Folie à deux czyli paranoja indukowana

Wreszcie nadeszła wyczekiwana
dobra zmiana.
A kto ponury w dobroć nie wierzy
temu należy
zaaplikować elektrowstrząsy.
Ogolić głowę i zgolić wąsy,
bo obłęd dotknął go udzielony,
więc jest szalony.
Jedną nadzieją dla nieszczęśnika
jest elektryka.
Gdy jakimś cudem prąd nie zadziała,
to rozum wróci i męki skróci
gumowa pała.

Profesor Łukasz Święcicki, ordynator „Oddziału” Chorób Afektywnych Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie zdiagnozował dużą część społeczeństwa polskiego uznając, że oszalała. Jest coś takiego jak obłęd udzielony, z francuskiego — folie à deux — tłumaczy w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Do Rzeczy”. Czyli stan, w którym innym osobom udziela się urojeniowy pogląd na sytuację. I rzeczywiście wydaje mi się, że teraz coś takiego obserwuję. Mam wrażenie, że to, co się dzieje z KOD, co jakiś czas przejawia takie symptomy obłędu udzielonego. Ludzie dokładnie nie wiedzą, o co im chodzi.

I znowu nieodpowiedzialność władzy i kadry naukowej doprowadziły do nieszczęścia. Oto nie poddany kwarantannie Mateusz Kijowski zawlókł zarazę za ocean. Pierwszym, któremu udzielił się polski obłęd był niejaki Bono z zespołu U Dwa. Ostatnio dołączył do niego prominentny polityk, mąż kandydatki na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Można o nim powiedzieć tylko jedną rzecz — że media, różne czynniki na świecie tworzą sytuację gigantycznego nieporozumienia i być może to wpływa na świadomość ex-prezydenta Stanów Zjednoczonych, inaczej sobie tego nie potrafię wytłumaczyć. Jeżeli ktoś twierdzi, że dzisiaj w Polsce nie ma demokracji, to znaczy, że jest w stanie, który by trzeba zbadać metodami medycznymi.

Pacjenta takiego… formatu mógłby zdiagnozować sam p. profesor bez potrzeby spotykania się z nim. Wcześniej w ten sam sposób, zaocznie, zdiagnozował innego prominentnego polityka. Polityk ów nabawił się szaleństwa goszcząc w Polsce. Tyle osób mówiło mi, że najważniejszy jest dla nich Trybunał Konstytucyjny. A wcześniej nawet nie wiedzieli, że taki organ mamy w kraju. Teraz jest to dla nich straszny problem. I większość nie uwierzyłaby, że w Holandii Trybunału nie ma. Bo przecież na pewno cała Holandia składa się z niego, skoro Holender Timmermans zwraca Polsce uwagę w sprawie naszego Trybunału!

Jest jednak pewien zgrzyt, który cieniem kladzie się na (wszech)wiedzy znamienitego profesora od chorób afektywnych. Otóż twierdzi pan profesor, że jedną z rzeczy, która w tej chwili trapi ludzi w Polsce, jest ta, że mamy za mało demokracji. A po czym to poznajemy? Ponieważ są różne takie demonstracje i w mediach tak mówią! Tłumaczę więc, że skoro są demonstracje, to znaczy, że mamy demokrację. No tak – odpowiadają pacjenci. To nie należy się martwić? No nie trzeba tak bardzo — zgadzają się.

Pewnie zdziwi się p. prof. niezmiernie, gdy się dowie, że w krajach komunistycznych demokracji nie ma, a demonstracje są. I to jakie! Za tow. Stalina, taka na przykład demonstracja pierwszomajowa trwała wiele godzin! Można mieć tytuł naukowy i o tym nie wiedzieć? Czy to przypadek, że p. prof. proponuje rozwiązanie, które z powodzeniem stosowano w Związku Radzieckim? Najlepsze byłyby elektrowstrząsy — przekonuje pan profesor. Ja robię 600 zabiegów rocznie — zapewnia z dumą wyniośle milcząc o skuteczności.

Skala zagrożeń, sądząc ze słów profesora, jest porównywalna jeśli nie większa od tej, z jaką miały do czynienia władze Związku Radzieckiego. W latach sześćdziesiątych KGB szacowało, że groźne choroby psychiczne dotknęły już 1,2 mln obywateli i zalecało budowę kolejnych szpitali psychiatrycznych oraz częstsze hospitalizowanie mieszkańców Moskwy, Leningradu czy Kijowa. W latach 70. mówiło się wręcz o epidemii chorób psychicznych nękających społeczeństwo radzieckie. W szpitalach powszechnie stosowano elektrowstrząsy, które prowadziły do utraty przytomności, amnezji, zaburzeń psychicznych i drgawek. Władze PRL także chętnie korzystały z usług psychiatrów. Dobra zmiana według profesora wymaga powrotu to tych praktyk?

W minionych czasach także i psychiatrzy, obok milicji i zomowców, odwalali ciężką robotę w interesie władzy ludowej, czyli klasy robotniczej. Ale przynajmniej mieli tyle przyzwoitości, że nie udzielali wywiadów Trybunie Ludu. Jaki jest powód, że psychiatra opuścił zacisze swojego gabinetu i para się zaoczną diagnozą zbiorową? Pozazdrościł sławy sławnemu Bashoborze?

Dodaj komentarz


komentarze 2

  1. Taaaa… mamy profesorów… Gliński… Chazan… Święcicki… i nastu jeszcze…

    Przypomniało mi to rodzinną historyjkę.
    Po II WŚ rodzice czuli się zdrowotnie osłabieni, bo to i dotkliwy brak żywności w odpowiedniej ilości i wyborze, bo to i stres. Poszli przebadać się.
    Lekarz był w wieku poważnym, profesorskim, bo młodzikom rzadko tytuł zostaje nadany.
    Lekarz nie miał fonendoskopu, a korzystał z jego poprzedniczki, takiej słuchawki starego typu.
    Ojciec zaczął zdejmować palto, potem marynarkę.
    – Nie zdejmuje, nie trzeba – powiedział lekarz i przyłożył urządzenie do kilku miejsc na plecach.
    – Zdrowy – orzekł, a Mama zrezygnowała z badania
    – To należy się… wymienił kwotę.
    Ojciec wyjął portfel, podał lekarzowi i powiedział: potrzyma.
    Ubrał się, wziął portfel i schował do kieszeni.
    – Jakie badanie, taka zapłata. Potrzymał pan chwile pieniądze i wystarczy, jesteśmy kwita.

    Być może tak należałoby wynagradzać tego „profesora”. Tym bardziej, że pokazał się ze złej strony również dla PIS.

    Jeśli szanowny prezes orzekł, że Clinton ma coś z głową, to profesorskie ble… ble… jest już niepotrzebne.

    A demokracja? Ta ma różne obrazy. Była socjalistyczna, jest katolicka, może KOD-owi zachciewa się demokracji bez słownych ozdobników?

    A może te ciągłe elektrowstrząsy naruszyły coś w profesorskiej głowie? Może jakiś złośliwiec zaordynował ich zbyt dużą moc?

    Dodam jeszcze za WP (w wywiadzie Sierakowskiego) opinię Michnika:

    Zdaniem Biedronia KOD „nie wychodzi w imieniu tych, którzy są wykorzystywani przez pracodawców”, wartości, których broni KOD są „nienamacalne na prowincji”, której mieszkańcy „żyją przyziemnymi sprawami”, co „wyczuwa Jarosław Kaczyński”.

    – On już tak chce się wczuć w duszę Jarosława Kaczyńskiego, że z nim jest już trochę tak, jak kiedyś mówił Żeromski o Tuwimie – że tak się wgryzł w polszczyznę, że aż się przegryzł na drugą stronę, więc Biedroń się już przegryza – stwierdził naczelny „Gazety Wyborczej”.

    Na uwagę prowadzącego, że z opinią Biedronia zgodzi się jednak wielu rozsądnych ludzi, Michnik odparł, że „też nie będą mieli racji”.

    Biedroń rozmawia z ludźmi na prowincji. Czy Michnik też? Czy raczej gada jak profesor. I uważa, że prowincjuszy też dotknął obłęd udzielony? To jak pan Michnik wyobraża sobie poparcie, które mieliby udzielić dotknięci obłędem? 

    Tu wywiad: Adam Michnik dla WP: bezkrytycyzm jest niemądry, powtarzanie „byliśmy głupi” jeszcze głupsze.

    1. Ludzie w przeważającej większości nie zdają sobie sprawy z konsekwencji pewnych działań lub ich braku. Nikt nie jest omnibusem, a na domiar złego nie zawsze starcza czasu, żeby się zastanowić, doczytać, dowiedzieć się. Poza tym bardzo często jest kłopot z połączeniem skutku z przyczyną. To wszystko sprawia, że poparcie uzyskują oszuści i durnie, którym wydaje się, że wszystkie rozumy pojedli.

      Przykład może od czapy, ale własny. W młodości ponieważ babcia skarżyła się, że nożyczki tępe nie tną materiału, więc postanowiłem je naostrzyć. Po naostrzeniu nie cięły niczego. Dopiero dużo później dowiedziałem się (i zrozumiałem) jak się ostrzy nożyczki czy nożyki w maszynce do mięsa. Dobre chęci nie wystarczą. Potrzebna wiedza.