… ma prawo pluć nam w twarz i dzieci watykanić

Co jakiś czas pojawia się postulat wyprowadzenia religii ze szkół. Nie towarzyszy temu merytoryczna dyskusja, rozważanie za i przeciw, lecz przepychanka, a wręcz pyskówka. A największe zdumienie budzi, że wody w usta nabrali ci, którzy głos powinni zabierać w pierwszym rzędzie – pedagodzy, psycholodzy, socjolodzy, etycy etc.

Po pierwsze każde, albo prawie każde normalne dziecko zetknąwszy się z opowieściami, które są prawdą i w które należy bezdyskusyjnie wierzyć, zastanawia się po co wszechmogącemu kościoły? Po co otoczonemu zastępami nieśmiertelnych synów i aniołów ziemscy, śmiertelni słudzy w powłóczystych szatach? Słudzy, którzy dzięki zdobyczom wiedzy, a nie dzięki bogu, mogą głosić dziś swoje „nauki” na skalę dotąd niespotykaną. I którzy gdyby to tylko od nich zależało do żadnego postępu by nie dopuścili.

Po drugie bajka to bajka bez względu na to jak się ją nazwie i jaką rolę przypisze. Nie dzięki modlitwom, nawet nie dzięki objawieniom wiemy, że Ziemia nie jest płaska. I nie tylko to. Wiemy, że Słońce nie krąży wokół płaskiej Ziemi, że Ziemia nie jest pępkiem wszechświata, bo wszechświat nie ma pępka, że jest małą, poślednią planetką jakich wiele, okrążającą przeciętną gwiazdą na peryferiach przeciętnej galaktyki, jakich miliardy.

Jak można dyrdymały, żeby nie użyć ostrzejszego określenia, chętnie wykorzystywanego przez drugą stronę, nazwać nauką i nauczać w szkołach? Gdzie są pedagodzy, psycholodzy, socjolodzy? Zeszli do podziemia? Dlaczego nie protestują przeciwko robieniu dzieciom wody z mózgu? Dlaczego nie alarmują, że podniesienie bajek do rangi wiedzy czyni spustoszenie w psychice dziecka? Przecież to uczy hipokryzji. Nic się nie zgadza. To o czym mowa na tych „lekcjach” ma się nijak do rzeczywistości i stoi w jawnej sprzeczności z tym, czego dziecko dowiaduje się na innych przedmiotach.

Uczeni dawno doszli do wniosku, że metoda 3z (zakuć, zdać, zapomnieć) to ślepa uliczka. Stąd otwarte programy nauczania oparte o dialog, wykorzystujące naturalną ciekawość dziecka, stosujące metody aktywizujące. I w tej otwartej (teoretycznie) szkole XXI wieku skansen dogmatów tkwiący korzeniami w mrokach średniowiecza. Dogmatów ze swej istoty nie pozostawiających pola do dyskusji, dialogu, rozmowy. Uczeń dowiaduje się, że tak jest, bo to prawda objawiona i koniec. Nie tylko nie wolno pytać, ale i wątpić. I żadnego pola manewru – niby każdy ma wolną wolę, ale lista zakazów obejmuje wszystko, co nie znalazło się na liście nakazów.

A dzieci? A dzieci mają dylemat na każdym kroku. Próbując uzyskać odpowiedź są albo szykanowane, sekowane albo wtłaczane w sztywne ramy konformizmu. Bo jak wyjaśnić dziecku obecność kapelana w armii, błogosławienie żołnierzy idących na wojnę, skoro na lekcji wbija się mu do głowy dekalog, a w nim „Nie zabijaj”? Jak wytłumaczyć miłosierdzie i miłość kogoś, kto wszystkich ludzi i niewinne niczemu zwierzęta wytopił jak kociaki? Jeśli bóg jest taki miłosierny, to dlaczego nas wszystkich pozabija, by ostatecznie osądzić?

W czasach komunizmu w programach nauczania znajdowały się treści propagandowe. Były to jakieś nieudolne próby naukowego podejścia do fikcji, jakim był system sprawiedliwości społecznej. Dysonans między teorią a praktyką widać było gołym okiem, wystarczyło wyglądnąć podczas lekcji przez okno. Polska naprawdę odzyskała niepodległość, skoro teraz także zadający niewygodne pytania są zastraszani, uciszani, szykanowani?

Eska-gate obnażyła tragiczny stan oświaty. Germanizacja, rusyfikacja i socjalistyczna indoktrynacja razem wzięte nie poczyniły takich spustoszeń jak watykanizacja. Cel został osiągnięty. Większość nie jest w stanie zrozumieć niczego bardziej skomplikowanego od prostego przesłania typu „broń wiary przodków”, „atakują naszych”, „to jest wróg”, „duszpasterz ma boski immunitet”. Stoimy na skraju przepaści, bowiem edukacja to przyszłość i być albo nie być całego narodu. Niedouczeni nauczyciele nie są w stanie niczego nauczyć, a cała nacja skazana jest na zagładę.

Tu chodzi o nasze dzieci. Przecież z myślą o ich przyszłości nasze światłe rządy reformowały i reformują oświatę. Dlaczego jednak dobro instytucji, której „nauki” są sprzeczne nie tylko z prawdziwą nauką, wiedzą, ale i zdrowym rozsądkiem, feudalnego skansenu zbudowanego wokół fikcji, stawiane jest ponad dobrem naszych dzieci? Dzieci, którym deklarując miłość odbieramy przyszłość? Czego je uczy państwowa katolicka szkoła? Wiernopoddaństwa? Wasalstwa? Jak bez szemrania i dyskusji służyć panu swemu? Oraz języków, w których przyszli panowie będą wydawali proste polecenia? Bo w pierwszym rzędzie zadbano o to, by nawet własny stał się obcy…

Dodaj komentarz