Ma być

Kandydatka na fotel premiera z ramienia Schetyny wie jaka powinna być płaca minimalna. Nie wie dlaczego powinna być taka, a nie inna i skąd się weźmie, ale jako przyszła premier nie musi tego wiedzieć. Płaca minimalna ma być połową średniej krajowej, a średnia krajowa nie bierze się z księżyca — przekonuje zacna niewiasta i wyjaśnia, że na nią składa się wiele rzeczy. Jeżeli średnia krajowa rośnie, to w ten sam sposób automatycznie rośnie minimalna krajowa. To jest bezpieczny mechanizm i dla przedsiębiorców i dla naszej gospodarki.

Czyżby? Warto uświadomić sobie jak liczona jest średnia krajowa.

Po pierwsze, comiesięczne dane o średniej płacy w przedsiębiorstwach prezentowane przez GUS nie dotyczą całego rynku. Dotyczą tylko i wyłącznie firm, w których zatrudnienie przekracza 9 osób. Są to więc średnie i duże organizacje, których odsetek w Polsce, według danych urzędu, wyniósł w 2016 r. ok. 4,3 proc.

Po drugie […] to, co uznaje się za średnią płacę w Polsce, tak naprawdę dotyczy ok. 60 proc. pracowników zatrudnionych w 4,3 proc. wszystkich przedsiębiorstw w kraju. Do tego wyniki są zawyżane przez menedżerów wysokiego szczebla, kierowników działów, szefów itd.

Zgodnie z danymi GUS-u średnia płaca w styczniu 2019 roku wynosiła 5.275,95 zł, a w sierpniu 5.182,43 zł. Czyli zgodnie z postulatem p. premier in spe w styczniu płaca minimalna powinna wynieść 2.637,97 zł, a w sierpniu 2.591,21 zł. I to ma sens!  Nie powinno więc budzić zdziwienia, że p. Kidawa-Błońska o tym, że program koalicji populistycznej jest dobry przekonała się dopiero jak go wzięła do ręki, a czołowi politycy nie potrafią wymienić szóstki Schetyny. Kto by się uczył na pamięć bajęd bez żadnego znaczenia, służących wyłącznie celom propagandowym? Trzeba było coś wyborcom obiecać, no to Schetyna obiecał, ale czy to jest dopłata do świniaka czy do buraka to jaka to różnica?

Sojusz Lewicy Demokratycznej, który razem z Razem i Wiosną liczy na dobry wynik w wyborach, zaakceptował narzucony przez PiS tryb prac parlamentu, czyli posiedzenie raz na miesiąc, i przedstawił „kalendarz przywracania praworządności”. Ponieważ zmiany w sądownictwie bardzo przypominają miłe sercu lewicy czasy minione (tow. Czarzasty dobrze je pamięta, bo po stanie wojennym wstąpił do PZPR), więc prace nad zmianą ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa przewidziane są dopiero na styczeń 2020 roku. I to też ma sens, albowiem nominaci Ziobry w sądach muszą mieć czas, aby po sobie posprzątać. Z kolei ci, którzy zostali rzuceni na odcinek Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego muszą mieć czas na pozbawienie prawa wykonywania zawodu jak największej liczby niezależnych, przyzwoitych sędziów. Dlatego likwidacja tej Izby wyznaczona została dopiero na kwiecień 2020 roku. Prokuratura na niezależność będzie musiała poczekać do 2021 roku. „Kalendarz” firmuje między innymi Wanda Nowicka, specjalistka od przytulania pod stołem premii, ponieważ te pieniądze jej się po prostu należą za ciężką i uczciwą pracę. Przypomnijmy:

Marszałek Sejmu Ewa Kopacz i pięciu wicemarszałków przyznało sobie za ubiegły rok wysokie nagrody. Najwięcej, bo w sumie 45 tys. złotych, otrzymała Kopacz. Jej zastępcy: Cezary Grabarczyk (PO), Marek Kuchciński (PiS), Wanda Nowicka (Ruch Palikota), Eugeniusz Grzeszczak (PSL) i Jerzy Wenderlich (SLD) zgarnęli po 40 tys. złotych.

Odpowiedzialni politycy, przywódcy z prawdziwego zdarzenia, przedstawiają program na lata, stawiają przed sobą i krajem cel i konsekwentnie do niego dążą. Program polskich polityków AD 2019 to wygrać wybory za wszelką cenę, bez oglądania się na konsekwencje zarówno swoich obietnic, jak i działań. Dlatego nie zaprzątają sobie głowy przyszłością. Liczy się tylko tu i teraz. Co będzie za rok, dwa pięć, kompletnie ich nie interesuje. Oczywiście mogą sobie pozwolić na nieodpowiedzialność, bo wyborcy każde kłamstwo i obietnicę bez pokrycia wezmą za dobrą monetę. Bowiem za działanie na szkodę firmy grożą surowe kary, zaś za doprowadzenie państwa do bankructwa, działanie na szkodę kraju nie grozi nic. Nawet przed Trybunał Stanu dotąd praktycznie nikt nie trafił, choć najsroższą karą, którą może zasądzić ta instytucja, poza odebraniem odznaczeń państwowych, jest pozbawienie biernego prawa wyborczego. Sankcja w sam raz na rozprawienie się z opozycją. Tylko gdzie jest ta opozycja? PiS-owi wystarczyło kilka tygodni by zdemolować państwo, lewicy naprawa zajmie lata, a koalicja populistyczna tylko zapewnia, że „przywróci normalność”, ale nie zdradza kiedy. Bo, zgodnie z hasłem wyborczym, „jutro może być lepsze”, ale wcale nie musi.

Przekleństwo obecnej sytuacji polega na tym, że politycy niby obiecują zmiany, ale żadnej nie mają przemyślanej, nic nie mają przygotowanego. Przypominają polskich drogowców, których zima zaskakuje zawsze, zwłaszcza gdy występuje w ziemie. Weźmy „program” koalicji populistycznej dotyczący wymiaru sprawiedliwości. Sporą część zajmuje paplanina typu czym sąd być nie powinien. Jednak poza zbiorem pobożnych życzeń i pięknie brzmiących obietnic nie ma ani jednego konkretu. Zrobimy to, nie może być tak, zlikwidujemy, przeniesiemy nadzór. Największe wrażenie robi zapewnienie, że „wprowadzą przemyślane rozwiązania, które przyśpieszą procesy sądowe i ułatwią dostęp do sądów wszystkim Polkom i Polakom” oraz „zadbają o to, aby przełożonym korpusu prokuratorów nie mógł być poseł czy prezes partii politycznej, a jedynie doświadczony prokurator”. Łezka się w oku kręci i ma się ochotę zbawców z wdzięczności po rękach całować. Podniosły nastrój psuje jednak kołaczące się z tyłu głowy pytanie, które można wyrazić parafrazując słowa Kazika z piosenki „Jeszcze Polska” — coście skurwysyny robili przez te cztery lata? Jakie ustawy macie przygotowane i gotowe do uchwalenia po przejęciu władzy? Można postawić orzechy przeciw euro, że nie mają nic. A przecież w latach 2005 – 2016 partie polityczne otrzymały z budżetu państwa łącznie 1,265 mld złotych!

Zdumiewająca jest postawa mediów, które rozwodzą się nad kompetencjami zarabiających krocie asystentek prezesa banku centralnego, czy wójta na stanowisku prezesa spółki skarbu państwa, a do porządku dziennego przechodzą nad kompetencjami kierującego krajem magistra historii, medycyny, etnografii czy socjologii. Dlatego mało prawdopodobna porażka PiS-u może odsunąć katastrofę nieco w czasie, ale jej nie powstrzyma. No bo jeśli ktoś nie potrafi napisać sensownego programu, przygotować przepisów, ułożyć harmonogramu, to będzie w stanie sprawnie pokierować państwem?

Dodaj komentarz