Lekiem wysoka cena

Redaktor Solska jest oburzona i dała temu wyraz w audycji. Co oburzyło redaktor Solską? Redaktor Solską oburzyło to, że udała się do apteki, przedstawiła receptę i usłyszała „Niech pani przyjdzie jutro”. W tych okolicznościach terapii nie może rozpocząć natychmiast, ponieważ leków w aptece nie ma i to jest oburzające. Jednocześnie jednak p. red. hołduje tezie, że leki to nie marchewka.

Kiedy człowiek potrzebuje lekarstw? Wtedy, gdy mu coś dolega. Chyba, że jest przewlekle chory. Wtedy musi je brać ciągle. Kiedy człowiek musi jeść? Zawsze, także wtedy gdy jest chory, nawet przewlekle. Ze słów p. redaktor wynika wszakże, że leki muszą spełniać określone wymogi, a żywność nie musi. Bierze się to zapewne z przeświadczenia, że farmakologia doskonale sobie już radzi z zatruciami marchewką. A człowiek, który mniej je, bo go nie stać, jest zdrowszy.

Dawno, dawno temu gdy ktoś wchodził do sklepu w celu zakupienia bułki, często wychodził z niczym słysząc „Przyjdź pan jutro rano”, choć bułki nie były na receptę. Nie mógł więc zaspokoić potrzeby natychmiast. Później czasy się zmieniły i pojawił się towar na półkach sklepowych, a i apteki zaczęły oferować różne medykamenty w wielkiej obfitości i asortymencie. Nawet z realizacją recept nie było żadnych problemów dopóty, dopóki gigantyczny reformator nie postanowił wzorem Hilarego Minca wygrać wojnę o handel farmaceutykami. Jak postanowił, tak uczynił. Po czym zapewnił, że dla niego osobiście jednym z najważniejszych zadań jest to, by leki ratujące życie były dostępne dla pacjentów! Tak! Leków zaczęło brakować już w kilka miesięcy po wielkiej reformie refundacyjnej!

Warto przy okazji nadmienić, że Edward Gierek też przekonywał, że dla niego osobiście jednym z najważniejszych zadań jest to, by cukier był dostępny dla każdego. Dlatego każden jeden dostanie specjalny talon, któren będzie uprawniał do zakupu aż dwóch kilogramów cukru w miesiącu! Tusk nie poszedł tak daleko i nie wprowadził talonów na aspirynę, ale red. Solską zdenerwował.

Zdenerwowana p. redaktor, oburzywszy się na konieczność powtórnego odwiedzania apteki, oburzyła się jeszcze bardziej na myśl, że potrzebny specyfik mogłaby nabyć za grosze. Chodziło mnie — nakręciła się — o leki za grosik, które powodowały, że się nakręcało popyt na bardzo niekiedy drogie leki, które były refundowane przez państwo i pacjent płacił grosik, państwo płaciło bardzo dużo. Jeśli się słyszy takie słowa z ust ministra zdrowia czy premiera, to można jedynie wzruszyć ramionami. Polityk nie plotący dubów smalonych jest jak yeti — podobno są tacy, którzy go widzieli. Ale w ustach pani redaktor nabierają szczególnej wymowy. Ponieważ oznaczają, że pacjent kupujący tanie leki to nie tylko symulant, ale i oszust. Nie kupuje przecież tych leków, które mu są potrzebne, ale te, które są tanie, modne i na które „nakręcił się” popyt. Zamiast więc czegoś na serce, kierując się modą i ceną brał coś na prostatę. Albo odwrotnie. Oczywiscie zgodnie z tą teorią sam sobie wpierw wypisawszy receptę.

Z wywodu p. redaktor wynika, że los pacjenta nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ najważniejszy jest interes państwa. Podziela tym samym pogląd byłego ministra, który ostro skrytykował ekspertów za zbyt dużą – jego zdaniem – liczbę rekomendowanych leków, które powinny znaleźć się na liście refundacyjnej. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Komisja Europejska krytykowała Polskę za to, że listę leków refundowanych układa osobiście minister zdrowia. Platforma zmieniła więc zasady powołując Radę Przejrzystości. Wszystkich jej członków powołuje minister.

Temat z audycji podchwyciły media, które również oburzają się, że „nadal kwitnie proceder nielegalnego wywozu leków za granice kraju”. To, co normalnie reguluje się samo poprzez rynek, ustawodawca zdelegalizował. W ustawie zawarto niejako zakaz zarabiania na lekach. Ale tylko w określonych okolicznościach. Dzięki temu pojawiły się problemy nieznane wcześniej, z którymi z poświęceniem „walczy” się identycznie jak w minionych czasach walczono z groźnymi spekulantami. Oni także, wiedzeni chęcią zysku, kupowali taniej i nielegalnie (!) sprzedawali drożej. Oczywiscie w materiałach medialnych próżno szukać wzmianki, że ustawa jest wadliwa, że w handlu lekami brak transparentności, podobnie jak przy ustalaniu listy leków refundowanych i „negocjacjach” ministerstwa zdrowia z firmami farmaceutycznymi. Red. Solska w swojej audycji też wolała tej kwestii nie rozwijać.

Jakie na to jest lekarstwo? Jeszcze bardziej złapać handel lekami za twarz. Naczelna Rada Aptekarska uważa, że dostęp do leków polepszy się, gdy aptek będzie mniej. Ideałem by było, gdyby było ich dokładnie tyle, ilu członków liczy Rada. Rząd łaskawym okiem patrzy na tego typu pomysły. Co prawda portal Fronda niepochlebnie wyraża się o socjalistycznym modelu gospodarki, twierdząc, że Zmonopolizowanie przez państwo dostarczania towarów i usług, to zwiększenie ich ceny, zmniejszenie ich dostępności i pogorszenie jakości, ale nie może to oczywiście dotyczyć rynku leków, usług medycznych itp. Bo leki to nie marchewka i oferowanie ich tanio jest nieetyczne. Chociaż więc koncepcja „apteki dla aptekarzy” to jako żywo ochrona koncesjami i barierami interesu bogatych, uniemożliwiająca biednym awans i poprawę swojej sytuacji życiowej, to przecież wszyscy wiemy, że jak leki będą tanie, to chorzy będą je łykać garściami. I to często bez konsultacji z lekarzem lub farmaceutą. Poza tym po co tyle aptek, skoro na wizytę do lekarza specjalisty trzeba niejednokrotnie czekać nawet kilka lat? Jedna wystarczy.

Nie wolno zapominać, o czym przypomina Fronda, że socjalizm jest największym zagrożeniem dla demokracji. Opiera się na zabobonie, że urzędnicy przewyższający ludzi mądrością lepiej rozpoznają potrzeby konsumentów od nich samych. Dlatego należy popierać ideę aptek dla aptekarzy, kopalń dla górników, hut dla hutników, urzędów dla urzędników itd. Oraz — w pierwszym rzędzie — władzy dla władzy.

Dodaj komentarz


komentarzy 5

  1. Po pierwsze aptek jest bardzo dużo. Są wszędzie. Z aptek często zmieniły się w drogerie (kto pamięta co oznacza to słowo?) Przy takiej ilości aptek, każda większa ilość leków na półce to zamrożenie gotówki.
    Mam nadzieję, że wspomniana redaktor wie, co to znaczy. Za lek trzeba zapłacić w jakimś niedługim terminie, a nie sprzedany w tym czasie, zmniejsza możliwości zakupów innych leków.
    Apteki (tak jak i inne sklepy) przestały być magazynami. Teraz lek jest na zamówienie i według mnie jest to normalne by utrzymać się na rynku.
    Leki na choroby okresowe związane z porą roku są dostępne na bieżąco.

    Jestem z tych żyjących „od brania do brania….leków” na stałe, aż do wizyty smętnej pani z kosą.
    Zdarza się, że czasami trzeba pójść drugi raz po jakiś lek.
    I z tego powodu korona nie spada mi z głowy i nie słychać jak brzęczy na podłodze.

    Zirytowana redaktorka koniecznością powtórnego pójścia do apteki to taka naindyczona paniusia.
    Problemem jest dostanie się do lekarza specjalisty.
    Problemem jest oczekiwanie na zabieg.
    Problemem jest ograniczanie lekarzy w kierowaniu na badania będące cudem techniki XXI wieku.
    Skierują, nawet w wielkiej potrzebie wynikającej z ratowania zdrowia, a wykorzystali PRZYZNANE środki przez NFZ, to min. od głupich kroków czyli udawania, że chorych się leczy NIE ZAPŁACI.

    Całkiem jak rządzenie w PRL rozprowadzaniem sznurka. Rządzili urzędnicy i sznurka ciągle brakowało. Tak jest z kolejkami do lekarzy, na zabiegi, do sanatoriów.
    Jeśli chory pójdzie do szpitala i oprócz wykrytej choroby (tej ze skierowania) zostanie ujawniona jeszcze jedna, to za leczenie tej drugiej NFZ nie zapłaci. Dlaczego? Warto poszukać w przepisach bzdurnych.

    Zawsze można szukać jakiegoś poleconego przez arcybiskupa cudotwórcy, uzdrowiciela, wskrzesiciela, którego zaproszenie przynosi spore profity.

    To są problemy. Może jak pani redaktorka zachoruje i będzie żyła „od brania do brania leków” nabierze jakiegoś rozumu.
    Jednak żadnej takiej choroby lub chorób nie życzę.
    Ale kto wie. Marchewka wyrosła piękna na nadmiarze sztucznych nawozów i taka zdrowa nie jest.
    Jabłuszko jest schlapane chemią od owadów, a tej chemii zwykła woda nie zmyje. Jednak brać „dziennikarska” zalała nas słowami o podłości Putina, że polskich jabłek nie chce. Ale już na pytanie DLACZEGO NIE CHCE zabrakło odpowiedzi. Za literówki mieli zapłacone bez poszukiwania przyczyn.
    Widać to „dziennikarze po najlepszej szkole medialnej” i wiedzą jak zarobić ale się nie narobić.

    1. Chyba niejasno przekazałem swoją myśl, jeśli ją tak odczytałaś. Powinienem poprawić, ale nie wiem gdzie nastąpiło przekłamanie.

      Po pierwsze oburzenie p. Solskiej dowodzi smutnej prawdy, że jest kolejną osobą nie potrafiącą powiązać skutków z przyczynami. Zaproszeni goście co prawda próbowali p. redaktor to i owo tłumaczyć, ale chyba jej nie przekonali.

      Po drugie przykład sznurka do snopowiązałek przeczy tezie, że aptek jest za dużo. Zmniejszenie liczby aptek to kompletny brak konkurencji i drastyczny wzrost cen. Przerabiano to wielokrotnie w innych krajach — warto posłuchać audycji, żeby się o tym dowiedzieć. Spokojnie między bajki można włożyć tezę, że monopol, mniejsza liczba placówek zwiększy dostępność i obniży cenę dowolnego towaru lub usługi.

      Po trzecie dopóki gigantyczny płomiennowłosy reformator nie zreformował rynku leków wprowadzając rozwiązania, które nawet Hilaremu Mincowi nie przyszły do głowy (jak maksymalna ustawowa marża hurtowa) z lekami na receptę nie było żadnych problemów. To bzdurne przepisy, a nie duża liczba aptek sprawiają, że hurtowni nie stać na częste zaopatrywanie aptek i kredytowanie ich.

      O tym, że skrojony przez tow. Łapińskiego na wzór kontraktacji trzody chlewnej system opieki zdrowotnej jest patologiczny i nieludzki pisałem nie tylko ja. Problem jednak polega na tym, że nigdy nie miał służyć pacjentom, lecz wyłącznie beneficjentom. Dlaczego lekarz miałby być bardziej uprzejmy od ekspedientki w sklepie spożywczym w czasach minionych, która także dostawała pieniądze za obecność w miejscu pracy bez względu na jej wyniki? Dlaczego lekarz powinien zlecać badania, skoro im więcej zleci badań, tym mniej zarobi?

      1. Małe nieporozumienie. Nie chodzi o drastyczne zmniejszenie ilości aptek. Nie chodzi o jakiekolwiek działania państwa w tym kierunku. Ogromna ilość aptek, to mniejsze dochody każdej z nich. Tylko to.

        Byliśmy w 2007 r we Lwowie. Tam też są przemiany. I pierwsze co rzuca się w oczy (odnowiona ściana wokół okna wystawowego i nowe drzwi) – to apteka na każdym kroku. Apteka i oddział jakiegoś banku. Także polskiego. Także polskich ubezpieczycieli.

        Obecnie apteki oferują przede wszystkim artykuły drogeryjne, które są sprzedawane tylko w nich. Mają być lepsze od tych pospolitych z Zachodu. Zdania na ten temat nie mam.

        W szpitalach najczęściej w okolicach października- listopada kończy się limit finansowy przyznany przez NFZ. Ale szpitale nie zamykają podwoi, nadal leczą, choć w okrojonym zakresie. Mają moce przerobowe.

        Rozwiązaniem byłoby przyznawanie szpitalom kwot na dotychczasowym poziomie i zezwolenie na dowolne ich wykorzystanie według potrzeb. Tego Radziwiłł nie zrobi. On cały czas pracuje w prywatnym obiegu lekarskim. Jak ma znać problemy szpitali? I najważniejsze: czy szanowny prezes  na coś pozwoli?????

        p.s. Opisywany jako płomiennowłosy jest blondynem.;-))))

        1. Liczbę aptek powinien regulować rynek. A ich zyski? Mnie, klienta, to kompletnie nie interesuje. Interesuje mnie cena medykamentów, która po reformie poszybowała w górę. Jeśli sam rząd przyznawał, że „reforma” da kilka miliardów oszczędności, to tylko głupiec mógł uwierzyć, że leki potanieją. A ponieważ całe odium „reformy” zwalono na hurtownie, więc apteki chcąc sobie zrekompensować straty podniosły ceny. I wprowadziły do obrotu preparaty lekopodobne, suplementy diety i inne wyroby. Na czymś bowiem trzeba zarabiać. Tam, gdzie wkracza urzędnik, tam zawsze pojawia się patologia.

          Wielu daje się wpuścić w propagandę rządową i powiela schematy myślowe polegające na tym, że jak się czegoś zabroni, zlikwiduje, ureguluje to będzie lepiej. Tutaj jest bardzo ciekawy wywiad z Leszkiem Balcerowiczem, na który zwrócił uwagę Podjadek, wzorem prezesa wieszając na Balcerowiczu psy.

          Rynek powinien działać sam, a regulacje powinny tylko zakreślać ramy tego działania. W socjalizmie były same ramy, więc było tak, jak pamiętamy. Czyli tak jak jest teraz w służbie zdrowia. Jak pamiętamy żadne doskonalenie systemu kontraktacji, a później także reglamentacji nie wpłynęło na poprawę zaopatrzenia, kolejki zlikwidował dopiero wolny rynek. Gdy przestało się „należeć”, a zaczęło na pracy zależeć. A wysokość płacy zależy od możliwości firmy, a nie od widzimisię urzędnika. Dlatego nie usłyszysz od lekarza, pielęgniarki, że wprowadzą dodatkowe usługi, będą milsi, czy zaoferują coś ekstra, żeby przyciągnąć pacjenta i więcej zarobić. Usłyszysz, że im się należy i że trzeba im dać więcej kasy. Przy okazji przedstawią długą listę procedur, których sumienie nie pozwala im wykonywać, a jedynie brać wynagrodzenie za niewykonywanie. To wypycha fachowców, lekarzy z prawdziwego zdarzenia z rynku usług medycznych. Bo prywatnie nie ma jak się rozwijać, a na NFZ to jest niemożliwe, bo jeśli będziesz dobrze leczyć to przyniesiesz straty placówce.

          1. Na potwierdzenie tego co piszesz dam przykład z osobistych doświadczeń. Mąż poszedł do okulistki (wizyta prywatna). Ta po zbadaniu powiedziała, że trzeba zrobić USG Dopplera. Poszedł do niemoty od pierwszego kontaktu po zlecenie. Usłyszał, że to jakieś wymysły, bo nic takiego się nie robi. Odpuścił, a było to dwa lata temu.

            Nie opiszę „leczenia” w przychodni, ani prywatnego u ordynatora laryngologa. To sprawa dla prokuratora. Ale skąd brać siły na rozmowy, wyjaśnienia, żądania. Po wizycie u kardiologa (prywatnej, by nie czekać dwa miesiące), poprosił tam o wskazanie dobrego laryngologa. Takim okazała się pani lekarka w Darłowie. I między innymi zleciła USG Dopplera. I zostało zrobione. W Kołobrzegu to „tylko” 200 zł. Mąż pracował ponad 40 lat. I jako emeryt nadal płaci składki zdrowotne.

            Za wydane pieniądze na prywatne wizyty lekarskie, prywatne badania (także w szpitalu) mógłby pojechać (prywatnie, bo oczekiwanie jest długie) do sanatorium dla podratowania zdrowia.

            Tak wygląda rzeczywistość. I nie wierzę, że lekarz, który zajmował się tylko leczeniem w swoich prywatnych przychodniach będzie umiał jako minister coś zrobić.

            Wiele pisze się o mafii. O mafiozach bandytach. Dla mnie taką zorganizowaną mafią, w dodatku utworzoną przez rząd SLD, a nie zmienioną przez rząd PO jest NFZ.

            Co mają zrobić ludzie, których emerytury są niskie i na wizyty prywatne nie mogą sobie pozwolić? A wypasione leniwe kocury, które dla zarobku dnia nie przepracowały, głoszą z ambon: eutanazja to grzech! Jednak za potrzebującymi nie mówią ani słowa.

            Czytam książkę o Korei Płd. To ludzie o innej mentalności, z obowiązkowym okazywaniem szacunku przez niski ukłon (jak Japończycy) i uśmiech.

            „Genialny – moim zdaniem – jest też system wydawania leków na receptę. Otóż każda apteka jest wyposażona w maszynkę do  porcjowania tabletek.Farmaceuta wkłada tabletki do maszyny zgodnie z receptą – jedne na rano, kolejne na południe czy na wieczór – a maszyna pakuje te dawki w małe papierowe torebki sklejone w jednym pasku. Potem wystarczy tylko odrywać kolejno porcje przepisanych leków: rano, w południe czy wieczorem – już posegregowane według zaleceń. Czy to nie jest genialne?  Producent dostarcza leki do aptek w opakowaniach po kilkaset sztuk – oszczędność na opakowaniach. Pacjent oszczędza, bo płaci dokładnie za taką ilość leków, jaka została przepisana na konkretną kurację, nie musi się także zastanawiać, ile ma ich spożyć, by kuracja była pełna. Nic nie zostaje, nic się nie przeterminowuje i nie wyląduje na śmietniku – oszczędność dla całego systemu.” *

            Można jak w niektórych krajach dostać do wybranej apteki receptę na sześć miesięcy i tam kupować leki. Wiele można, gdy posłucha się tych, którzy korzystają z NFZ.Albo po prostu lekarzy lub dyrektorów szpitali. Gorzej gdy napuszone, durne głowy uważają siebie za wszechwiedzące.

            *M.Kalicińska;V.Miller; „Dom w Ulsan czyli nasze rozlewisko”