Dialogi

Działacz, nazwijmy go dla ułatwienie panem K., tyłem do kamer, tyłem do dziennikarzy, wieje. Dziennikarka pędzi za nim i nie rezygnuje:
Proszę powiedzieć, pan zostaje w KOD-zie?
— Powiedziałem, że nie komentuję.
— Ale to decyzja zarządu, czy pan chce zrezygnować sam?
— Nie, nie zrezygnowałem.
— Czyli zostaje pan w KOD-zie, tak?
— Powiedziałem, że nie komentuję.

Polityk, nazwijmy go dla ułatwienie panem W., przodem do kamery, przodem do dziennikarzy, bo nie ma innego wyjścia — przydybali go w windzie. Scenka pierwsza:
Zamierza pan spotkać się z kolegami z Platformy Obywatelskiej?
— Nie komentuję.
— A czy Donald Tusk to dobry kandydat na szefa Rady Europejskiej?
— … [głupkowaty (u)śmiech]
Chciałby być pan ministrem spraw zagranicznych może?
— … Przepraszam bardzo [wysiada z windy na przystanku piętro]

Scenka druga:
Wierzy pan w swoją kandydaturę?
— [gorąca prośba:] Proszę państwa! Bardzo proszę polskie media, żeby były profesjonalne. Politycy muszą być profesjonalni, państwo również. Jeżeli polityk mówi no comments, to proszę to uszanować.
— Ale panie pośle wyborcy oczekują tego po nas. Głosowali na pana jako na posła Platformy Obywatelskiej…
— Proszę uszanować [polska wersja językowa:] bez komentarza. Państwo jesteście zawodowcami, prawda? Więc zrozumcie zawodowca. Polityk musi wiedzieć co mówi, a nie wiedzieć co… a nie mówić co wie. Dziękuję.
W tym miejscu polityk W. identycznie jak działacz K. pokazuje dziennikarzom oraz kamerom plecy i daje nogę.

Uzupełnienie:
— [plecy posła:] Sprawę trzeba wyjaśnić i wtedy można rozmawiać o powrocie [do PiS-u] – mówił podczas rejterady przed dziennikarzami poseł Zbigniew Girzyński. Na pytanie, czy nie wyłudził pieniędzy z sejmowej kasy odpowiedział że „nie wyłudził nawet złotówki”.

Pan K. postanowił wykorzystać sytuację i pod pretekstem obrony demokracji nieco podreperować swój budżet domowy. Pan W., jak oznajmił, „wysiadł z Platformy na przystanku Polska”. Łączy obu panów to, że pod górnolotnymi hasłami skrywają partykularne interesiki. Pierwszy prędzej zatopi ruch społeczny, na którego czele stanął, niż ustąpi. A każdy, kto ośmieli się zadawać niewygodne pytania w najlepszym razie zobaczy plecy czmychającego lidera, a w najgorszym zostanie wykopany z organizacji. Drugi — pozostając w konwencji komunikacyjnej — od początku korzystał ze środków lokomocji, które prowadziły do kariery. Zaczął skromnie w drezynie z napisem Socjalistyczny Związek Studentów Polskich, by przez chwilę na gapę podróżować z Solidarnością, a gdy zorientował się, że to droga donikąd, po Stanie Wojennym przesiadł się na tramwaj PZPR, z którego bez rozgłosu wysiadł na przystanku końcowym. Na koniec zasugerował, że przez wyborców musiał z partią, z której list startował od początku jej istnienia, wałęsać się po obcych przystankach, więc postanowił wysiąść. Złośliwi twierdzą, że nie na przystanku Polska, ale na przystanku Wolska. Wysiadł, a smród pozostał.

Co by nie mówić jedno nie ulega wątpliwości — to wyborcy powierzyli swój los takim ludziom. I dopóki nadal to będą robić, nic się nie zmieni.

Dodaj komentarz