My mamy prawo

Prawo jest ważne. Prawo jest najważniejsze. Dlatego słowo ‚prawo’ działacze PiS odmieniają przez wszystkie przypadki. Mini ster sprawiedliwości o prawie mówi nieustannie. Uważni słuchacze mogą jednak zauważyć, że nad wyraz specyficznie pojmuje to pojęcie zawężając znaczenie do tego, co sam uważa za zgodne z prawem. A ponieważ dysponuje możliwościami, w razie potrzeby dostosowuje prawo do swoich potrzeb.

Pędząc suchą szosą na złamanie karku pirat drogowy złamał przepisy. Inni kierowcy nagrali jego wyczyny i opublikowali film w sieci. Dokonując tego… złamali prawo. Dlaczego? Bo przestępca uwieczniony na filmie jest chroniony nie tylko przez ustawę o ochronie danych osobowych, ale przede wszystkim przez kodeks cywilny. I taki osobnik, jeśli uzna, że przez publikację jego wyczynów zostały naruszone jego dobra osobiste, może pozwać publikującego do sądu. Można sobie wyobrazić sytuację, że ktoś filmuje gwałt zbiorowy, a organa ścigania nie zajmują się gwałcicielami, lecz pilnie poszukują autora nagrania, ponieważ sprawcy uznali, że naruszył ich dobra osobiste. Sądy też chętniej zajmują się tymi, którzy przestępstwa ujawniają, niż tymi, którzy je popełniają.

Gdy opublikowano nagrania z pewnej restauracji, uwaga wszystkich skupiła się na osobie nagrywającego, a nie na służbach, które nie zapobiegły podsłuchom i nie na dygnitarzach, którzy łamali prawo. Niewykluczone, że niebawem o naruszenie dóbr osobistych będzie oskarżany świadek w sądzie. Tak więc wizerunku przestępcy popełniającego przestępstwo publikować nie należy. Ale publikowanie twarzy tych, którzy żadnego wykroczenia nie popełnili jest jak najbardziej zgodne z prawem. Ujawnił to minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który zapewnił, że publikacja wizerunków osób biorących udział w proteście przed Sejmem 16 grudnia była legalna, a potwierdził minister Mariusz Błaszczak przekonując, że jeśli sądy orzekną, że publikacja wizerunku narusza dobra osobiste, to będzie to oznaczało, że państwo jest teoretyczne.

Taka argumentacja trafia wielu do przekonania, ponieważ problem jest teoretyczny — dotyczy kogo innego. Jednak zgodnie z tym rozumowaniem państwo nieteoretyczne to takie, w którym o tym, co jest zgodne z prawem, a także o winie, nie decyduje sędzia w sądzie, lecz urzędnik na urzędzie. W takim państwie sądy są niepotrzebnym, kosztownym luksusem.

Kilkunastoletni chłopiec cierpi na rzadką chorobę związaną z dystrofią mięśni. Istnieje lek, który może mu pomóc, ale ministerstwo zdrowia odmawia jego refundacji. Rodzice oddają sprawę do sądu, a sąd wydaje wyrok uchylający decyzję ministra o odmowie refundacji. Czyli refundacja się należy. Jednak ministerstwo uznaje, że wyrok sądu jest prywatną opinią sędziego i nie zamierza się do niego stosować. I ma do tego prawo.

Państwo to bardzo skomplikowana struktura powiązana gęstą siecią zależności. Musi działać jak dobrze naoliwiona maszyna. Gdy zawodzi choćby jeden element, w tryby dostaje się piasek, całość zaczyna działać wadliwie. Jeśli urząd państwowy lekceważy wyrok sądowy, to gdzie obywatel ma udać się w poszukiwaniu sprawiedliwości? Jakie ma szanse w starciu z urzędem, politykiem, sąsiadem mającym plecy, pokazującymi mu środkowy palec?

Gorliwie popierający dziś partię rządzącą i przyklaskujący bezprawiu prędzej czy później sami staną przed tym dylematem. A gdy bezsilni spróbują zaprotestować, w sieci znajdą opublikowany swój wizerunek, w skrzynce wezwanie do prokuratury, a wyrok w imieniu rzeczpospolitej wyda urzędnik, któremu nadepnęli na odcisk…

Dodaj komentarz