Jest czym, nie ma kto

W telewizji p. pielęgniarka ubolewa, że jest sprzęt, jest wszystko co trzeba, mamy na czym pracować, a niestety, nie ma ludzi do pracy. Podczas pierwszej fali problem niedoborów kadrowych nie był aż tak palący, ponieważ w pierwszej fali brakowało sprzętu, w drugiej fali brakowało łóżek, w trzeciej fali zorganizowane są szpitale tymczasowe, oczywiście pacjentów jest bardzo dużo, coraz więcej, wczoraj się otworzyła kolejna hala, kolejni pacjenci, a niestety nie ma ludzi do pracy. Jak to wygląda w liczbach? Na OIOM-ie jest 10 pacjentów na respiratorach i na zmianie są tylko dwie pielęgniarki. W przeliczeniu na 10 pacjentów powinno ich być około sześciu. Na oddziale obok, który wczoraj ruszył jest 28 pacjentów i na całą zmianę, na cały dzień są tylko 3 pielęgniarki.

Kto mógł to przewidzieć? Kto mógł się tego spodziewać? Bądźmy szczerzy — nikt! A już na pewno nie ci, którzy chcą dosypywać pieniędzy do niewydolnego systemu, który nigdy nie działał, nie działa i nigdy nie będzie działał. Jeśli media już w 2005 roku, ledwie rok po wywróceniu reformy służby zdrowia przez neobolszewików donoszą, że w Polsce brakuje 220 tysięcy pielęgniarek, a kolejne rządy problem bagatelizują, traktują pielęgniarki jak zło konieczne, tolerują redukcje etatów, głodowe zarobki i masową emigrację, to… skąd nagle braki kadrowe? Niestety, z pustego nawet Salomon nie naleje. I dotyczy to nie tyle personelu medycznego, ile zakutych łbów. Warto pamiętać przy urnie, bez względu na to, czy będzie to urna wyborcza czy dowolna inna, że problem stworzyli pogrobowcy PZPR-u, SLD, które znowu zjednoczyło się jako Nowa Lewica. Nie rozwiązali go ani liberałowie spod znaku PO i ludowców, ani prawica, która — posłużmy się eufemizmem — rządzi już od sześciu lat.

O patologiczności systemu dobitnie świadczy protest lekarzy rezydentów, którzy chcą, by zwolniono ich z części Państwowego Egzaminu Specjalistycznego. Niedawno, żeby utrudnić lekarzom wyjazd zagranicę, zastąpiono uznawany w całej Europie Lekarski Egzamin Państwowy nieuznawanym nigdzie Lekarskim Egzaminem Końcowym. Mimo, iż kryteria są coraz bardziej zaniżane, lekarze z zagranicy nie mogą pracować w Polsce, choć często są specjalistami i mają większe doświadczenie i wiedzę niż rezydenci. Nieprzejrzysty, marnotrawny system premiuje miernoty i aż dziw bierze, że ktoś tu w ogóle chce pracować. System nie pozwala spełniać się zawodowo, rozwijać, doskonalić, nabierać doświadczenia. O wysokości zarobków nie decyduje wiedza i doświadczenie lecz urzędnik za biurkiem. Owszem, działające w warunkach wolnego rynku placówki medyczne oferują specjalistom zawrotne sumy, bo bez personelu placówka traci rację bytu. Jednak nawet gigantyczne zarobki nie zachęcają doświadczonych lekarzy do podjęcia pracy. Jeśli mają prywatne praktyki, to wolą zarobić mniej niż ciągle użerać się z urzędnikami, którzy przecież wiedzą lepiej, wypełniania niezliczonej liczby papierków. Pracownik państwowej jednostki musi kierować się procedurami i wytycznymi urzędników, nie mającymi często nic wspólnego z dobrem pacjentów i wcale nierzadko stojącymi w sprzeczności z wiedzą medyczną.

Epidemia obnażyła wszystkie bolączki ochrony zdrowia w Polsce, zaś brak reform sprawi, że wkrótce nie tylko nie będzie miał kto leczyć, ale także uczyć przyszłych adeptów sztuki medycznej. Na nieszczęście lewicowi populiści przekonują, że jak służba zdrowia będzie działała na zasadach rynkowych to „nikogo nie będzie stać na leczenie”. Spory odsetek społeczeństwa nabiera się na te brednie. Jak bardzo odklejeni od rzeczywistości są neobolszewiccy populiści najlepiej świadczy wypowiedź jednego z nich, Adriana Zandberga, który państwowego systemu emerytalnego działającego na zasadach piramidy finansowej bronił w typowo bolszewicki sposób. W swym lewicowym zacietrzewieniu nawet nie zauważył, że zarzucając innym opowiadanie banialuk sam plecie nie gorzej niż Piekarski na mękach. Gloryfikując państwowy system ubezpieczeń emerytalnych pomijnął milczeniem fakt, że — jak to ujął — „faworyzowanie prywatnego sektora finansowy zamiast publicznego ZUS-u” wiąże się z pobraniem przez państwo 15% haraczu. Może kiedyś znajdzie się dziennikarz, który wreszcie poprosi neobolszewików by wskazali przykład instytucji państwowej, która osiągnęła sukces komercyjny, rozwija się, przynosi zyski.

Służba zdrowia w Polsce w obecnej postaci nigdy nie będzie działała sprawnie bez względu na to ile pieniędzy zostanie w nią wpompowane. A odraczanie zaplanowanych zabiegów z jednej strony i szukanie oszczędności przez NFZ z drugiej doprowadzi do tego, że gdy świat dawno zapomni o koronawirusie, to u nas długo jeszcze będzie zbierał śmiertelne żniwo. Jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio.

Dodaj komentarz