Inwigilacja, delegalizacja, zakaz, knebel

Przy wrzawie po odwołaniu spektaklu Golgota picnic postanowiła zabłysnąć prowincjonalna dyrektorka prowincjonalnego Miejskiego Ośrodka Kultury. Trudno od prowincjonalnej pani dyrektor wymagać refleksji, że bronienie „katolickich wartości” powiela najlepsze wzorce stalinizmu i — ogólnie — zamordyzmu. Dokładnie tak samo uzasadniali swoje decyzje cenzorzy stojący na straży socjalizmu względnie zdobyczy komunizmu. Pani dyrektor jest do tego stopnia ograniczona, że nie uważa swojej decyzji za cenzurę prewencyjną, choć wystarczy zwykły słownik języka polskiego, by przekonać się, że to co zrobiła to jest cenzura prewencyjna (Nie czuję się cenzorem, postępuję zgodnie z dekalogiem. Gdyby doszło do występu Limo u nas, wstydziłabym się za nich).

Nieco światła na decyzję p. dyrektor prowincjonalnego Domu Kultury rzuca repertuar. Oto placówka państwowa zajmuje się organizacją koncertów organowych na cześć Jana Pawła II. Kulturę krzewią też zespoły disco polo śpiewające na przykład, że Umiesz kręcić pupą i fajnie ruszasz się. Obiektem pożądania właśnie stałaś się. (…) Bo ty jesteś zajebista, to sprawa oczywista, dla ciebie zabiję lub zginę. „Katolickie wartości” w pełnej krasie.

Nie można jednak stwierdzić, że komuna wraca. Raczej anarchia postępuje. Za komuny był bowiem cały Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. On zajmował się dopuszczaniem do druku, zezwalał na występy, udzielał zgody na rozpowszechniania w kinach. Ściśle współpracował z Kościołem, więc w PRL-u było zakazane dokładnie to samo co dziś, z tą różnicą, że socjalizm został zamieniony na chrześcijaństwo. Ale najistotniejsza różniąca polega na tym, że jeśli urząd dopuścił coś do rozpowszechniania, to żaden lokalny dyrektorzyna nie odważył się wstrzymywać spektaklu.

Ale paranoja jest udziałem nie tylko środowisk rozmodlonych. Oto pani Katarzyna Bratkowska zapragnęła wystawić „operę” według „libretta” Kim Ir Sena. Tym razem na pomysłodawczynię rzucili się działacze lewicowi, zarzucając „wysługiwanie się reżimowi”. Kim Ir Sen bowiem był dyktatorem „krwawego reżimu”. Zgodnie z tą logiką „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa jest niczym innym jak „apoteozą ideologii Stalina”. Wynika z tego, że najbezpieczniej jest wystawiać, często za pieniądze podatników, dowolne gnioty, byle tylko autorzy byli słuszni. A ciągoty cenzorskie przejawiają wszyscy, od lewa do prawa i z powrotem.

Gdy szlachcic na zagrodzie stał się równy wojewodzie, Polska zniknęła z mapy na ponad sto lat. Dziś widzimisię byle urzędniczyny z Pipidówki Dolnej staje się obowiązującym prawem. Socjalizm z gospodarką księżycową nie musiał się oglądać na rachunek ekonomiczny. Jednak decyzje lokalnych urzędników mają wpływ na PKB. Przecież kabaret, teatr, zespół, to małe przedsiębiorstwa. Jeśli urzędnik państwowy utrudnia lub wręcz uniemożliwia im działalność, to powinien za to ponosić materialną odpowiedzialność.

Państwo w którym widzimisię byle urzędniczyny stoi ponad prawem, a funkcjonariusze państwowi są bezkarni, z demokratycznym państwem prawa nie ma nic wspólnego.

Dodaj komentarz