o ile pozwalały wyciągnąć kraj z zapaści.

Od samego początku ordynację wyborczą pomyślano tak, by było podobnie jak w PRL-u. Wtedy także była „opozycja”. Obok PZPR-u w sejmie zasiadali przedstawiciele SD (Stronnictwo Demokratyczne), ZSL (obecnie PSL) oraz chrześcijański Znak. Oczywiście liczba mandatów była ściśle określona, a kandydaci mieli pełne błogosławieństwo partii rządzącej. Po 1989 roku partie zaczęły mnożyć się jak króliki. Stopniowo, z kadencji na kadencję, mniejsze ulegały marginalizacji, aż wytworzył się swoisty duopol, który od roku 2005 na zmianę przejmuje władzę. Na dodatek ordynacja proporcjonalna sprawia, że często kandydat, który otrzymał 50.000 głosów nie zdobywa mandatu, a ktoś, kogo poparło 5.000 wyborców zasiada w sejmie. Oczywiscie głosowanie bez skreśleń jest wykluczone, ponieważ są dwie główne partie i kilka pomniejszych. Co nie znaczy, że zrezygnowano ze sprawdzonych rozwiązań. Głosowanie bez skreśleń twórczo zaadoptowano do nowej sytuacji i zastąpiono tak zwanymi jedynkami. Kandydat znajdujący się na pierwszym miejscu listy praktycznie zawsze zdobywa mandat, bo wyborcy nie głosują na konkretnych ludzi, ale na partie. „Jedynka” na liście to zarazem i nagroda, i często lokomotywa, która ciągnie całą partie przysparzając jej głosów.

Skoro nawet „pluralizm”, czyli wielopartyjność, nie pozwala odróżnić tego, co było od tego, co jest, to czym się jedno od drugiego różni? Dobre pytanie, skoro identycznie jak w minionym okresie o tym kto znajdzie się na liście wyborczej decydują komitety partyjne. Ewidentnie nie po to opozycja zwana „demokratyczną” przejęła władzę, by pozwolić przypadkowemu społeczeństwu decydować o czymkolwiek. Zadaniem wyborcy przy urnie tak wtedy jak i teraz jest wskazanie który z pupilków lidera partyjnego bardziej mu się podoba. I to tylko teoretycznie, bo wyborca przeważnie nie zna kandydatów, więc stawia krzyżyk przy pierwszym nazwisku na partyjnej liście. I o to właśnie chodzi!

Gdyby PZPR nie upierała się przy tym, że musi cieszyć się niemal stuprocentowym poparciem, mogłaby spokojnie przestać fałszować wybory — nie można było głosować na innych kandydatów, ponieważ innych kandydatów nie było. Gdyby miała jeszcze ciut więcej oleju w głowie to po prostu podzieliła by się na dwie części. PPPR (Polska Prawdziwa Partia Robotnicza) byłaby w opozycji do PWPR (Polska Właściwa Partia Robotnicza) i mianowałaby jej przywódcę. Teraz wystarczyło układać listy tak, by raz zwyciężała jedna, a raz druga. Wtedy Zachód łatwo uwierzyłby tak, jak wierzy dziś, że w Polsce jest pluralizm i kwitnie demokracja. Jak bowiem wytłumaczyć, że w PO lidera mianuje się, a nie wybiera? Że PiS potrafi utrącać kandydatów wywlekając im niechlubną przeszłość lub fingując afery, a PO nie jest w stanie zablokować skompromitowanych polityków, nie wspominając nawet o komunistycznych agentach, sędziach, prokuratorach? To, co opisał  Tomasz Piątek w swoich obu książkach jeży włosy na głowie. Czy milczenie opozycji w tej kluczowej dla bezpieczeństwa kraju sprawie można uznać za normalne? Tak zachowują się ludzie odpowiedzialni, nieuwikłani i niezależni? Było osiem lat na dogłębne zbadanie powiązań, wyciągnięcie wniosków, pociągnięcie winnych do odpowiedzialności. Grzegorz Schetyna to łebska chłopina, ale można postawić dolary przeciwko orzechom, że nie kiwnie palcem, nie zrobi nic, tak jak nic nie zrobiła poprzednia ekipa.

Nasz ukochany prezes oznajmił był właśnie, parafrazując Cyrankiewicza, że Kto podnosi rękę na Kościół, go chce zniszczyć, ten podnosi rękę na Polskę. I powtarzam: jestem człowiekiem wierzącym, praktykującym katolikiem. Ale gdybym na przykład nim nie był, to mówiłbym to samo, bo to oczywistość. Bo co jest po drugiej stronie? Po drugiej stronie jest urbano-palikotyzm, nihilizm. Dlatego Kościoła trzeba bronić. To także obowiązek patriotyczny. Kaczyński w ten sposób odniósł się do wystąpienia redaktora naczelnego „Liberté!” który przypomniał krótki fragment powieści Tadeusza Konwickiego „Kompleks polski”:

W tym nieszczęsnym kraju rządziły duszami ludzkimi przez wieki zdeprawowana religia i sprzedajny kościół. Religia na usługach państwa, religia kierowana przez głowę państwa. A istotą tej religii była zawsze forma, rozdęta, zmitologizowana, zabsolutyzowana forma. A w tej formie najważniejsze było słowo. Słowo stało się krwawym tyranem, słowo stało się okrutnym zabobonem i bezlitosnym Bogiem.

Następnie stwierdził, że Kościół katolicki w Polsce, obciążony niewyjaśnionymi skandalami pedofilskimi, opętany walką o pieniądze i o wpływy stracił moralny mandat do tego, żeby sprawować funkcję sumienia narodu. […] Polski Kościół zaparł się Ewangelii, zaparł się Chrystusa i gdyby dzisiaj Chrystus był ponownie ukrzyżowany, to prawdopodobnie przez tych, którzy używają krzyża jako pałki do tego, aby zaganiać pokorne owieczki do zagrody. Dziś agendę tematów dnia układają nam czarnoksiężnicy, którzy liczą, że przy pomocy zaklęć i manipulacji złymi emocjami będą w stanie zdobyć władzę nad duszami Polaków. Ale rywalizacja na inwektywy i na negatywne emocje z nimi nie ma sensu, dlatego że po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się w końcu, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry!

Te słowa nie mogły się spodobać. Do boju ruszyli harcownicy i dawaj jeden przez drugiego wydawać oświadczenia. Według Wirtualnej Polski sam Donald Tusk był „zażenowany”. Nie wiadomo czy bardziej niż żona, z którą po 27 latach małżeństwa wziął ślub kościelny. Dla PO nie do przyjęcia jest forma, co oczywiste, bo z pojmowaniem treści od dawna jest na bakier. Rzecznik PO wyjaśnił w czym rzecz: Forma tego wystąpienia jest moim zdaniem nie do przyjęcia. O kryzysie w Kościele, który jest sprawą dużej wagi, nie należy mówić w sposób, który nie jest poważny i odpowiedni do okoliczności. Uważam, że forma tego wystąpienia nie była poważna. Do Grabca doszlusował Kosiniak-Kamysz: Nie zgadzamy się na politykę w Kościele. Ale też na tych, którzy mówią i obrażają w jakikolwiek sposób całą wspólnotę Kościoła. Chłopy zawsze na kolanach, za panem plebanem pójdą bez szemrania i protestu. Nawet niezwykle charyzmatyczna i nowoczesna p. Katarzyna Lubnauer zabrała głos i posłużyła się wyrafinowaną paralelą: To jak by przyjść na koncert rockowy i dostać na początku heavy metal. Nie tak miało być. Nie zdradziła jak miało być, ale można domyślić się, że tak jak dotąd, czyli bez sensu, celu, pomysłu i wizji. Nawet Uniwersytet Warszawski dał głos i stanął po właściwej stronie dystansując się i odcinając. W marcu 1968 roku prorektor UW Zygmunt Rybicki zwracając się do studentów oświadczył, iż wiec jest nielegalny i mają kwadrans na opuszczenie Uniwersytetu. Najwidoczniej to już tradycja

Zgodnie z przyjętą na Uniwersytecie praktyką, rolą organizatora takiego spotkania jest przede wszystkim powitanie gościa i wprowadzenie do tematyki jego wykładu. Leszek Jażdżewski wykorzystał tę okazję do przedstawienia swojej politycznej agendy. Posłużył się przy tym retoryką niezgodną z Misją Uniwersytetu i zdecydowanie odbiegającą od standardów dialogu, tak istotnych na Uniwersytecie.

Przedstawiciel Liberté formą swojego wystąpienia nadużył zaufania Uniwersytetu jako gospodarza. Osoby zainteresowane wydarzeniem rejestrowały się na wystąpienie przewodniczącego Rady Europejskiej, a nie na inne spotkanie.

W 1931 roku Tadeusz Boy-Żeleński opublikował felieton pod tytułem „Nasi okupanci”. Oddając się lekturze trudno nie zgodzić się z Einsteinem, że czas to pojęcie względne i raz płynie, innym razem nie. a czasem cofa się.

Hektorowie, profesorowie uniwersytetu, sędziowie i prezesi Sądu Najwyższego, to wszystko są bolszewicy, nie mający innej troski, jak tylko wydać rodzinę polską na bezeceństwa.

Choć Boy-Żeleński opisał okupantów bez mała sto lat temu, to my ciągle, z żelazną konsekwencją wybieramy kolaborantów…

Dodaj komentarz


komentarzy 5

  1. W Średniowieczu władza papieży, a za tym władza KK była przeogromna. Stosowali oni wtedy swoisty hokus-pokus czyli klątwę!!!! W dzisiejszych czasach ludzie już klątw się nie boją. To stosuje się nowy wynalazek naruszenie uczuć religijnych!!!!!!! Jak słabiutka to musi być wiara, gdy słowa ateisty, czyli według katolickich religiantów człowieka o znikomym znaczeniu, osłabiają ich wiarę. Uczucia naruszają? które to? Uczucie nienawiści? A może uczucie i potrzebę głoszenia bezkarnego wulgaryzmów, inwektyw?

    „Obrońcy” pedofilii katolickich księży czują się urażeni, że nie została doceniona waga 500+. Jeden taki niecnota, wybierany na posła o nazwisku Kłopotek, tak poczuł się wzburzony słowami Leszka Jażdżewskiego, których nie słyszał, których nie czytał, ale w „obronie” postanowił donieść do prokuratury! W obronie uczuć, kleru, bezrozumnego myślenia!! Pleban będzie raczej zachwalał tę kandydaturę w jesiennych wyborach. Zgodnie ze słowami chwalą nas, my ich, a oni nas.

    Jak sprawa nadzwyczajnych przywilejów KK, ogromne darowizny od państwa, których wielkość jest ukrywana przed społeczeństwem, ogromne koszty katechezy, katechetów, kapelanów, braku podatków od działalności  gospodarczej,opłacania ZUS i składek emerytalnych, „zniżek” na zakup nieruchomości ograniczonych do 1% lub 0,1% (Szczecin) wartości księgowej sprzed wielu lat, a nie wartości rynkowej z z dnia „zakupu” mają się do pojęcia słowa demokracja?

    Czy opozycja po dojściu do władzy coś zmieni? Wątpię!!!! Dla nich wszystkich akcja „Paryż wart jest mszy” trwa nieustannie kosztem społeczeństwa, jego potrzeb na miarę XXI wieku.

    Ilu Polaków po lekcjach historii od 1989 roku ma pojęcie czym jest jedynka na liście wyborczej i czym była pozycja pierwsza na liście wyborczej w czasach PZPR?

    Gratulacje!!! za tak przejrzyste, jasne uwypuklenie braku różnic między jedynkami w PZPR i demokracji katolickiej.

    1. Kościół do perfekcji opanował zarządzanie strachem. Gdy jedna metoda, jak klątwa, przestaje działać, wymyśla inne. A człowiek jest tak skonstruowany, że strach go mobilizuje do szukania schronienia. I znajduje. Pod bezpiecznym skrzydłem Kościoła za co łaska..

      1. Ostatnio jakoś dziwne jest wzmożenie nawracających. A to panienka przed świętami zaprasza do katedry, a to para zaprasza na modły w wielki piątek. dziś sympatyczny (z wyglądu) facet spytał; co się dzieje z nami po śmierci? Odpowiedziałam, że mnie to nie interesuje, życzyłam miłego dnia i do widzenia. Od rodziny (b.blisko KK) dostałam życzenia prawie jakby sam Jędraszewski je pisał. Nie reaguję, ale zastanawiam się czy to nawracanie tych, którzy kolędy nie przyjmują i daniny nie płacą.