Koryto plus

W miarę regularnie, co kilka lat, organizowane są wybory. Podczas wyborów wyborcy wybierają swoich przedstawicieli… Tak żartownisie napisali w Wikipedii. Wiadomo, że dobry żart tymfa wart, ale czy godzi się tak okrutnie naigrywać z elektoratu? Na szczęście istnieje nie odklejony od rzeczywistości „Słownik języka polskiego”. Wybory według niego to żadne tam wybieranie „swoich przedstawicieli”, lecz «akcja mająca na celu powołanie odpowiednich kandydatów do określonych funkcji przez głosowanie». To przecież oczywiste, że wybierani mają być nie swoi, lecz odpowiedni. W tym właśnie celu lider dokonuje selekcji i na listach umieszcza ludzi posłusznych i wiernych. Jedyną myślą jaka im przyświeca jest starożytna nieco zmodyfikowana maksyma „koryto, ergo sum”. Wynika to z faktu iż ‚cogito’ jest niepożądane i nawet może zaszkodzić. Koryto zaś to motywacja, program wyborczy i cel. Logiczną konsekwencją bezideowości zarówno liderów jak i członków są nic nie mówiące nazwy partii.

Proces rozpoczęła nieboszczka PZPR, czyli Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, która powstała w wyniku wcielenia Polskiej Partii Socjalistycznej do Polskiej Partii Robotniczej. Potem było następne — Unia Wolności, Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość, Polska jest Najważniejsza, Ogórki w Galarecie, Razem, Nowoczesna. Tylko nieliczni pozostali wierni tradycji, jak Sojusz Lewicy Demokratycznej czy Zjednoczona Prawica, która jest polska i rozmodlona i choć nie robotnicza, to składa się z Polski Razem, Solidarnej Polski i Prawa i Sprawiedliwości.

Taka, skrojona pod liderów partyjnych demokracja, psuta przez kolejne rządy, które starały się zagarnąć jak najwięcej władzy, wytrzymała ledwie ćwierć wieku. W 2015 roku wyborcy postawili na ludzi wiernych prezesowi jednej partii i proces destrukcji pseudodemokracji nabrał tempa.

W Stanach Zjednoczonych krążą dowcipy o Polakach. Jednak wszystko przebija demokracja na modłę radziecką z całą powagą wysmażona przez tak zwaną antykomunistyczną opozycję demokratyczną. Działacze postawili przed sobą niebywale ambitny cel. Chodziło o to, by z jednej strony zmarginalizować rolę opozycji, a z drugiej doprowadzić do autorytarnych rządów bez konieczności uciekania się do fałszowania wyborów. Zaplanowany na dziesięciolecia projekt przygotowano z rozmachem zakładając słusznie, że każdy kolejny rząd będzie osłabiał system stopniowo go demontując. Pierwsza próba wytrzymałościowa miała miejsce piętnaście lat po transformacji. Testy wypadły niepomyślnie i projekt IV RP trzeba było na jakiś czas odłożyć do lamusa. Na szczęście powierzono władzę ludziom, którzy z zapałem przystąpili do przygotowywania gruntu pod demontaż.

W telewizji jednego widza p. prof. Monika Płatek u p. red. Elizy Michalik przypomniała jeden z przykładów. Oto pod wpływem populistycznego wzmożenia — modne ostatnio słowo — deformator Jarosław Gowin, wtedy występujący w roli ministra sprawiedliwości, przy aplauzie gawiedzi i premiera przeforsował prawo, zwane lex Trynkiewicz lub ustawą p bestiach. Trybunał Konstytucyjny w 2016 roku orzekł, że ta ustawa jest jak najbardziej zgodna z Konstytucją, ponieważ pozbawianie wolności tylko wtedy jest karą, gdy jest karą. W pozostałych przypadkach karą nie jest. Ustawę do Trybunału zaskarżył prezydent Komorowski, co oczywiście nie przeszkodziło mu jej podpisać, ponieważ co prawda Trybunał był wtedy niezależny, ale to nie znaczy, że nie dało się przewidzieć werdyktu. Raz złamana podstawowa zasada trzymająca fundament państwa prawa powoduje zjazd jak po równi pochyłej — wyjaśniła prof. Płatek.

Teoretycznie wybory są po to, by wybrani politycy reprezentowali wyborców, działali w ich imieniu i w ich interesie. W praktyce wybrani przez wyborców politycy działają w interesie partii i swoim. I jest to tak oczywiste, że nie budzi ani zdziwienia, ani sprzeciwu. Traktowana jako coś zupełnie normalnego jest informacja, że »Troje radnych odchodzi z PO. Platforma traci większość w Radzie Warszawy«. Jeśli radni po to zasiadają w radzie, żeby podejmować jak najkorzystniejsze decyzje, dbać o rozwój, infrastrukturę, interes mieszkańców, by stworzyć im jak najlepsze warunki do życia, to jakie znaczenie ma do jakiej partii należą? Radnych, posłów przyrównać można do załogi statku, która bierze odpowiedzialność zarówno za statek (kraj) jak i pasażerów (społeczeństwo). Jednak zamiast przyłożyć się do pracy, by w statku nie porobiły się dziury lub nie zgnił z brudu, skupić się na wyznaczaniu kursu i trzymaniu się go, dba wyłącznie o własny interes, pasażerów traktując jak dojne krowy. Różnica polega na tym, że armator stara się zatrudnić najlepszych, żeby mu statku wraz z towarem na mieliźnie nie posadzili, a wyborcy wręcz przeciwnie. Ich nie obchodzą kwalifikacje, umiejętności, a jedynie wygląd i obietnica, że u kresu podróży czeka raj.

Pokłosiem takiego rozumienia demokracji jest bajka o „reprezentacji”. Górnika powinien reprezentować górnik, bo tylko wtedy górnictwo zakwitnie. Podobnie z lekarzami, których koniecznie musi reprezentować lekarz-mini-ster. Im bardziej ich reprezentuje, tym bardziej i oni i cała służba zdrowia ma się lepiej. Prawnika musi reprezentować prawnik, rolnika PSL, robotnika robotnik itd. Z kolei ci, którzy nie mają reprezentacji mają przechlapane. Na przykład pielęgniarek nie reprezentują pielęgniarki i jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Podobnie jest ze środowiskiem LGBT, które nie mając swoich reprezentantów nie może zawierać małżeństw i jest nieszczęśliwe. Co ciekawe wyznawcom teorii reprezentatywności nie przeszkadza próg wyborczy eliminujący reprezentantów ugrupowań cieszących się mniejszym poparciem. Przy czym ‚mniejsze poparcie’ jest pojęciem względnym. W ostatnich wyborach koalicja lewicowa zdobyła 1.147.102 głosów i nie otrzymała żadnego mandatu, choć Nowoczesna, na którą zagłosowało nieco pond osiem tysięcy osób więcej zdobyła ich 28. Podobnie ugrupowanie KORWIN nie wprowadziło do sejmu ani jednego posła, choć PSL zdobywszy ledwie nieco ponad 55.000 głosów więcej dostało aż 16 mandatów. Problem można zilustrować inaczej: 3.661.474 głosujących wprowadziło do sejmu 138 posłów, 2.543.000 nie wprowadziło nikogo.

Takie rozumienie demokracji przedstawicielskiej dowodzi, że transformersom ustrojowym zabrakło wyobraźni. Nie potrafili wyobrazić sobie świata i życia bez partii z jednej strony i rządzenia bez „stabilnej większości” z drugiej. Bo to było ich głównym zmartwieniem. Uważali, że zbytnie rozdrobnienie, zbyt wielka liczba partii i partyjek uniemożliwi sprawne rządzenie, bo trzeba będzie dogadywać się, iść na kompromisy. A przecież władzę zdobywa się nie po to, by się nią dzielić, użerać z koalicjantami czy opozycją, ale po to, by napawać się nią, delektować, smakować, korzystać, cieszyć się przywilejami i czerpać garściami. Aby nie dało się korygować złych, antydemokratycznych rozwiązań wpisano je do Konstytucji (artykuł 96 ust. 2).

Co oznacza odejście radnych z partii? Ano to, że oni są tera opozycja, więc nie mogą głosować tak jak każe rozum. Muszą głosować tak, jak każe nowy lider, który teraz jest ich panem i którego poglądy właśnie zaczęli podzielać. Jak się otrzepuje piasek, zabiera zabawki i przechodzi do innego kąta piaskownicy, to nie po to, żeby się dalej wspólnie w to samo bawić.

Warto sobie uświadomić, że tak zwana opozycja nie ma żadnego interesu w tym, żeby zmieniać status quo. Dlatego ani Schetyna, ani Lubnauer nie nawiązują równorzędnej walki z PiS-em. Bowiem konfrontacja i utrata parasola ochronnego rozpostartego przez partię rządzącą nad obu partiami nie jest w niczyim interesie. Schetyna dodatkowo ma podstawy, by obawiać się o wynik wyborczy, skoro poziomem nieufności bije Kaczyńskiego na głowę. Po co miałby ryzykować? Mając dobre układy wygrywa zarówno wtedy, gdy wybory zostaną odroczone, jak i wtedy, gdy zostaną sfałszowane. W pierwszym przypadku korzyści są oczywiste, w drugim będzie pełnił rolę listka figowego, alibi. O żadnym fałszerstwie mowy być nie może, ponieważ wynik pokrywa się z sondażami, a opozycja także znalazła się w sejmie.

Oczywiście wytłumaczenie może być inne. Może oboje nie dążą do konfrontacji i zwycięstwa, bo po prostu nie potrafią, nie starcza talentów przywódczych, pomysłów, wizji. Za tą tezą przemawia fakt, że w zasadzie naśladują poczynania PiS-u drepcząc bez przerwy trzy kroki za nim. Przeciw natomiast zniknięcie posłów Gasiuk-Pihowicz, Brejzy, czy Szczerby, choć ostatnio było ich pełno i o nich głośno w mediach.

Dodaj komentarz


komentarzy 12

    1. http://www.superstacja.tv/wiadomosc/2018-09-07/prezydent-nie-powinien-klekac-do-komunii-posel-nowoczesnej-oburzony-na-andrzeja-dude/

      Czy takie popisywanie się prezydenta i pokazywanie swojej wiary powinno mieć miejsce? Czy raczej powinno być sprawą prywatną, a nie publiczną? Według mnie takie popisy mają niewiele wspólnego z jej prawdziwością. A to czy klęka czy nie klęka? No, cóż można domniemywać, że prezydent został tak wychowany, że przed kimś musi klękać. I nie tylko w kościele.

      1. Pytasz

        Czy takie popisywanie się prezydenta i pokazywanie swojej wiary powinno mieć miejsce?

        Sama możesz sobie na to pytanie odpowiedzieć zastanowiwszy się chwilę. Pozwól że naprowadzę Cie stawiając pytanie naprowadzające: Czy da się powstać z kolan nie padłszy wpierw na nie? Poza tym takie zachowanie dowodzi, że pan prezydent równie gorliwie przestrzega zasad przekazanych przez Boga w Biblii jak polskiej Konstytucji. Tu pan prezydent klęczy przed krzesłem.
        Prezydent klęczy
        Pan prezes
        Prezes klęczy
        Pozycja opozycji
        Opozycja klęczy
        Przewodniczący
        Tusk na kolanku
        Jak widać powstaliśmy z kolan tylko po to, by na nie móc paść już dobrowolnie. Poza tym ta pozycja jest idealna do rozwiązywania problemów. Bo nawet jak coś pójdzie nie tak, to się od razu wyartykułuje dezyderat „tak mi dopomóż bóg! w tej chwili!”
        No to klęczymy

        1. W tej chwili czytam Państwo Platona. Po przeczytaniu i po obejrzeniu obrazków coś napiszę. Tusk kiedyś powiedział, że nie będzie klękał przed księdzem. I nie wiem czy to okoliczności, przymus nacisków współpartyjnych osobników, czy polityka spowodowała, że nie tylko klęknął, ale leżał przed nimi krzyżem.

          1. Ja bym na Twoim miejscu (bo na swoim od dawna tego nie robię) Tuska nie potępiał. On powiedział, że nie będzie klękał, ale nie powiedział kiedy. Poza tym pan nasz czasem sobie nie życzy, żeby ktoś przed nim klękał i bił pokłony nieszczerze i a to ześle chorobę kolana, a to w inny sposób da do zrozumienia.

            1. Nie potępiam Tuska. Zastanawiam się nad wpływami partyjnej wierchuszki (jak ten ruski czasami dobrze określa). Wiadomo, że Gronkiewicz-Waltz była bardzo wierząca, ale chciałabym wiedzieć, kto był w tej grupie nacisku by chronić KK, by mu łożyć na konta, dawać za darmo nieruchomości.

              Prof.Bralczyk określił takie zachowania jako cyniczne . Nie bardzo z taką opinią się zgadzam, bo to stały element polityki. „25 lipca 1593 król Henryk IV przeszedł na katolicyzm, dzięki czemu doczekał się uznania jego władzy przez większość francuskich arcybiskupów. Na propozycję zmiany wyznania miał zauważyć z uśmiechem: „Paryż wart jest mszy”.

              Dla ilu polskich polityków Warszawa, władza jest warta mszy? Tylko jedno jest inne. Klerowi rozdają z mienia państwa, które nie jest własnością tej grupy. Ciekawe jakby się zachowywali, gdyby groziło im, że za te „darowizny” zapłacą swoim majątkiem? Lub utrata praw do emerytury za czas pełnienia obowiązków posła? Przykład PIS dał. Czy ktoś (partia zwycięska) pójdzie za ciosem i też im….. krzywdę zrobi?

                1. Jak nisko upadło społeczeństwo, gdy kłamstwa, pyskówki, bzdurne rytuały, pomówienia, oszczerstwa mają dla wielu pierwszoplanowe znaczenie. Ale daję coś ciekawego o jednostce społeczeństwa.Polecam szczególnie tę część o ciotce. http://studioopinii.pl/archiwa/188492 Mam takich wśród znajomych, wśród rodziny. Dla nich tv już nie kłamie.
                  A KK? To najbardziej sprzedajni ludzie, którzy religię wykorzystują dla powiększenia dóbr doczesnych. Przykład? Biskup Głódź. Nie siał, nie orał, a plony zebrał milionowe.

                  1. W jakim kierunku zmierza Polska, gdy jest i tak: https://wiadomosci.wp.pl/dziecko-przynioslo-do-domu-sekstasme-nauczyciela-nowe-szczegoly-skandalu-w-belchatowie-6292771552478849a

                    Gdy sędzia kradnie, a sąd określa to zachowanie jako roztargnienie? Gdy inny sędzia też kradnie razem z żoną? Gdy uchlany jak …. prowadzi auto, a wyższe gremium sędziowskie nie pozwala by go ukarać? Gdy posłowie stosujący „prawo pięści” jak Tarczyński mają się dobrze lub prawo wrzaskliwej gęby jak panna posłanka także narzekać na wygodne życie nie muszą? Przecież posłów ktoś wybierał. I nie jeden raz.

                    Aleksander Bocheński napisał Dzieje głupoty w Polsce, Jakie byłyby te dzieje w naszych czasach? Nie tylko głupoty, ale i nieprawości?

                    1. Czytelnik o książce A.Bocheńskiego: ”

                      Wojciech Gołębiewski | 2016-03-07

                      Na półkach: Przeczytane
                      Przeczytana: 07 marca 2016

                       

                      Aleksander Adolf Maria Bocheński (1904 -2001), to młodszy brat mojego ulubionego mędrca, dominikanina Józefa Marii (1902 -1995), który zdobył licencję lotniczą po 70-ce, i starszy brat „Sprawiedliwej wśród Narodów Świata”, Olgi Zawadzkiej (1905 – 2008) oraz myśliciela Adolfa Marii (1909 – 1944). Nim przejdę do jego genialnej książki, zwalczanej przez apologetów Polski, nazwijmy to umownie „sienkiewiczowskiej”, tak w PRL-u, jak i wśród piewców wspaniałości wszystkich kolejnych RP, od I po IV, prowokacyjnie przytaczam fragment wypowiedzi Konrada Rękasa z 19.12.2012 zamieszczonego na:
                      http://www.konserwatyzm.pl/artykul/7891/aleksander-bochenski-o-stanie-wojennym
                      Motto: „Miejmy nadzieję, że połączone siły zwolenników rozsądku i zdyscyplinowania potrafią przeciwstawić się skutecznie emocjom heroldów szaleństwa i warcholstwa.” Aleksander BOCHEŃSKI, „Zadania inteligencji polskiej”, w: „Tygodnik Polski” nr 7 (14) 12 II 1983 r……
                      „…..Aleksander Bocheński był bez wątpienia najwybitniejszym umysłem politycznym, jaki trafił się Polsce w drugiej połowie XX wieku. Zakres jego zainteresowań obejmował geopolitykę, historiografię, historię gospodarczą, politykę przemysłową, a także wychowanie młodzieży i kształtowanie kolejnych pokoleń. Był jednym z najbardziej kontrowersyjnych, ale jednocześnie i poczytnych autorów niezależnych doby PRL, przed stanem wojennym stroniącym jednak od indywidualnej aktywności politycznej (mimo raczej towarzyskich związków z PAX-em i ChSS). Właśnie jednak przełom 13 grudnia 1981 r. okazał się też cezurą dla autora „Dziejów głupoty w Polsce”, który pomimo ukończenia 77 lat – zdecydował się zająć jasne stanowisko wobec działań generała Wojciecha Jaruzelskiego i włączyć w tworzenie Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego….”
                      Powyższe potwierdza wielkość Bocheńskiego, którego priorytetem było dobro Polski. (Przypomnimy, że wśród dorosłych uczestników tamtych wydarzeń, a więc roczników 1966 i wcześniejszych, zdecydowanie dominuje przekonanie o słuszności decyzji Jaruzelskiego).Teraz już zapraszam do poznania książki, ale tylko tych z Państwa, którzy świadomie decydują się poznać prawdziwą historię Polski, bardzo różną od nauczanej w szkołach i propagowanej przez obóz Kaczyńskiego i IPN.
                      Proszę Państwa! To jest tak bogaty i szczegółowo analityczny materiał, że uginam się pod jego ciężarem i decyduję się na wypisanie tylko paru istotnych zdań, które niewątpliwie pobudzą ciekawość Państwa i skłonią do lektury. Do wzmożonej czujności emocjonalnej i intelektualnej przywołuje nas proste, prawdziwe stwierdzenie, które zresztą Bocheński przekonująco argumentuje (s. 12):
                      „..Niestety, Polska nie chciała bić się będąc silną i dlatego musiała potem bić się, będąc już bardzo słabą”.
                      Bocheński uważa za wielce istotną sytuację geopolityczną naszych sąsiadów, która powinna być uwzględniana przy podejmowaniu wiążących decyzji dla Polski. Pisząc o sytuacji przedrozbiorowej u naszych sąsiadów stwierdza (s. 14):
                      „…Rosja zgodziła się na pierwszy rozbiór pod grozą sojuszu turecko – austriackiego i szantażu ze strony Prus, które oferując rozbiór, mogły jednocześnie, w razie odmowy, grozić przystąpieniem do bloku antyrosyjskiego. Akcja przeciwpolska była cementem łączącym oba mocarstwa….”
                      Ha, ha, jak to historia się powtarza!! (por. Pakt Ribbentrop-Mołotow czy obecny bałtycki rurociąg). Autor, we wstępie, tłumaczy, że przedstawiając nam zbiór niezależnych pamfletów, nie jest w stanie uniknąć wielokrotnego powtarzania się. Oczywiście, to przekłada się na bałagan w moich uwagach. I tak już na stronie 17 mamy pierwszą podsumowującą refleksję, którą chętniej ujrzałbym we wnioskach na końcu książki:
                      „…Przeciętny Polak przez 150 lat dałby się zabić za to, że to konfederacja barska, Sejm Czteroletni i Kościuszko ratowali, a Stanisław August i późniejsi ugodowcy ja zgubili, ergo, że naśladując tych „patriotów” barskich, działało się na korzyść Polski, a naśladując mądrego króla, na jej szkodę. Tak to nas historia była ‚vitae magistra’….”
                      Poprawka, po 221 latach nasilają się tendencje do tworzenia „jedynej słusznej, patriotycznej, bogoojczyźnianej” historii Polski.
                      Przed następnym cytatem proponuję Państwu króciutką przerwę na zastanowienie się co wiecie o wybuchu Powstania Listopadowego ? Bo ja ze szkoły zapamiętałem haniebną postawę Lelewela, który wypuścił rozentuzjazmowaną młodzież w maliny, a z czasów pozaszkolnych list Zamojskiej do męża, o zadymie garstki pijanych wyrostków, którzy nawet browaru podpalić nie potrafili. No to teraz cytat z Bocheńskiego… (s. 20):
                      „..W roku 1815 koncepcja polsko – rosyjska znajduje swoje znakomite jakościowo, choć nie terenowo, rozwiązanie. Na podstawie unii personalnej z Rosja powstaje Królestwo Polskie, teoretycznie niezależne od Rosji. Po pierwszych latach bezładu Lubecki odbudowuję gospodarkę. Samo istnienie Królestwa jest poręką nieprzyjaźni Rosji z Prusami i Austrią, jest wieczna groźba oderwania od tych państw germańskich reszty ziem polskich, może i reszty ziem słowiańskich. Jest to drogi sen carów rosyjskich. Niestety, w przeddzień niemal jego urzeczywistnienia kilku młodych ludzi powodując się zadrażnieniami, a więcej jeszcze irracjonalną ambicją narodową, ogłasza powstanie. Reszta naród idzie za hasłem kilku podchorążych. Wszystkie szanse są znowu przez nas samych przekreślone… ..Królestwo Polskie przestaje istnieć, staje się prowincją rosyjską, zachowując ledwie ślady odrębności….”
                      Przy propagowanej w Polsce rusofobii i ekstremalnej nienawiści do naszego wschodniego słowiańskiego sąsiada zdrowie przeciętnego czytelnika nadszarpnąłem, ale to małe piwo przed śniadaniem, które teraz nastąpi (s. 20):
                      (po upadku powstania) …”..zaczyna się najzupełniej umykający analizie rozumowej i logicznej fenomen. Psychologia polska.. ..zaczyna oddalać się od wszelkiego myślenia, pada łupem psychozy zbiorowej, którą nazwano ‚mesjanizmem’. Polacy wierzą głęboko, ze ich naród jest Chrystusem narodów, że cierpi niewinnie za inne ludy, że im więcej cierpi, tym lepiej, że zmartwychwstanie w danej chwili za sprawą cudu Bożego i ogólnej rewolucji. Najwięksi polscy poeci: Mickiewicz, Słowacki, Krasiński hołdują częściowo tej aberracji…”
                      Lata mijają, mesjanizm i aberracja mają się dobrze.
                      Do zareklamowania tych parę słów starczy, a ja, wytrwałym czytelnikom, pragnę polecić z całego serca, starszego brata autora, o. Józefa Marię Bocheńskiego, najwybitniejszego specjalistę od „homo sovieticus”

                      Northman | 2014-05-07

                      Na półkach: Przeczytane, Posiadam
                      Przeczytana: 15 lutego 2000

                      Niesamowicie ciekawa książka. Aleksander Bocheński przedstawia wybrane aspekty historii Polski w całkowicie odmienny sposób, niż czynią to obowiązujące podręczniki historii. Podejście autora do tematu bezlitośnie (ale i słusznie) obnaża błędy, braki i niejednokrotnie radosne oderwanie od rzeczywistości prezentowane w polskiej polityce i mentalności, mające miejsce zwłaszcza w XIX wieku. Książka wykazuje, że większość decyzji polskiego narodu i jego przywódców w tamtym okresie była całkowicie nieprzemyślana i bezsensowna. Jest to podejście niezwykle radykalne, lecz często słuszne. Zbyt wiele jest bowiem w sposobie opowiadania o naszej historii przekłamań, uproszczeń i gloryfikacji oczywistych błędów politycznych. Z autorem i Jego tezami można się niejednokrotnie nie zgodzić, ale książkę zdecydowanie warto jest przeczytać.”
                      Czytałam książkę tuż po wydaniu. I miałam nadzieję po 1989 r na coś innego.

                    2. Różnie bywa. Też kiedyś wziąłem zupełnie machinalnie cudze pieniądz, które ktoś położył na ladzie a ja machinalnie wziąłem biorąc za resztę. Na krzyk „to moje”, przeprosiłem, oddałem, spłoniłem się, skłoniłem i oddaliłem. Innym razem w księgarni znalazłem książkę ulubionego autora, zacząłem czytać i tak mnie wciągnęło, że czytając minąłem kasę, wyszedłem z księgarni, wsiadłem do tramwaju i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie zapłaciłem. Oczywiście nic mnie nie usprawiedliwia, jestem złodziejem i dlatego nie pełnię żadnych funkcji publicznych. Tym niemniej jeśli o winie nie będzie decydował sąd, lecz dziennikarzyna lub tłuszcza, to ani o prawie, ani o sprawiedliwości nie może być mowy. Niestety w Ciemnogrodzie obowiązuje domniemanie winy — dopóty jesteś wielbłądem, dopóki nie udowodnisz, że nie jesteś. A nawet wtedy nadal będziesz, bo nikt ci nie uwierzy.

                      Jeśli chodzi o historyczne wywody, to z tego, że ktoś pisze inaczej niż inni nic, kompletnie nic nie wynika. Albowiem fakty można interpretować dowolnie, a odpowiednio je zestawiając można dojść do dowolnych wniosków. Jeśli ktoś twierdzi, że autor przedstawia „prawdziwą historię”, to najczęściej oznacza, że taka ona prawdziwa jak wszystkie dotychczasowe, tylko zdecydowanie mniej. Opowieści o sojuszu turecko -austriackim, który zmusił pokojowo nastawioną Rosję do zajęcia części terytorium Polski są równie przekonywające jak powiązanie zaborów z konfliktem między Apaczami i Komanczami. O czym zresztą pisał Mickiewicz, tylko cenzura mu kazała zmienić: Nam strzelać nie kazano. Wstąpił ja na działo, Apacze wokoło, a Komanczów mało.

    2. Mądrość prowadzącej należy podkreślić z tego miejsca z całym naciskiem wyrażając słowa uznania i podziwu, a co mądrzejsze wypowiedzi wyskrobać gwoździem na ścianie zachowując dla potomności.

      Lubię rozmawiać z panem, panie generale, boooo, tak, to jest ciekawy sposób rozumowania, że im bardziej ludzie z rządu zapewniają, że pan prezes będzie rządził nami przez długie lata i pokazują go upudrowanego, tym bardziej pan podejrzewa, że coś jest nie w porządku.

      To rozumowanie powinno zapisać się złotymi zgłoskami w annałach dziennikarstwa polskiego. Sam, w tej chwili szczerości muszę przyznać się do chwili słabości. Booo lubię słuchać pana Morawieckiego, bo on ma ciekawy sposób argumentowania, że im bardziej widać, że coś jest czarne, tym bardziej on przekonuje, że jest różowe.