Im zabronić, nam pozwolić

Pewna pani głęboko wierzyła, że jak się jednym zakaże, zabroni, wprowadzi ograniczenia, a innym nie, to oni skorzystają. Wiedziona tą głęboką wiarą domagała się zakazów i obostrzeń oraz srogich kar. I władza, choć zwykle postulaty obywateli ma w głębokim poważaniu, tym razem prośbę owej pani spełniła.

Pani była zachwycona. Co prawda zaprzyjaźniony przedszkolak indagowany na okoliczność zwrócił uwagę, że „nie mozna placować nawet w dwóch miejscach nalaz, a co dopielo w kilku”, ale co on może wiedzieć? Mimo to aż wierzyć się nie chce, że dziecko wiedziało, a wierząca nie. To znaczy też wiedziała, ale uznała, że skoro popierała, to nie musi przejmować się zakazami ani stosować się do nich. Niestety, niczym gromy z jasnego nieba spadały na nią kolejne kary, co kruszyło niezachwianą dotąd wiarę. Wreszcie przebrała się miarka i zdesperowana kobieta napisała pismo do najwyższych władz państwowych z żądaniem zniesienia zakazów i ograniczeń z uwagi na to, że przestała wierzyć w zyski, ponieważ wie już z całą pewnością, że traci.

Przed wprowadzeniem ustawy o zakazie handlu w niedzielę sama wnioskowałam o zamknięcie sklepów. Życie napisało inny scenariusz. Obroty polskich sklepów spadają od czwartku do soboty, a markety intensyfikują sprzedaż — napisała w liście do premiera Mateusza Morawieckiego i marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego Elżbieta Czacharowska, właścicielka Delikatesów „U Czacharowskiej” w Ostródzie.

Czacharowska zwraca uwagę, że posiadając trzy sklepy — choćby nawet chciała — nie mogłaby stanąć w zakazane niedziele za ladą we wszystkich. Gdy jej placówki stoją zamknięte, konkurencyjne sklepy w Ostródzie przyjmują klientów. — Denerwujący jest fakt otwarcia wszystkich Żabek od początku obowiązywania ustawy. Im wolno, a my co, z innej gliny ulepieni? — pyta Czacharowska Morawieckiego i Kuchcińskiego, dodając, że Żabka „to przecież ciężki, zagraniczny franczyzodawca”.

Nie można nie zgodzić się z p. kobietą. Wiadomo, że to nie my, lecz oni są z innej, obcej gliny ulepieni, dlatego to z nimi zrobić trzeba porządek. Nie może być tak, że wszyscy działają w takich samych warunkach, na tych samych zasadach, w oparciu o jednakowe dla wszystkich przepisy i płacą takie same podatki, bo to jest wołająca o pomstę do nieba niesprawiedliwość.

Warto wspomnieć, że w czasach minionych władza wygrała bitwę o handel dzięki czemu nie było żadnych ciężkich, zagranicznych franczyzodawców ani żadnych obcych sieci handlowych. Sklepy były przestronne, towar nie piętrzył się w bezładnych stosach tak, że przejść się nie da, lecz stał schludnie wyeksponowany na półce. Sklepy uspołecznione jak p. Bóg przykazał były czynne od poniedziałku do piątku, a nieliczni prywaciarze byli gnębieni kontrolami, domiarami i przykładnie karani. W obliczu nieszczęścia właścicielki delikatesów zasadne staje się pytanie: komu to przeszkadzało?

Pragmatyczni polscy handlowcy wiedzą doskonale, że sukces finansowy osiąga się nie wtedy, gdy łączy się siły, skrzykuje i tworzy sieć będącą w stanie konkurować z dużymi i ciężkimi sieciami zagranicznymi, lecz wtedy, gdy władza konkurencję ukatrupi zakazami, podatkami i obostrzeniami. Dlatego masowo poparli partię, która obiecała ekstra podatek dla sieci „nie płacących w Polsce podatków”. Po czym dostali histerii gdy okazało się, że też musieliby płacić. Nowego podatku więc nie wprowadzono, a sieci jak nie płaciły, tak nie płacą i nikt nie wie jakim cudem, skoro od kontroli aż się roi, a służby podatkowe mają nieograniczone możliwości — od podsłuchów po broń palną.

Panuje powszechna opinia, niestety nie podzielana przez kupujących, że rodzimy handel należy chronić. Sceptycznie do tego postulatu podchodzi każdy, komu zdarzyło się kupić w małym sklepie przeterminowany towar, zgniłe owoce czy śmierdzące przetwory. Zwłaszcza, że służby państwowe kontrolują faktury, płatności, wynagrodzenie, sprawdzają obecność gaśnicy czy umywalki, do jakości żywności nie przywiązując wagi. Dzięki temu wykorzystywać przemysłową niejadalną sól, zbuki przeznaczone do utylizacji, sprzedawać gnijące ryby, odświeżać cuchnące wyroby garmażeryjne bez żadnych obaw i konsekwencji można latami. Dopóty, dopóki jakiś dziennikarz czegoś nie wywęszy i nie opisze. Wtedy władza robi groźne miny, zapowiada kontrole, srogie kary i… wszystko wraca do normy, a kłopoty ma tylko dziennikarz.

Nietrudno zgadnąć dlaczego rodacy generalnie źle znoszą wolność, swobody, a szczególnie równość wobec prawa i brak przywilejów. Potrzeba posiadania pana z jednej strony oraz wyróżnik w postaci możliwości, czy dóbr których inni nie mają daje poczucie szczęścia i spełnienia. W minionych czasach większość wychwalała pod niebiosa system kartkowy, a spać nie dawały nie braki w zaopatrzeniu ale świadomość, że kartki mieli także ci, którym się nie należało, albo sąsiad miał większy przydział. Co, on z innej gliny ulepiony? — zadawał sobie pytanie rodak i narzekając na komunę i w formie donosu domagał się od władzy elementarnej sprawiedliwości.

Właścicielka delikatesów nie narzekałaby, nie pisałaby listów i byłaby szczęśliwa gdyby dużym sieciom i ciężkim zagranicznym franczyzodawcom pogorszyło się bardziej niż jej. A tu nie dość, że nie ziściły się nadzieje na krociowe zyski, to jeszcze instytucje państwowe nie chcą przymykać oczu na łamanie prawa. To ma być dobra zmiana!?

Dodaj komentarz