Dobra zmiana na lepsze

Od trzech lat w Polsce zachodzi dobra zmiana. Wystarczy wyjrzeć przez okno, pójść do sklepu, zaczerpnąć powietrza w płuca, stanąć w kolejce w przychodni, żeby się o tym przekonać. Na przykład prąd dla przedsiębiorstw podrożał w ostatnim czasie o 70%, co da potężnego kopa całej gospodarce, a zwłaszcza zelektryfikowanej kolei państwowej. Gdy dzięki światłej polityce gospodarczej naszego sprawdzonego sojusznika zza oceanu nałoży się na to wzrost cen ropy, zmiana będzie jeszcze lepsza.

Niewątpliwie jedną z najlepszych zmian na lepsze było mianowania Grzegorza Schetyny na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Chodzą słuchy, że odbyło się to na życzenie samego prezesa. Choć dla zachowania pozorów aklamację nazwano wyborami, to aż 48% członków nie dało się nabrać i odmówiło udziału w szopce. Postawienie aparatczyka partyjnego bez właściwości, wizji i umiejętności na czele największego ugrupowania opozycyjnego daje gwarancję, że pod jego przewodem partia będzie ponosić klęskę za klęską. Pierwszą z serii mamy już za sobą, przed sobą następne.

Nie mający żadnych własnych pomysłów Schetyna musi podążać szlakami przetartymi przez PiS. Z drugiej strony w jego własnym interesie leży, by zbytnio nie naciskać. Gdy więc głośnio psioczy, narzeka i pręży muskuły zapewniając, że nie pozwoli na to, nie dopuści do tamtego, nie wyrazi zgody na owamto, to po cichutku wspiera gdzie tylko się da. Przedwczoraj podczas głosowania nad uzupełnieniem porządku dziennego o pierwsze czytanie projektu ustawy o Święcie Narodowym 12 listopada 69 posłów PO asekuracyjnie wstrzymało się od głosu z przewodniczącym na czele. Tak wygląda w praktyce odpowiedzialność tego ugrupowania za państwo i gospodarkę.

Gdy tworzony był tak zwany Komitet Obywatelski wydawało się oczywiste zorganizowanie wyborów, by na czele koalicji stanął przywódca popierany przez większość. By nikt nie miał wątpliwości, że nie jest liderem malowanym, uzurpatorem. Schetyna stchórzył, nie zdecydował się na taki krok. Został mianowany raz i prędzej niczym Miller pójdzie na dno wraz z ugrupowaniem na którego czele stoi niż podda się ocenie. Można to uznać za tchórzliwość, ale może za tym stać pragmatyzm. Skoro towarzysze partyjni potulnie jak stado baranów godzą się na wszystko, to po co cokolwiek zmieniać?

Niestety, problem jedynowładztwa, zaniku procedur demokratycznych u góry sięga na sam dół. Ten mechanizm obnaża mimochodem portal gazeta.pl snując rozważania na temat przyszłości Patryka Jakiego w PiS-ie i Zbigniewa Ziobry w rządzie.

Minister sprawiedliwości ma po wyborach samorządowych atuty, na które Nowogrodzka nie może być ślepa. To jego nowe „tarcze”. Ludzie Ziobry uzyskali bowiem dobre wyniki w wyborach do sejmików i ich głos jest niezbędny do rządzenia w regionach.

Jak widać bezwarunkowy serwilizm przyjmowany jest za pewnik, uznawany za coś zupełnie naturalnego i oczywistego. Jeśli Kowalski należy do partii X, to Kowalski będzie wypełniał bez szemrania polecenia kierownictwa partii bez względu na to kto go wybrał i po co. Innymi słowy oczywistą oczywistością jest, że ma reprezentować zawsze i wszędzie interesy kierownictwa, a nie wyborców, regionu czy kraju. Członek partii jak u Orwella nie jest od myślenia, od samodzielnego decydowania. Ma posłusznie i bez szemrania, dyskusji i zbędnej zwłoki wykonywać polecenia. I na tym jego rola się kończy. Gdyby go zastąpić tresowana małpą nikt nawet nie zauważyłby różnicy.

Po trzech ladach dobrej zmiany wdzięczny naród wybrał sobie ludzi, którzy nie kiwną palcem w ich sprawie jeśli nie będzie to korzystne dla partii. W tej sytuacji zmiana przywództwa niczego nie zmieni, bo panem życia i śmierci szeregowego członka partii jest lider partyjny, a na straży omnipotencji lidera stoi system.

Dodaj komentarz


komentarzy 6

  1. Mariusz Kamiński, Roman Giertych, ostatnio Paweł Kowal… I wielu innych… Co ich łączy?

    Zdumiewające, ale i zarazem smutne jest, kiedy człowiek sobie uświadomi, że nawet inteligentni, mądrzy ludzie, kiedy wejdą do polityki, to bez względu czy są w obozie rządzącym czy w opozycji, jedyne co mają do powiedzenia, to jedyny słuszny przekaz dnia swojej partii. Jak już z tej polityki z różnych powodów rezygnują, następuje natychmiastowa zmiana. Nagle potrafią się zdystansować, dostrzec szarości zarówno w swoich byłych partiach, zauważyć dobre pomysły u oponentów i zaczynają mówić ludzkim głosem.

    Rzecz – jak myślę – w tym, że oni doskonale wiedzą, że to co wcześniej, to była tylko gra pozorów.

    Ale co z nami? Co z odbiorcami ich przekazu, toczącymi dalej już sami plemienną wojenkę? Dlaczego tak łatwo dajemy się na ten przekaz nabierać?

    1. Dziwisz się? Jeśli poseł będzie samodzielny, będzie gadał nie to, co wódz chce usłyszeć, to nie znajdzie się na liście i po karierze. Taki nam system kolesie zgotowali, w którym zamiast wyborów jest plebiscyt na najsympatyczniejszego przypupasa.

    1. Zastanawia mnie zupełnie co innego. Wybory były zorganizowane skandalicznie. W komisjach siedzieli ludzie niekompetentni. Przy liczeniu głosów popełniano błędy. A mimo to nikt nawet nie zająknął się o fałszerstwie. Wygląda na to, że im większy burdel, tym większa wiara w uczciwość.

      1. Ciekawe, bo krytyki na to co wprowadziła „dobra zmiana” nie ma. Jak w PRL, tak teraz jest przyzwolenie na bylejakość. Dziennikarstwa praktycznie prawie nie ma, polityków na jakimś przyzwoitym poziomie także brakuje i jak w kraju Trzeciego Świata tylko bardzo bogaci mocno się bogacą.

        Polacy ruszą się dopiero wtedy, gdy znowu na talerzach będzie mikro do jedzenia.

        Czytam książkę napisaną przez Krzysztofa A Zajsa (trzy tomy, cytat z t.2 – Mroczny krąg):

        „Co to jest sprawiedliwość? Nie, inaczej. Komu i do czego potrzebna jest sprawiedliwość? Na pewno nie sądom i policjantom, politykom i prawnikom, czyli wszystkim tym, którzy powinni jej służyć. Oni ze sprawiedliwością mają w zasadzie tylko jeden problem – jak ją obejść.

        Wystarczy prześledzić przebieg i sentencje kilku głośnych spraw sądowych, żeby się przekonać, że w całej tej zabawie w praworządność chodzi o przechytrzenie przeciwnika, postawienie na swoim wszelkimi dostępnymi środkami. Niska szkodliwość czynu, brak podstaw do aresztowania, ograniczona poczytalność, poręczenie majątkowe, pomroczność jasna – wszystko to są eufemizmy oznaczające w gruncie rzeczy omijanie prawa. Czyli de facto łamanie prawa. Czyli popełnianie przestępstwa przez tych, którzy mają je ścigać. Tak zwany aparat sprawiedliwości większość energii zużywa na wynajdowanie sposobów, jak nie być sobą. Orwell w czystej postaci.

        „Panie, tu nie ma żadnej Sprawiedliwości, tu jest Sąd!” – jak w przypływie niezamierzonej szczerości odpowiedział pewien sędzia chłopu, zwracającemu się do niego per „Wysoka Sprawiedliwości”

        Ta książka to nie jest rozprawa, to tylko bardzo mroczny kryminał. I jeśli w opisach znajduje się chociaż ułamek rzeczywistości, to jest to przerażające, co dzieje się w kraju! A ten fragment był rozważaniem policjanta, który usiłuje być nim naprawdę. Wybory i bałagan przy tym to tylko pestka. A lud boży? Lud boży jak na Titanicu…. ma jeszcze co jeść, pić… nie martwi się. Chociaż ostatnio więcej ludzi poszło na wybory….