Litera w nosie i przepis na ducha

Wymiar sprawiedliwości nie ma ostatnio dobrej prasy. Niesłusznie. Odnotował bowiem wiele spektakularnych sukcesów i ciekawych inicjatyw. Najgłośniejszą inicjatywą była niewątpliwie oferta dalszego zacieśniania współpracy z organami władzy państwowej, ze szczególnym uwzględnieniem Kancelarii Premiera. Współpraca rozkwitła niedługo potem i zaowocowała przekazaniem akt sprawy Marcina P. urzędnikom w resorcie sprawiedliwości. Prof. Ćwiąkalski twierdzi, że to niezgodne z prawem, ale co on może wiedzieć? Powiem otwarcie – otwarcie mówi Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości – mam w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch. I ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie uczciwym, w państwie, które jest transparentne, w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwosci stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych.

Sprawy Figurskiego i Wojewódzkiego, którzy obrazili miliony Ukrainek, prof. Mikołejko, który znieważył nie mniejszą liczbę matek czy Kuby Wątłego i Mariusza Gzyla, którzy wielokrotnie okazywali brak szacunku dla przekonań i uczuć religijnych oraz posługiwali się wulgarnym językiem dowodzą, że już od jakiegoś czasu żyjemy w państwie uczciwym, transparentnym, w którym litera literą, a duch batem. Dlatego z tym większym entuzjazmem należy odnotować olbrzymi sukces wymiaru sprawiedliwosci, który po wielu latach żmudnych przesłuchań, śledztw, dociekań i badań rozwiązał wreszcie zagadkę mafii pruszkowskiej. Okazało się, że większość oskarżonych to bogu ducha winni przypadkowi obywatele, których pech polegał na tym, że znaleźli się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu, względnie coś pokiełbasiło się świadkom koronnym.

Nie od rzeczy będzie w tym miejscu wspomnieć o sprawie, która nie została nagłośniona przez media i przeszła właściwie bez echa. A niesłusznie, bo choć co prawda miała miejsce w czasach, gdy obecny minister sprawiedliwosci nie był jeszcze ministrem sprawiedliwości, to jednak była jedną z wielu jaskółek zapowiadających państwo ducha i klarowności. A było tak…

Waldemar i Alicja w jednym stali domu. Waldemar na górze, Alicja na dole (z matką). Pewnego majowego poranka pan Waldemar schodząc po schodach potrącił pozostawione bez nadzoru czerwone, plastikowe wiaderko, które w wyniku czynu uległo pęknięciu. Pani Alicja zażądała naprawienia szkody i odkupienia uszkodzonego naczynia. Ponieważ pan Waldemar kompletnie się nie poczuwał, sprawa trafiła do sądu. Żądania nie były wygórowane – sprawiedliwości stanie się zadość, jeśli pan Waldemar zwróci 10 zł za wiadro oraz wpłaci 200 złotych na rzecz PCK.

Przypadek został potraktowany przez sąd z całą powagą i rozpatrywany z należytą wnikliwością i starannością. Sąd podszedł do sprawy profesjonalnie i przesłuchał najpierw panią Cecylię, matkę pani Alicji, następnie powódkę – panią Alicję, oskarżonego, pana Waldemara oraz panów policjantów, którzy przyjechali w dniu w którym pękło wiadro na interwencję. Pan Waldemar jednak od początku utrudniał. Zamiast iść na współpracę szedł w zaparte i nie tylko nie przyznawał się do winy, ale jako dowód niewinności przedstawił nakręcony telefonem komórkowym film, na którym widać panią Alicję jak gdyby nigdy nic myjącą schody szmatą maczaną w czerwonym wiaderku. Całym. Sąd, w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej nie mógł nie ustosunkować się do tego dowodu, więc zlecił ekspertyzę. Biegły z całą powagą przyjrzał się sprawie. Zaczął od krótkiego zobrazowania metod badawczych: Na początku badania włączyłem telefon, w pamięci telefonu ujawniłem plik o nazwie video 004.3gp. Dalej zwrócił uwagę, iż filmik może być zmanipulowany, ponieważ zanim przystąpiono do nagrywania zmieniono w telefonie datę. Jednak rzeczywistej nie da się ustalić. Faktura za pracę eksperta: 90,- zł.

Na kolejnej rozprawie pan Waldemar poddał w wątpliwość, czy potrącenie, a nawet – jak twierdzi pani Alicja – kopnięcie wiaderka może spowodować aż tak rozległe szkody. To wymagało zbadania. Sąd zlecił więc kolejną ekspertyzę. Biegły z zakresu wyceny maszyn i urządzeń zabrał się do rzeczy profesjonalnie: Przedmiotem opracowania jest wskazanie przypuszczalnego, prawdopodobnego zniszczenia wiaderka plastikowego wykonanego z poliuretanu. Zniszczenie polegało na pęknięciu ścianki wiaderka od dna do krawędzi górnej. Pęknięcie to nastąpiło w wyniku uderzenia mechanicznego twardym przedmiotem o sile około 15 kg, co jest uwidocznione w dokumentacji fotograficznej. Na poparcie tezy na zniszczeniu wiaderka przez uderzenie, przemawia informacja, którą uzyskałem od producenta podobnych wiader tj. firmy Lamela z Łowicza. Informacja ta dotyczyła wymiarów, pojemności oraz materiału z jakiego wykonane są podobne wiaderka. Ponadto oparłem się na wiedzy własnej i publikacji pt. „Wyroby z tworzyw sztucznych”. Nadmieniam, że wartość rynkowa wiaderka waha się od 8,5 do 15 zł. Ponieważ ekspertyza wymagała sporego zaangażowania sił i środków, tym razem faktura opiewała na kwotę 229,50 zł.

Wreszcie po roku sąd wydał wyrok: oskarżony jest winny i musi zapłacić 50 zł grzywny. Jednak oskarżony w nosie miał literę, bo czuł ducha. Napisał apelację do Sądu Okręgowego i zażądał powtórzenia procesu. A Sąd Okręgowy umorzył sprawę…

Nie jest ważne, czy pan minister prawo łamie, czy nie. Ważne, że jest z nami. I z duchem swoim.


O tym, co mówi Gowin można poczytać tutaj, a posłuchać na własne uszy w audycji Popołudnie Radia Tok FM Grzegorza Chlasty tutaj (mp3, 12:39 i 14:53)

Dodaj komentarz