Najpierw uwalimy, potem uchwalimy

Ledwo Polska odzyskała niepodległość po 125 latach niewoli, już Kościół przystąpił do odzyskiwania zagrabionych przez zaborców majątków. Zaborców nie drażnił protestami i nie domagał się niczego. Wręcz przeciwnie, wspierał ich władzę od boga daną i potępiał powstańcze zapędy Polaków. Po dojściu Hitlera do władzy, w obliczu realnego zagrożenia, kler nie odpuścił ani na jotę. Dziwnym trafem komunistyczna, zakłamana historia nie wspominała o roli jaką odegrał tuż przed wojną, gdy zadłużone po uszy państwo nie miało na żołd dla masowo dezerterujących z tego powodu żołnierzy, ale miało dla ordynariatów polowych i oficerów w sutannach. Nawiasem mówiąc ksiądz generał czy pułkownik to uosobienie miłosierdzia bożego i ucieleśnienie przykazania nie zabijaj.

Po wojnie władzę objęli komuniści. Po początkowych prześladowaniach kler znowu ustawił się z wiatrem. A dzięki cenzurze społeczeństwo nie tylko nie wiedziało ile kosztuje współpraca gospodarcza ze Związkiem Radzieckim, ale także za ile władza ludowa kupuje sobie przychylność Kościoła. Gdy policzyć wartość majątku przekazanego Kościołowi przez Gierka okaże się, że tanio nie było. A potem była hiperinflacja i puste półki. I znowu historia zatoczyła koło — ledwie państwo stanęło na samodzielnych nogach, jeszcze walcząc z hiperinflacją i brakami na rynku, a już Kościół przystąpił do „wyrównywania krzywd dziejowych”. I wyrównuje je do dziś.

Wydawać by się mogło, że nie da się pobić serwilizmu władzy ludowej wobec towarzyszy radzieckich. Okazuje się jednak, że da się. Nikomu bowiem z towarzyszy rządzących po wojnie Polską nie przyszło do głowy dokonywać publicznie aktu apostazji. A polskim politykom w wolnej ojczyźnie i owszem. Najpierw tow. Aleksander Kwaśniewski udał się do kościoła i wziął ślub kościelny ze swą małżonką Jolantą. To, że Aleksander Kwaśniewski jest niewierzący, nie było przeszkodą w zawarciu ślubu. Kościół katolicki nie widzi bowiem w takiej sytuacji przeszkód. Jeśli oczywiście wygodniej jest nie widzieć, albowiem Biblia zaleca widzieć (2Kor 6:14-18) i nie widzieć (1Kor 7:12-14), zależnie od potrzeb.

Rok po tow. Kwaśniewskim do ołtarza pomaszerował Donald Tusk wraz z małżonką. Po co? Ano kilka miesięcy później były wybory prezydenckie, a wśród kandydatów, jak nietrudno się domyślić, Donald Tusk. Jak się okazało obnoszenie się ze swą wiarą nie zrobiło wrażenia na wyborcach i prezydentem został ktoś inny. Teraz Donald Tusk jest premierem. Drugą kadencję nim jest. I zamierza pełnić tę funkcję dożywotnio. Dlatego, mimo iż z pełną premedytacją umieścił takich, a nie innych ludzi na listach wyborczych, teraz zaczął ich „przywoływać do porządku”. Poczuł bowiem, że na związkach partnerskich może coś ugrać.

Związki partnerskie były dotąd bez zbytnich protestów premiera spuszczane w legislacyjny niebyt. Aż nagle pan premier w ich sprawie tupie nogą! Cud? Skąd. Zostały osiągnięte „porozumienie” i „kompromis” w sprawie Funduszu Kościelnego i odpisu podatkowego. Stąd to nagłe parcie na poparcie związków partnerskich. Zaś awans ministra finansów gwarantuje, że interesy jednej wysokiej umawiającej się strony będą doskonale zabezpieczone. Nikt chyba nie ma wątpliwości która to będzie strona. Bowiem poziom serwilizmu wobec Kościoła pozostawia wiernopoddańczość komunistów wobec Moskwy daleko z tyłu.

Mamy oto wynegocjowany w wielkim trudzie i znoju odpis w wysokości 0,5% podatku od dochodu na rzecz kościołów. Ale także gwarancję, że jak to będzie mało, to państwo polskie z budżetu „wyrówna Kościołowi straty”. Słyszycie — jak zwykł był mawiać towarzysz Gomułka — towarzysze i obywatele? Straty! Tak! Jak Kościół nie dostaje pieniędzy podatników, to ponosi straty! Kondycja polskiego budżetu, bilionowe długi państwa nie robią na Episkopacie żadnego wrażenia. Czy nie tak zachowuje się pasożyt, doprowadzając do śmierci żywiciela? Czy zachowanie polskiego rządu wobec Moskwy za komuny odbiega od zachowania polskiego rządu wobec Episkopatu obecnie? Czy jedyna różnica nie polega tylko na tym, że (jeszcze) możemy o tym otwarcie mówić?

Pozbawieni armii, z dominacją kleru, zadłużeni po uszy jesteśmy dokładnie w takiej samej sytuacji jak przed wojną. Z tą różnicą, że dziś nie opieralibyśmy się agresorowi tak długo.

Dodaj komentarz