Katastr(of)alne bykowe

Jarosław Kaczyński oznajmił niedawno, że choć „oni” chcą w Polsce wprowadzić obowiązujący praktycznie w całej Unii  podatek katastralny, to on do tego nie dopuści i załatwi sprawę „raz na zawsze”. Jak zwykle usłużny portal wyborcza.pl od razu wyliczył ile wyniesie nieistniejący podatek i wyszło mu, że niemało. Jak można wyliczyć wysokość podatku, którego nie ma? O święta naiwności cóż za głupie pytanie! Niczego nie trzeba liczyć! Wystarczy spojrzeć uważnie w sufit i zależnie od zapotrzebowania rzucić jakąś kwotę. W tym konkretnym przypadku, gdy trzeba propagandowo wesprzeć prezesa w jego walce o słuszną sprawę, kwota musi robić wrażenie.

Podatek katastralny od nieruchomości jest rzeczywiście zabraniem z rodzinnych budżetów dużych pieniędzy. Jego wysokość uzależniona jest od wartości nieruchomości. A więc im więcej warta jest nieruchomość, tym więcej podatku należy zapłacić. Za 55-metrowe mieszkanie w centrum Warszawy (cena około połowy miliona złotych) – trzeba by było zapłacić rocznie nawet 1800 zł.

Ilu z tych, którzy sięgnąwszy po Wyborczą zobaczą jak dużo będą musieli zapłacić jeśli „oni” doszedłszy do władzy zrobią to, co zamierzają, uzna prezesa za obrońcę uciśnionych i zbawcę? Ilu pomyśli, że w tej sytuacji jednak warto zagłosować na PiS? W krajach, w których obowiązuje podatek katastralny, zastępujący podatki od nieruchomości, rolny i leśny, istnieje rozbudowany systemem ulg i zwolnień. To oznacza, że może być wysoki, ale wcale nie musi. Jeśli władza uzna, że nie warto tworzyć slamsów z biedotą na peryferiach miast, to tak ustawi płatności, żeby większość było stać na zapłacenie tak, jak ma to miejsce dziś. Gdy jednak zachodzi potrzeba propagandowego wsparcia prezesa, trzeba mu przyjść w sukurs i społeczeństwem potrząsnąć. A nuż spółki skarbu państwa znowu zaczną się reklamować?

O podatku katastralnym opozycja nie wspominała, bo żeby o nim wspomnieć trzeba mieć jakiś pomysł, wizję, zarys programu. Posądzanie jej o posiadanie czegoś takiego może być uznane za pomówienie. Świadczy o tym informacja, która pojawiła się w przestrzeni publicznej jakoby rząd PiS-u nosił się z zamiarem wprowadzenia tak zwanego „bykowego”. Gdy tylko Schetyna dowiedział się o tym z „Rzeczpospolitej” natomiast zwołał konferencję prasową, na której oznajmił, że nie dopuści do wprowadzenia bykowego i skończy z takimi pomysłami „raz na zawsze”. Oczywiście to tak zwany fake news —  nic takiego nie miało miejsca, ponieważ prędzej słoń przeciśnie się przez ucho igielne niż on coś sensownego wymyśli.

Wiara, ze ktoś, kto nie radzi sobie będąc w opozycji, wiedzie swoje ugrupowanie od klęski do klęski, będzie w stanie sprawnie i szybko przywrócić normalność w dewastowanym państwie jest irracjonalna i kompletnie pozbawiona podstaw. Jedynie PSL zachowało resztki instynktu samozachowawczego i szuka sposobu na opuszczenie tonącej łajby kierowanej przez nieudolnego kapitana bez kwalifikacji z równie niekompetentną załogą.

 

Dodaj komentarz