Kondominium populizmu i populistów

Regularnie co kilka lat politycy zaczynają festiwal albo cyrk, jak kto woli. Festiwal obietnic, albo cyrkowe popisy populizmu. PiS planuje rozdać bilion złotych. Po to, by pobudzić gospodarkę. Problem w tym, że nie bardzo jest co pobudzać, bo zamiast inwestować w nowe technologie, innowacyjność, kolejne rządy wolały chełpić się tanią siłą roboczą i pieniędzmi jednej części społeczeństwa finansować przywileje innej. A mali przedsiębiorcy ledwo wiążący koniec z końcem potrzebują stabilnego prawa i sensownego poziomu obciążeń, a nie pobudzania.

Człowiek chętnie dzieli się z państwem zarobionymi pieniędzmi pod warunkiem, że ma do państwa zaufanie i ma pewność, że pieniądze nie zostaną zmarnowane. Donald Tusk sześć lat ciężko harował, żeby udowodnić, że jeśli się ma władzę, to można pleść co ślina na język przyniesie, mówić jedno, robić drugie, słowem nie trzeba liczyć się z nikim i z niczym, nie przejmować się procedurami, prawem, Konstytucją, standardami.

Największa partia opozycyjna przedstawiła swój program. Za źródło danych posłużył sufit i wyobraźnia. Jednak clou całego programu stanowi zapewnienie, że po wyborach PiS powróci do swoich pomysłów. Po wygraniu wyborów powrócimy do naszych postulatów odrzuconych przez PO-PSL i opracujemy mechanizm poprawy sytuacji finansowej samorządu. W szczególności obejmiemy subwencją oświatową przedszkola (str. 109). Lepiej nie próbować zgadywać do czego jeszcze PiS powróci po wygranych wyborach.

Pan premier, który nie poczuwał się do obowiązku wyjaśniania obywatelom swoich decyzji kadrowych, przystąpił do recenzowania programu konkurencji. To zrozumiałe. Jak się nie ma własnego programu, to omawia się cudzy. Ale choć przez cały program przewijają się dziesiątki i setki miliardów, by na końcu zamknąć się w okrągłej kwocie biliona złotych, to pan premier skupił się na marginalnej sprawie jałmużny dla rodzin wielodzietnych.

Polskich polityków charakteryzuje jedna cecha wspólna dla wszystkich ugrupowań. Otóż uważają oni, że dzieci to warchlaki, których każdy obywatel powinien mieć jak najwięcej. Szczególną rolę ma tu do odegrania kobieta, która w tym rozumowaniu odgrywa rolę lochy, a której głównym zadaniem jest zachodzenie w ciążę. Zapewne gdzieś tam z tyłu głowy kiełkuje im już pomysł, by mężczyzn — tu w roli knurów — nagradzać za każdy udany akt płciowy. PiS na razie zamierza nagradzać pięćsetzłotową premią tylko te rodziny, w których jest więcej niż jedno dziecko. Jeśli wierzyć statystykom, najwięcej dzieci posiadają rodziny patologiczne. Zapewne dlatego, że tylko one słuchają nauk biskupów i nie stosują żadnych zabezpieczeń. A ponieważ PO podniosła cenę alkoholu, więc pomoc dla tych rodzin jest jak najbardziej na miejscu.

W tym miejscu uruchomił się urzędujący premier i oznajmił, że sam by dał, jakby miał. Niestety, jest premierem i wie, że nie ma pieniędzy, bo zostały już dawno wydane na rozliczne ulgi, przywileje i programy, których nikt nie monitoruje. Jak choćby dożywianie „głodnych” dzieci. Jakie dzieci są według rozumowania polityków głodne? Takie, w których rodzinach dochód na osobę jest mniejszy niż… Które dziecko naprawdę jest głodne mógłby stwierdzić szkolny lekarz. Ale nie stwierdzi, bo lekarzy w szkołach zastąpiono katechetami. Jednocześnie Trudno oprzeć się wrażeniu, że w sytuacji, gdy nie prowadzi się żadnych badań, to pomoc nie służy żadnemu sensownemu celowi poza przekładaniem pieniędzy z kieszeni podatników via budżet do kieszeni uprawnionych instytucji.

Odpowiedzialny rząd zabezpiecza się na wszelkie ewentualności. W obliczu wydarzeń na Ukrainie polska służba zdrowia stanęła przed dylematem czy Ukraińców tak jak Polaków umawiać na wolne terminy, czy leczyć poza kolejnością. I kto za to zapłaci. Nadaktywny ostatnio szef rządu o tym nawet się nie zająknął. Milczy też tow. Bartosz Arłukowicz. Może liczą na to, że jak nie będą nic mówić to nie zapeszą i problem się rozwiąże sam. Lekarze zgodzą się pracować za Bóg zapłać i sami sfinansują środki opatrunkowe i leki. Widocznie łatwiej szefowi rządu znaleźć ciepłe słowa dla marznących pasażerów niż pieniądze dla szpitali przyjmujących rannych Ukraińców. Za to z entuzjazmem odniósł się do bliskiego jego sercu pomysłu, by Ukrainę ukarać wprowadzając sankcje. Rzadki przypadek jednomyślności prezesów.

Szef rządu, który co rusz próbuje po cichu przepchnąć przepisy ograniczające swobody obywatelskie, powinien zachować daleko idącą powściągliwość w ocenie sytuacji w sąsiednim, suwerennym bądź co bądź kraju. To wyborcy podczas wyborów, a nie demonstranci podczas protestów, mają prawo decydować o tym, kto ma rządzić. Stawanie po stronie demonstrantów ukraińskich w sytuacji, gdy polskich określa się mianem kibole i bandyterka i gorliwie pałuje skazując w pokazowych, błyskawicznych procesach, jest co najmniej dwuznaczne.

Jeśli rząd jednoznacznie opowiedział się po jednej ze stron konfliktu, to jak wyobraża sobie dalszą współpracę w sytuacji, gdy władza dogada się z opozycją? A nawet wtedy, gdy protesty brutalnie stłumi? Zerwie stosunki dyplomatyczne? Zamknie granice? Jak w ogóle można popierać ludzi, którzy chcą za pomocą manifestacji i zamieszek zmusić wybrane w powszechnych wyborach władze do ustąpienia? Nawet politykę zagraniczną poświęca się na ołtarzu populizmu?

P.S. Należy zobligować Ministerstwo Zdrowia by zakupiło i wyposażyło wszystkie szpitale w południowo-wschodniej Polsce w miserikordynę. Na cito. A gdyby ktoś chciał dowiedzieć się jak wygląda demokracja w Polsce i czy polska władza dużo lepiej od władz ukraińskich traktuje obywateli może posłuchać i przekonać się sam.

Dodaj komentarz