Demokracja, dekomunizacja, demontaż

Po transformacji ustrojowej nowe ugrupowania polityczne zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. Ponieważ wybory zaczęły znów odgrywać ważną rolę w życiu politycznym zastanawiano się jaki rodzaj ordynacji będzie najlepszy. Wybrano proporcjonalną, ponieważ większościowa — dowodzono — spowodowałby zbytnie „rozdrobnienie” parlamentu i uniemożliwiłyby sprawne rządzenie. Ćwierć wieku później okazało się, że ordynacja musi pozostać taka jaka jest, ponieważ większościowa spowodowałby… nadreprezentację większych partii kosztem mniejszych.

Mając świadomość, że wybrano rozwiązanie najgorsze z możliwych w polskich realiach, dopisano je do konstytucji, żeby przypadkiem komuś nie przyszło do głowy coś zmienić. Całości dopełniło wprowadzenie znanego z czasów PRL-u budżetowego finansowania partii, które pozwoliło niemal całkowicie wyeliminować pozaparlamentarną konkurencję. To wszystko, plus pogarda dla demokracji i dialogu doprowadziło do obecnej sytuacji, gdy grupa miernych, biernych, ale wiernych, oszołomiona władzą dewastuje demokratyczne instytucje i zawłaszcza dla siebie coraz to nowe obszary życia publicznego.

Demokracja to dialog. To konieczność uzgadniania sposobów działania, przekonywanie do swoich racji, zjednywania sojuszników. Dyktatura to narzucanie swoich wizji wszystkim i uciszanie tych, którzy mają odmienne zdanie. W czasach minionych każdy, kto nie zgadzał się z linią partii, krytykował ją, był szykanowany i uciszany. W posłusznych, cenzurowanych mediach nie toczyła się dyskusja, o prezentowaniu innego punktu widzenia mowy nie było, a reglamentowane informacje służyły wyłącznie kreowaniu zgodnej z oczekiwaniami władzy rzeczywistości. Wybory, parlament były zasłoną dymną mającą na celu wyłącznie legitymizację rządzących.

Oczywiście fałszowanie wyników wyborów w tamtym okresie nie miało najmniejszego sensu i wynikało głównie z serwilizmu i nadgorliwości urzędników. Wynik wyborów był z góry przesądzony, ponieważ nikt poza partią nie mógł umieszczać swoich kandydatów na listach wyborczych. Fałszowano jednak zarówno frekwencję, która sięgała stu procent, jak i wyniki.

Dziś historia zatoczyła koło i znowu władza nie musi się z nikim liczyć ani niczego konsultować. Zaś zadaniem urzędnika państwowego jest spełnianie poleceń i zachcianek kierownictwa partii. Nie liczy się wiedza, kompetencje, znajomość zagadnienia. W cenie jest posłuszeństwo i podporządkowanie. Jeśli mianowany na stanowisko po to, by dbał o interesy firmy prezes uważa, że inwestycja forsowana przez władzę jest wątpliwa z ekonomicznego punktu widzenia, to co robi władza? Uznaje, że fachowiec zna się lepiej i rezygnuje z forsowania niekorzystnych rozwiązań? Oczywiście, że nie. Odwołuje niepokornego prezesa i mianuje na jego miejsce takiego, który spełni każde, nawet najgłupsze polecenie.

Dobrym przykładem jest tu sprawa zakupu rafinerii Możejki przez Orlen. W tym przypadku na szczęście nie trzeba było odwoływać prezesa, bo ten uznał, że stanowisko jest ważniejsze niż interes firmy. Niewiele mu to pomogło, bo został odwołany miesiąc później. Niezłą ilustrację stanowi także rozbudowa elektrowni Opole. Ponieważ prezes uważał, że ta warta 11 mld zł inwestycja w dwa bloki o łącznej mocy 1.800 MW nie ma ekonomicznego sensu, więc został zastąpiony przez kogoś, kto z entuzjazmem podszedł do pomysłu pakowania miliardów w przedsięwzięcie forsowane nie tylko bez oglądania się na rachunek ekonomiczny, ale i wbrew unijnej polityce dekarbonizacyjnej. Albo wojewódzki konserwator zabytków na Mazowszu, który stracił pracę, bo sprzeciwiał się budowaniu pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim.

Zdumiewające, że — jak wynika z sondaży — większość społeczeństwa nie rozumie, że skoro władza może wszystko i nie musi się z nikim liczyć, to prawo przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli władza postanowi obywatela pozbawić majątku, to go tego majątku pozbawi. A jeśli urzędnik będzie się sprzeciwiał, to go władza pozbawi stanowiska i zastąpi takim, który zrobi wszystko co każą. Szczytem naiwności jest sądzić, że mając praktycznie nieograniczoną władzę władza nie będzie jej wykorzystywała dla osobistych korzyści, zadba o zwykłego Kowalskiego, a w kraju zapanuje ład, porządek i prawo. Gdyby tak było w Korei Północnej ludzie nie przymierali by głodem podczas gdy władza pławi się w luksusach niczego sobie nie odmawiając.

Dodaj komentarz


komentarzy: 1

  1. https://www.youtube.com/watch?v=hrs-MPsHvR4

    Gdy wyglądam z okna na osiedlową uliczkę a na niej 3 koperty dla inwalidów, to widzę, że stają tam zawsze te same samochody, albo miejsca są puste. W Szczecinie zastawianie miejsc tak oznakowanych było nagminne. Teraz służby miejskie robią ileś tam kursów dziennie, na koło samochodu delikwenta bez uprawnień zakładają żółtą „kłódeczkę”. Niedługo potem podjeżdża inna służba, auto holuje i miejsce jest puste dla potrzebujących. Kara to mandat 500 zł i koszt holowania. Problemu prawie już nie ma.

    Polaków raczej nie przekonywują słowa, argumenty. Dopiero gdy odczują skutki finansowe, to zaczynają chcieć rozumieć, no może nie rozumieć, ale widzą, że coś jest źle.

    O pani premier przeczytałam, że jako „władza” w mieście Brzeszcze niezbyt sobie radziła i pozostawiła tam miasto zadłużone. Czy to wyborcom przeszkadzało by dać jej mandat poselski? Czy zastanawiali się, że może tak samo rządzić jako posłanka? Za czymś podnosić lub nie podnosić łapsko? Nie przeszkodziło. A gdy jeszcze syn będzie księdzem, to może dostać całe Brzeszcze za darmo. Oprócz chałupy darczyńcy, oczywiście.

    Czy Polacy mają szansę zrozumieć dobro bycia w państwie demokratycznym? A my jesteśmy w takim państwie? Czy może jednak nie, bo obecność kleru jest wszechobecna. I ich pazerność na władzę bez odpowiedzialności za podejmowane decyzje także jest wszędzie. Od łapiącego opłatek prezydenta do wójta. Za ten wysiłek są nagradzani.

    Czy w jakimś państwie demokratycznym żona dostaje pensję za bycie żoną? Rozumiem finansowanie ubiorów. Tu są potrzeby wyższego rzędu. Za bycie żoną osoby na urzędzie ma otrzymywać od 15 tys. do 18.tys. zł. Jaką mamy gwarancję, że ministrowe nie będą tak wynagradzane. Generałowe, marszałkowe, wojewodowe, burmistrzowe.

    W PRL wyżsi urzędnicy (na pewno generałowie) mieli jak w ZSRR opłacane przez państwo służące. Czy ministrowie także? Nie pamiętam. Takie wydatki to będzie niedługo norma.

    Ktoś się sprzeciwi oprócz garstki z KODu, albo paru blogerów? Myślenie raczej pójdzie w innym kierunku. Jak się ustawić. Sowiecki człowiek ciągle ma się dobrze.