Dam konika cukrowego

Dywagacje mają zaszczyt zaproponować historię do bólu trywialną w dwóch aktach. Występują: Jaś i Małgosia. Scenografia: początek czerwca, kwiatki kwitną, krzaczki rosną, ptaszki świergolą, słońce przygrzewa, rzeczka płynie. Na kocyku dyskretnie ukrytym w przybrzeżnych krzakach Jaś i Małgosia.

Akt 1.
Małgosia: Jasiu, a kochasz ty mnie?
Jaś: Jeszcze jak! Zdejmuj spodnie, poopalamy się.
Małgosia: Jasiu, a ożenisz się ze mną?
Jaś: No pewnie!
Małgosia zdjęła bluzeczkę i spodnie. Jasiowi coraz bardziej nerwowo zaczęły latać ręce.
Małgosia: Jasiu, co ty robisz?
Jaś (ściągając Małgosi majtki): Och jakżeż ja ciebie kocham.
Małgosia: Jasiu, ale na pewno ożenisz się ze mną?
Jaś (sapiąc): No pewnie!

Kurtyna.

Akt 2
Jaś leży na plecach i sapie. Małgosia zapina biustonosz.
Małgosia: Ależ ty jesteś szybki Jasiu! To kiedy bierzemy ślub?
Jaś: Jaki ślub?
Małgosia: No jak to jaki!? Nasz!
Jaś: Czyś ty oszalała?! Ja miałbym ożenić się z kimś, kto gzi się po krzakach? Mowy nie ma!
Małgosia (ze łzami w oczach): Przecież obiecałeś!?
Jaś (sentencjonalnie): Obiecanki cacanki a głupiemu radość. Dostałem co chciałem i…

Dalsze słowa Jasia zagłusza znienacka opadająca z łoskotem kurtyna.

Premierowi Morawieckiemu zajrzało w oczy widmo klęski. Postawa jednego z koalicjantów zjednoczonej prawicy grozi utratą olbrzymich unijnych środków, dzięki którym można będzie utrzymać poparcie, dokończyć przejmowanie instytucji państwowych i umocnić władzę. — Co robić, co robić — zastanawiał się Morawiecki bezradnie chodząc po gabinecie. Nagle zatrzymał się, zdecydowanym krokiem podszedł do okna, otworzył je na oścież i gwizdnął przeciągle. Nie upłynęło dużo czasu gdy zza drzwi dobiegł tupot nóg, który nagle ucichł i rozległo się pukanie. Morawiecki nie zdążył otworzyć ust, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i do gabinetu wpadło trzech liderów zjednoczonej lewicy. Chwilę stali w progu łapiąc oddech.
— Zaprosił nas pan więc jesteśmy! — wydyszał najstarszy z nich Czarzasty Władysław.
— Zaprosiłem was, ponieważ Polska potrzebuje tych pieniędzy z Unii!
— Tak — przytaknął Biedroń. — Polki i Polacy nie wybaczyliby nam gdybyście tych pieniędzy nie dostali.
— Ale nie poprzemy was bezwarunkowo — ostrzegł Zandberg.
— Mówcie co chcecie w zamian za poparcie.
— Musicie nam obiecać, że wybudujecie trzy miliony mieszkań — powiedział Czarzasty.
— Moglibyście także przyjąć sprawozdanie finansowe Wiosny — dodał Biedroń.
— Ze sprawozdaniem finansowym mogą być kłopoty, bo PKW to niezależna instytucja. Trzy miliony mieszkań to też zbyt wygórowane żądanie. Góra pięćdziesiąt tysięcy.
— 100 tysięcy!
— 75. To moje ostatnie słowo. Więcej nie mogę!
— Niech będzie — zgodził się Czarzasty.
— Jeszcze coś? — uprzejmie zapytał Morawiecki.
— Oczywiście! — ożywił się Zandberg. — Półtora miliarda euro musi zostać przeznaczone na szpitale powiatowe.
— Wykluczone! Tyle nie dam. Góra 500 tysięcy.
— 750?
— Zgoda. Jeszcze coś?
— Tak. Co najmniej 30% środków musi trafić do samorządów.
— Oczywiście. Nie ma żadnego problemu. Trafi, oczywiście, że trafi! — powiedział Morawiecki. — Do naszych — dodał w myślach.
— Warto by też było pomyśleć o przedsiębiorcach — rzucił Zandberg. — My tak jak i wy jesteśmy za całkowitą nacjonalizacją, ale dopóki są jeszcze przedsiębiorcy, to trzeba ich wspierać.
— Przecież ich wspieramy — zaperzył się Morawiecki. — W grudniu dostali 35 miliardów, a w kwietniu kolejne 30.
— Mało. Dajcie im jeszcze  400 milionów euro. Stać was!
— Dobrze. Ale nie 400. 300.
— Może być! Nie można burżujów rozpieszczać, bo im się we łbach poprzewraca.
— Coś wam jeszcze obiecać? — zapytał uprzejmie Morawiecki.
— Nie trzeba. To nam wystarczy. Nasz elektorat jest mniej wymagający niż wasz.
— Ale ale — zreflektował się nagle Czarzasty — Czy można panu wierzyć? Czy przypadkiem ostatnie słowo nie będzie należało do Kaczyńskiego?
— No co pan, panie Włodku! Przecież mnie pan zna! — oburzył się Morawiecki. — Ja jestem premierem i to ja podejmuję decyzje! Kaczyński nie ma nic do gadania w moim rządzie.
— No to kamień z serca — odetchnął z ulgą Czarzasty. — Bałem się, że my tu uzgodnimy, a potem okaże się, że Kaczyński zdecydował inaczej. No ale jak to pan podejmuje decyzje, to jestem spokojny. Panu można ufać.
— Bezapelacyjnie! — zgodził się Morawiecki.
Wszyscy powstali z miejsc, podali sobie dłonie po czym przedstawiciele zjednoczonej lewicy wyszli do dziennikarzy i oświadczyli im, że załatwili wszystko co chcieli dla Polek i Polaków.

Nikt nie zaprzątał sobie głowy zastanawianiem się na przykład po co tonącym w długach szpitalom powiatowym wsparcie w wysokości 850 milionów euro jeśli nie ma kto leczyć? Poza tym skąd wziąć w obecnym systemie środki na eksploatację i utrzymanie dodatkowego nowoczesnego sprzętu? Aż dziw bierze, że ciągle jeszcze ktoś nabiera się na zapewnienia, że wystarczy furmankę wyposażyć w silnik i kierownicę, żeby stała się samochodem. Jednak prawda jest taka, że lewica nie po to w te pędy pognała do premiera żeby coś załatwić dla Polek, Polaków i Polski, lecz by móc chełpić się jaka to ona zapobiegliwa i sprawna. Oczywiście PiS, które znane jest z dotrzymywania zobowiązań i umów, słowa danego lewicy na pewno dotrzyma. Tym bardziej, że na straży wydawania pieniędzy zgodnie z ustaleniami miałaby czuwać specjalna komisja, złożona z przedstawicieli związków zawodowych, przedsiębiorców, samorządowców i ekspertów.

Mateusz Morawiecki nie wyobraża sobie, żeby ktokolwiek, oczywiście poza Solidarną Polską, mógł głosować przeciw pieniądzom dla PiS-u. Nie wyobrażam sobie żeby posłowie Platformy Obywatelskiej mogli głosować przeciw tej ustawie, gdyż byłoby to głosowanie przeciw Polsce. Od dłuższego czasu widać, że Polska to PiS, więc każdy, kto nie działa w interesie PiS-u działa przeciw Polsce. Lewica nie jest oczywiście osamotniona. Hołownia także uważa, że te pieniądze PiS-owi po prostu się należą.

Wyborcy na pewno docenią starania obu ugrupowań by było jak w bajce: …i potem PiS rządziło długo i szczęśliwie.

Dodaj komentarz