K czyli kontynuacja. Prozą!

Zwrócono mi uwagę… Uwagę zwracać można na wiele sposobów, niekoniecznie publicznie, w komentarzu pod wpisem, medium społecznościowym, sieci. Tak więc zwrócono mi uwagę, że w „wierszu” jedne wulgaryzmy zastąpiłem skrótami myślowymi, a inne nie. I jest to uwaga słuszna, aczkolwiek problem leży gdzie indziej. Otóż wszystkie słowa mają taką samą wartość, a ich emocjonalne zabarwienie zależy od intencji wypowiadającego je. Jednakowoż z przyczyn, o których dalej, należało niektóre uznać za niedopuszczalne.

Wyobraźmy sobie idealny świat, w którym panuje idealna równoważność słów. Wszystkie mają identyczną wartość, wszystkie są neutralne, a zabarwienia emocjonalnego i znaczenia nabierają dopiero w wypowiedzi. Jak wtedy w łatwy sposób odróżnić człowieka kulturalnego od niekulturalnego, wulgarnego od eleganckiego? Przecież jednym z podstawowych kryteriów jest właśnie słownictwo! Stąd przymus i obowiązek sortowania, kwalifikowania, podziału na wulgarne, nieprzyzwoite, obraźliwe, wyzwiska, inwektywy, zniewagi, przekleństwa itp. Przy czym odpowiedniki, synonimy znaczące to samo plugawe nie są. To zrozumiałe, ponieważ gdyby były, to w ogóle nie dałoby się o niektórych rzeczach, zjawiskach czy osobach mówić.

Weźmy „wierszyk”, na który zwrócono uwagę. Synonimów słowa oznaczającego kobietę lekkich obyczajów, do którego czasem dodawany jest wzmacniacz oznaczający matkę, można używać bez obaw. Problem polega na tym, że nie niosą takiego ładunku emocjonalnego, nie mają także waloru owocu zakazanego. Zapewne dlatego nawet piloci tupolewa w decydującym momencie nie użyli zwrotu ‚kurtyzana matka’, choć znaczy dokładnie to samo. Podobnie ktoś, kto doznał uszczerbku na zdrowiu — wywrócił się, skaleczył czy sparzył, z reguły nie krzyczy „o jejku!” Na dodatek sprawę komplikuje brak symetrii, czyli brak męskiego odpowiednika. W tym przypadku musi wystarczyć organ, który jest w stanie w dostrzegalny sposób zmieniać parametry. Oczywiście można publicznie o nim opowiadać używając łacińskiej nazwy penis, od biedy ujdzie kutas względnie członek, ale przez ce ha i u zwykle wykluczone! Na dodatek choć znaczy dokładnie to samo co ‚członek’, to kompletnie nie komponuje się choćby z doprecyzowującym ‚partii’. Może dlatego, że w tym przypadku nie trzeba niczego doprecyzowywać?

Pozostałe słowa, z których jedno oznacza czynność, a drugie substancję, także można bez problemu zastąpić innymi, nie wzbudzającymi kontrowersji. Czynność to przecież najzwyklejsza defekacja czyli wypróżnianie się, której efektem jest kał, guano (nie mylić z gumnem), odchody (dochody to nie jest czynność odwrotna), kupa. Przy czym warto zwrócić uwagę, że kupowanie nie ma nic wspólnego z robieniem kupy. Prędzej zupy.

Innym problemem są odcienie znaczeniowe słów powszechnie uznanych za wulgarne względnie nieprzyzwoite. Weźmy kał, pamiętając, że jeśli ktoś łkał, to nie znaczy, że wlazł do kałuży, i rozważmy następującą kwestię. Oto ulicą idzie człowiek niewidomy (określenie ślepy też jest nieeleganckie) na jedno oko. Na ulicy leży odchód psi. Pytanie brzmi: ile ślepy na jedno oko widzi… Właśnie. Ze wszystkimi synonimami i eufemizmami pytanie jest pozbawione sensu, brzmi  niezrozumiale i idiotycznie. Gdy zaś zapytamy wprost ile widzi gówien, odpowiedź staje się oczywista — dwa! Dlaczego? Bo na jedno oko widzi gówno, a na drugie gówno widzi. Podobnie jest z brzuchem, który określany bywa mianem ‚bebech’. Problem polega na tym, że o ekstremalnie nawet wybrzuszonym człowieku nie sposób powiedzieć, że jest wybebeszony.

Jak nie istnieje dobro bez zła, zimno bez ciepła, nie da się stwierdzić, że jest mokro jeśli nigdy nie było sucho, tak muszą istnieć słowa, za używanie których można kogoś uznać za chama i prostaka, a wręcz srogo ukarać. Postarał się o to ustawodawca umieszczając już w 1971 roku w Kodeksie wykroczeń (Dz. U. z Dz.U. 1971 nr 12 poz. 114 z zm.) stosowny zapis:

Art. 140. Kto publicznie dopuszcza się nieobyczajnego wybryku, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany.

Art. 141. Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych,  podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany.

Art. 142. Kto natarczywie, narzucając się lub w inny naruszający porządek publiczny sposób, proponuje innej osobie dokonanie z nią czynu nierządnego, mając na celu uzyskanie korzyści materialnej, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.

Co to jest nieobyczajny wybryk? To jest to, co funkcjonariusz publiczny za takowy uzna. Kto to na przykład widział, żeby przemieszczać się z gołym torsem w 35-stopniowym upale po mieście? Toż to nieobyczajne jak kurtyzanysyn! Nawet władzy w Sopocie to wadzi, dlatego mężnie „walczy” ze zjawiskiem. Co prawda napisane jest, że „stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył”, ale to nie znaczy, że ten obraz jest obyczajny i nadaje się do publicznego prezentowania! Bóg powinien się wstydzić, że stworzył takie ohydztwo! Na marginesie należy — używając nomenklatury polityków — z całą mocą podkreślić, iż człowiek zorientował się, że jest nagi dopiero wtedy, gdy zgrzeszył. Ileż musieli więc nagrzeszyć ci, których gorszy widok większego spłachetka nagiego, stworzonego na obraz i podobieństwo cudzego ciała! Dlatego nie tylko odzienie wierzchnie, ale i kominiarki powinny być obowiązkowe! Albowiem jeśli jedni nie mają ochoty patrzyć na nagie torsy, bo preferują przepocone, śmierdzące okrycia wierzchnie, to inni może woleliby nie oglądać mord zdradzieckich?

I dlatego władzom Sopotu należy życzyć powodzenia i wielkich sukcesów. Nic tak nie podnosi atrakcyjności miejscowości turystycznej, zwłaszcza w kraju z otwartymi (jeszcze) granicami, jak zakazy, nakazy i kary. Dotyczy to także jadłodajni. Dużo przyjemniej korzystać z jej usług gdy przy stoliku siedzi mężczyzna z gołym torsem lub niewiasta w samym biustonoszu i nie czuć, ani nie widać, bo nie ma, przepoconych, lepiących się ciuchów. Dlatego ze względów humanitarnych należy zabronić nieubranym wstępu. Dla dobra ich zmysłu powonienia.

Koniem trojańskim może jednak okazać się tak zwany ‚hejt’. No bo jeśli okaże się, że hejterzy hejtują nawet nie otwierając ust, samym wyglądem? Innymi słowy ten hejtuje, kto z gołym torsem paraduje? A przecież chodzi o pryncypia, o narzucanie swojej woli, o rząd dusz! Jeśli ja czegoś nie akceptuję, to ty musisz bez dyskusji mi ustąpić, podporządkować się. Ale żądać tego samego ode mnie nie masz prawa!

 

PS.
Dzisiaj byłem świadkiem mrożącego krew w żyłach, acz fascynującego wydarzenia. Oto wstęgą szos, miedzą pól złoconych, krętą ścieżką poprzez las maszerował mężczyzna z puszką w ręku. Gdy wypił wszystko zmiął puszkę i… A właśnie, że nie! Nie rzucił pod nogi, nie cisnął w trawę, nie wrzucił w krzaki ani do rzeki, choć puszka aż się o to prosiła. Zmiął ją i jął rozglądać się pilnie, lecz nie zoczywszy tego, czego szukał niósł, niósł, niósł, aż wreszcie doniósł do napotkanego, wypełnionego po brzegi kosza na śmieci. Niestety, to budzące niebotyczne zdumienie wydarzenie miało przyziemne, prozaiczne wytłumaczenie: to był Ukrainiec.

Dodaj komentarz