Kontrollowanie

Dane osobowe to bardzo łakomy kąsek. Pozwalają na wiele, bardzo wiele. Nie tylko przestępcom. Szczególne znaczenie mają także dla władzy, zwłaszcza w krajach, w których z wolnościami obywatelskimi i demokracją nie jest najlepiej. Do śledzenia aktywności wykorzystywane są wszystkie ślady pozostawione przez użytkownika, a jest ich naprawdę sporo. Głównym powodem zbierania danych przez firmy prywatne są względy marketingowe. Im lepiej firma pozna użytkownika, tym dokładniej może doń trafić z propozycją reklamową.

W czasach jeszcze nie tak bardzo odległych można by rzec własnoręcznie śledzono obywateli. Było to zajęcie żmudne, czasochłonne i wymagało zaangażowania wielu funkcjonariuszy. Gdy śledzony orientował się, że jest śledzony, starał się śledzących pozbyć lub wyprowadziwszy w pole zyskać nieco swobody. Dziś rolę agenta przejęły komputery i telefony, dzięki czemu każdego użytkownika można kontrolować przez 24 godziny na dobę. Na przykład dzięki usłudze lokalizacyjnej można bez trudu, na bieżąco prześledzić każdy ruch, godzinę opuszczenia domu, przybycia do pracy, odwiedzane miejsca. Z punktu widzenia służb informacje nie powiązane z osobą są mało przydatne. Dlatego producenci sprzętu i oprogramowania dbają o to, by każda część komputera miała swój unikatowy numer, a każda przeglądarka wysyłała dane niezbędne do identyfikacji. Co prawda przestępca sobie poradzi, ale zwykłego użytkownika można dzięki temu bez trudu namierzyć. To już bardziej dyskretne są programy do wyłudzania pieniędzy, śledzące na przykład wprowadzane podczas logowania się na stronach banku hasła. Złodzieja bowiem nie interesuje tożsamość ofiary, a jedynie jej pieniądze.

Zakreśliwszy w skrócie tło rozważań wyobraźmy sobie taką sytuację. Oto wchodząc do galerii handlowej, wsiadając do pociągu, autobusu, tramwaju, proszeni jesteśmy o podanie imienia, nazwiska i adresu zamieszkania. Jak byśmy zareagowali? A przecież przy wyjściu ze sklepu podajemy dużo więcej danych — nie tylko imię, nazwisko, adres zamieszkania i PESEL, ale także listę zrobionych zakupów. Jak? Płacąc kartą. Gdy upowszechni się zintegrowanie karty płatniczej z telefonem można będzie także sprawdzić gdzie udaliśmy się po wyjściu ze sklepu, z kim i o czym rozmawialiśmy — mikrofon w telefonie można przecież zdalnie włączyć.

Jak najłatwiej dało się połączyć rozproszone dane w jedną całość, co pozwoli stworzyć profil każdego użytkownika z osobna? skłaniając go do podania swoich prawdziwych danych, łącznie ze zdjęciem. Resztę będzie można powiązać i uzupełnić później. Dzięki temu, że elektronicznymi gadżetami otoczeni jesteśmy ze wszystkich stron, a z internetem łączy się nawet spłuczka w toalecie (żeby zamówić w porę papier i płyn do higieny intymnej), nie trzeba się włamywać do mieszkania, żeby podsłuchiwać rozmowy, sprawdzić czy chrapiemy, jak często kochamy się z żoną i czyją. A także zapoznać się z listą dalszych i bliższych znajomych.

Wyobraźmy sobie teraz Angelę Merkel, Beatę Szydło, Theresę May, Emmanuela Macrona czy Władimira Putina. Każde z nich postanowiło założyć sobie profil na pewnym amerykańskim serwisie społecznościowym. Aby to uczynić musieli podać swoje dane. To oczywiście żaden problem. Jednak po napisaniu kilku postów mogli ujrzeć komunikat informujący, że na ich koncie zaobserwowano „podejrzaną aktywność” (pracownik serwisu podejrzał dwa posty nabierając podejrzeń) i w związku z tym w trosce o bezpieczeństwo należy upewnić się, że konto jest bezpieczne. W tym celu droga Angelo, Beato, Thereso, Emmanuelu, Władimirze podajcie nam numer waszego telefonu. Podali. Dla nich to przecież żaden problem. Konto stało się bezpieczne. Aliści po napisaniu kilku postów przestało. Zaobserwowano bowiem na nim „podejrzaną aktywność”. Konto znowu zostało zablokowane, a użytkownicy poproszeni tym razem o przesłanie foci, na której dokładnie widać twarz. I znowu na chwilę bezpieczeństwo wzrosło. Do czasu dodania nowych komentarzy. Zaniepokojeni administratorzy upewnią się, że konto jest bezpieczne po wysłaniu przez użytkownika skanu lub zdjęcia trzech różnych dokumentów tożsamości…*

facebookzdjecie

W państwach demokratycznych, gdzie nie istnieje obawa nadużywania uprawnień przez służby polityka Facebooka być może nie budzi aż takich kontrowersji. Inaczej sprawa ma się tam, gdzie władzy z prawami obywatelskimi nie jest po drodze, a obywatel praktycznie jest bezbronny w zderzeniu nie tylko ze służbami, ale także z oszustami. Na przykład w kraju, gdzie prokuratura już jest podporządkowana władzy, sądy niebawem będą, a instytucje powołane do ochrony obywateli chronią ich umiarkowanie, albo wcale. Najwidoczniej uważają, że nie ma w tym niczego nagannego, że poszkodowany może wnieść sprawę sądową do sądu… w Kalifornii, a prawo kraju, którego jest obywatelem nie ma najmniejszego znaczenia.

Użytkownik jest zobowiązany do rozwiązywania wszelkich roszczeń, podstaw powództwa lub sporów (roszczenia) w stosunku do nas […] wyłącznie w sądzie okręgowym Północnego Dystryktu Kalifornii lub w sądzie stanowym hrabstwa San Mateo. Użytkownik zgadza się podlegać jurysdykcji tych sądów w zakresie rozstrzygania wszelkich sporów tego typu. Zapisy niniejszego Oświadczenia oraz wszelkie spory pomiędzy serwisem a użytkownikiem podlegają przepisom prawa stanu Kalifornia, bez względu na przepisy prawa kolizyjnego. [sic!]

Czy taka klauzula przeszkadza urzędowi lub któremuś z licznych organów? W Polsce? W Europie? Na dodatek użytkownicy zmuszani są do podawania prawdziwych danych, a serwis niczego nie gwarantuje dużymi literami, żeby nie było żadnych wątpliwości:

DOKŁADAMY WSZELKICH STARAŃ, ABY SERWIS FACEBOOK DZIAŁAŁ PRAWIDŁOWO, BEZBŁĘDNIE I BEZPIECZNIE, ALE UŻYTKOWNIK KORZYSTA Z NIEGO NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

Nie oglądając się na naszego Rzecznika PO i rodzime ministerstwo cyfryzacji Unia Europejska przygotowała przepisy, które wejdą w życie pod koniec maja przyszłego roku. Pozwolą one lepiej zabezpieczyć nasze interesy. Zaś w przypadku wycieku danych kara może sięgać 20 milionów euro, a jeśli firma ma zasięg ogólnoświatowy — do 4% rocznego obrotu.

Na koniec warto wspomnieć o mediach. Zwłaszcza tych, które przekonują, że działają w interesie obywateli. Rzut oka na siatkę powiązanych serwisów każe do tych zapewnień podchodzić z rezerwą. Nie ma znaczenia czy to będzie Studio opinii, Wiadomo.co czy Ośrodek Kontroli Obywatelskiej. Studio opinii ma własny system komentarzy, dwa pozostałe serwisy system komentarzy powiązały z Facebookiem. Dlaczego? Chcą mieć użytkowników pod kontrolą. Jak któryś będzie fikał, to będą mieli na niego oko i wiadomo co zrobić. Bo system donosów i powiadomień serwisy tak zwane społecznościowe mają tak rozbudowany, że wszelkie służby bezpieczeństwa mogłyby o takiej siatce konfidentów jedynie pomarzyć. Facebookowi można nawet donieść na nazwisko. Bo choć trzeba podawać prawdziwe, to nie wszystkie są „dozwolone”.

Niemal każde odwiedziny strony internetowej jest odnotowywane przez komercyjne firmy. Podane wyżej trzy portale powiązane są z wieloma serwisami śledzącymi i reklamowymi. Na przykład oko.press zaimplementowało sobie Facebook connect, Facebook impressions i Facebook social plugins, Google+ platform i Google analitisc, Twitter button, DoubleClick i Adobe Typekit. Na pocieszenie można wspomnieć, że niemal identyczny zestaw znajdziemy na stronie… Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Czyż to nie jest pokrzepiająca informacja dla użytkownika, że każda jego wizyta czy to na stronie urzędu państwowego, czy to na większości portali, odnotowywana jest w wielu miejscach, głównie za oceanem? Co ciekawe z samym Facebookiem powiązany jest jedynie jego własny Atlas Advertising. Jako ciekawostkę odnotujmy, że Fundacja Panoptykon i portal prezydenta RP mają tylko jedno powiązanie — analizę ruchu. Fundacja wykorzystuje Piwik, a prezydent Google analitics.

Jeśli komentarze na portalu powiązanym z Facebookiem (facebook connect) są komuś nie w smak, to wystarczy donieść i nieco postraszyć, żeby konto zostało zablokowane. Blokada skutkuje tym, że znikają wszystkie komentarze na powiązanych portalach. Jeden malutki donosik i delikwent znika. I niech sobie udowadnia, że jest tym, za kogo się podaje, niech wysyła zdjęcia, skany, dowody,  odciski palców** i co tam jeszcze odeń zażądają. Niech udowadnia, że nie jest trollem czy hejterem i nie złamał prawa stanu Kalifornia. Władza może także być spokojna o to, że ktoś się za nim ujmie, zorganizuje jakiś protest, demonstrację czy strajk w jego obronie, skoro de facto przestał istnieć. W tym przypadku czarną robotę odwali portal społecznościowy pochodzący z kraju, który dla całego świata stanowi wzorzec demokracji, swobód obywatelskich i wolności słowa. I chwała mu za to.

W czasach minionych Głos Ameryki, to był głos wolności i źródło informacji. Dziś…


* Skąd ta nachalność nosząca wręcz znamiona nękania? W 2012 roku amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd podała informację, że 8,7% kont jest fałszywe, a aż 5% to duplikaty. Zainteresowani zapewniali, że fałszywych kont jest o połowę mniej. Informacja podana przez Komisję sprawiła, że wartość akcji firmy poszybowała w dół tracąc połowę wartości. Dlatego teraz, w trosce o bezpieczeństwo swoich finansów, firma „dokłada starań”.
** Żądanie skanów dokumentów jest nielegalne? No jest. Ale to jest przecież amerykańska firma! Gdy amerykański gwiazdor przyleciał do Warszawy, czekał na niego sam prezydent.

Dodaj komentarz