Dar mowy biskupów

Było cicho i spokojnie. Aż tu raptem pan premier przypomniał sobie, że idą wybory. A wyborów nie da się wygrać, jeśli się czegoś komuś nie da. Górnicy wiadomo, dostaną co będą chcieli. Rolnicy także. Komu by tu jeszcze… O! Dzieci nie dostały dotąd nic za darmo. No to dostaną. Darmowy podręcznik dostaną. Jedyny, słuszny, porządny, przygotowany przez sprawdzone towarzyszki, słowem genialny. Żeby elektoratu nie denerwować nie powie mu się, że podatki muszą być wysokie, bo za to, co my wam dajemy za darmo, wy płacicie. I to słono. Rozwiązanie polegające na obniżeniu podatków i prowadzeniu takiej polityki gospodarczej, żeby stymulowała wzrost płac nie wchodzi w grę, bo nikt nie uwierzy, że to dzięki władzy.

Tu trzeba jasno i wyraźnie podkreślić z całą mocą, że dzięki właściwej polityce fiskalnej, prorozwojowej i proedukacyjnej, darmowy podręcznik może być pierwszą i zarazem ostatnią książką, na którą rodziców dziecka będzie stać. Ale innych książek ten rząd przed tymi wyborami nie zamierza rozdawać.

Jak można się było spodziewać nowy podręcznik nie spodobał się władzy sprawującej władzę zwierzchnią, czyli biskupom. Biskup Marek Mendyk, przewodniczący Komisji Wychowania, przedstawił biskupom swoją ocenę „Naszego Elementarza”. I nie jest dobrze. Jest niedobrze, a wręcz źle. Pierwszym grzechem podręcznika jest infantylizm tekstów, które cofają dzieci do 4. czy 5. roku życia. Wzorem godnym naśladowania jest tutaj Biblia, która nie cofa. Choć jako jedno z nielicznych dzieł doczekała się wersji dla dzieci. Nie ma wersji Krzyżaków dla dzieci, Potopu, Romea i Julii czy dzieł zebranych Jana Pawła II, a Pismo Święte jest. Może dlatego, że teksty w rodzaju Ala ma helikopter, a Hela ma aligatora mniej przemawiają do wyobraźni niż gadający wąż ogrodowy. Który nota bene za swoją gadatliwość poniósł srogą karę i jak się czołgał na brzuchu, tak się za karę czołga do dziś dnia. Mowę mu tylko odjęło.

W kolejnym punkcie  biskup zwraca uwagę na pisownię. Otóż, jak słusznie zauważa, poprawnie powinno być Elementarz, a nie EleMentArz. Poza tym w podręczniku brak podstawowej komórki społecznej jaką jest rodzina. Nie ma w nim ani jednego obrazka, który przedstawia całą rodzinę siedzącą razem przy stole. A wzorem rodziny powinna być rodzina boża. Czyli Bóg ojciec, będący jednocześnie swoim synem, i matka syna, czyli żona Józefa.

W tym miejscu dochodzimy do kolejnej niepokojącej kwestii jaką jest rola ojca w rodzinie. Ojciec pokazany jest jako ktoś, kto pomaga w domu, a przecież wiadomo, że ma jeszcze inne ważne acz pominięte funkcje do spełnienia. Weźmy na przykład ojca Rydzyka. Albo ojca Świętego. Czyż nie odgrywają ważnej roli pełniąc ważne funkcje? Nie wolno zapominać, że ojciec to mężczyzna. A mężczyzna nie sprząta, nie gotuje, nie pierze, a jak już pierze to tylko żonę i dzieci, i w ogóle odgrywa ważną rolę w życiu rodziny. Ale tylko do rozwodu, bo wtedy sąd przyznaje dzieci matce.

Kolejnym błędem jest brak w podręczniku opłatka. Co prawda święta już nazywają się jak trzeba, ale opłatka nadal nie ma. To jest błąd, bo dzieci powinny wiedzieć, że odgrywa on bardzo ważną rolę. Porównywalną z rolą ojca, lecz inną. Zamiast tego mamy do czynienia z typowym propagowaniem konsumpcjonizmu, hedonizmu i wyraźnym eliminowaniem wartości kultury chrześcijańskiej, której podstawą jest dzielenie się opłatkiem i wiele innych przejętych od pogan obrzędów i zwyczajów.

To wszystko to, mówiąc kolokwialnie, pryszcz przy największym niedociągnięciu jakim jest promowanie magii. Dzieci są oswajane z postaciami, które mają magiczną moc, spełniają życzenia, pomagają w byciu dobrym, życzliwym, rozwiązują problem zła w świecie. To rodzi przekonanie, że można być dobrym i życzliwym właśnie dzięki magii, a poprzez zabawę też można zostać czarodziejem. A to przecież jest nie tylko nieprawda ale i kłamstwo. Nie ma żadnych czarodziejów pomagających w ciężkich chwilach i dobrych wróżek spełniających życzenia. Są aniołki pomagające w ciężkich chwilach i dobry Bóg spełniający życzenia. Żeby życzenie zostało spełnione nie wystarczy wypowiedzieć zaklęcie i machnąć czarodziejską różdżką. Trzeba uklęknąć złożyć rączki i pomodlić się żarliwie. Nie ma w tym ani magii, ani czarów. Tak po prostu jest.

Podręczniki, które obowiązywały dotąd, nie wzbudzały ani takich emocji, ani zainteresowania biskupów. Po co było to ruszać?

Dodaj komentarz