Mafijny łańcuch spekulacji

Jak wiadomo socjalistyczna ojczyzna byłaby mlekiem i miodem płynąca krainą, gdyby nie groźni spekulanci działający w pojedynkę lub w zorganizowanych grupach. Warto przypomnieć jeden z mrożących krew w żyłach przykładów opisany przez Jerzego Morawskiego w 160 numerze Rzeczpospolitej przed 16 laty.

Pan Kazimierz mieszkał w Przemyślu, lecz pracował w pobliskiej wsi, Stubnie. We wsi piekarni nie ma, więc umówił się z kolegami i koleżankami z pracy, a potem także z mieszkańcami, że będzie rano kupował świeże bułeczki i rogaliki, przywodził i sprzedawał z niewielkim zyskiem. Czyli będzie robił to, co dla handlu detalicznego było mission impossible. Odtąd codziennie wstawał o trzeciej nad ranem, pędził do piekarni, a potem do autobusu. Na potrzeby procederu, jak później ustaliła prokuratura, zamówił u prywatnego wytwórcy torbę z dermy. Po pewnym czasie obstalował następną. Na palcach zawiesił płócienne woreczki. Na dno toreb kładł bułeczki, a na wierzch bardziej kruche rogale.

Na ślad groźnego spekulanta wpadł przewodniczący przemyskiego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (do którego należał m.in. Ryszard Bender i Karol Karski). Na posiedzeniu organizacji przekonywał aktyw, że pieczywa białego w Przemyślu nie ma nie dlatego, że piekarnie dostają za małe przydziały mąki, ale dlatego, że wykupywane jest przez spekulantów, między innymi ze Stubna. Nędzni ci osobnicy, wrogowie klasy robotniczej, bułki kupują taniej, a odsprzedają drożej! Średnie wynagrodzenie w owym czasie (rok 1984) wynosiło 16.838 zł.

Niedługo później dzięki wytężonej pracy operacyjnej i wywiadowczej udało się ustalić, iż codziennie wczesnym rankiem nieznany mężczyzna w prywatnej piekarni kupuje dużo bułek i rogali po czym pędzi na PKS (informatorem była żona jednego z milicjantów, dla której zabrakło bułek, co ją bardzo zdenerwowało). Spekulanta udało się sprawnie i szybko namierzyć i zatrzymać. Przyciśnięty śpiewał jak z nut, że pieczywem handluje od trzech lat. Bułki i rogale sprzedaje o półtora złotego drożej, niż kupuje w piekarni. Dziennie zarabia pięćset złotych, co na tydzień daje dwa i pół tysiąca. Milicjanci wyliczyli, że rocznie daje to 120 tysięcy zł. Przemnożyli przez trzy. Zysk za trzy lata wyniósł 360 tysięcy złotych!

Przestępcy nie pomogło nawet zaświadczenie z miejsca pracy w którym „Stwierdza się, że ob. Kazimierz zaopatruje pracowników w pieczywo drobne. Powyższe jest dużym udogodnieniem szczególnie dla matek wysyłających dzieci do szkoły, gdyż na terenie Stubna nie ma możliwości zakupu pieczywa.” Rozprawa przed Sądem Rejonowym w Przemyślu odbyła się 10 października 1985 roku. Spekulanta przywieziono z więzienia, gdzie przebywał już blisko cztery miesiące. Został skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, grzywnę w wysokości 350 tysięcy złotych oraz przepadek dwustu dolarów i około 500 tysięcy złotych.

No i co z tego, zapyta ktoś. Komunę mamy już dawno za sobą, handlować można legalnie chyba, że się sprzedaje… bułki po złotówce. Ale nawet wtedy nikt do więzienia, nawet w zawieszeniu, nie trafia. No więc o co chodzi?

Ano jest taka branża, nota bene zreformowana przez poprzednią ekipę, kierująca się zasadami, które nawet komunistom do głów nie przyszły. Niesławnej pamięci Hilary Minc, twórca i animator tak zwanej bitwy o handel nie wymyślił takich zasad, jakie obowiązują w handlu lekami. Dzięki nim co i rusz media trąbią o „aferze” polegającej na tym, że ktoś leki sprzedaje z zyskiem, niczym groźny spekulant rodem z PRL-u. Mamy do czynienia ze zorganizowanymi grupami przestępczymi zajmującymi się nielegalnym obrotem lekami – grzmi główny inspektor farmaceutyczny niczym rasowy działacz PRON.

Warto zdawać sobie sprawę, że dopóki wielki mąż stanu i wizjoner nie zreformował rynku leków, dopóty nikt nie słyszał takich pojęć jak „mafia lekowa” czy „odwrócony łańcuch dystrybucji”. Ale dzięki wysiłkom ludzi dobrej woli udało się — pojęcie spekulantów znowu wróciło, znowu święci triumfy i znowu doskonale tłumaczy braki w zaopatrzeniu. No bo przecież nie dlatego brakuje leków, że prawo jest idiotyczne, lecz dlatego, że spekulanci spekulujo, leki wykupujo i sprzedajo przez co uczciwi ludzie nie majo się czym leczyć.

Choć sprawie „przygląda się” wiele instytucji, to efekt medialnego bicia piany jest mizerny. Dlaczego? Bo przepisy ewidentnie zostały przygotowane pod ten proceder, więc przestępcy… nie popełniają przestępstwa. Portal opinii podaje, że w styczniu 2015 r. Prokuratura Apelacyjna (dziś zwana Regionalną) w Lublinie umorzyła wiele postępowań przeciwko wywożącym leki. Bo? Bo — jak tłumaczy Andrzej Jeżyński, naczelnik V wydziału ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji lubelskiej prokuratury — artykuł 127 prawa farmaceutycznego przewiduje odpowiedzialność karną  osób, które prowadzą aptekę lub hurtownię bez zezwolenia. Te placówki jednak zezwolenie posiadały.

Jaki z tego morał? Ano taki, że raz wprowadzone idiotyczne przepisy obowiązywać będą wiecznie, a państwo nie szczędząc sił i środków do upadłego będzie walczyć z problemami, które samo stworzyło — zmiana bzdurnych przepisów nie wchodzi w grę. Musi znowu zmienić się ustrój, bo jak widać nawet zmiana parlamentu, rządu i prezydenta nic nie daje…

Dodaj komentarz