Daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj

W sobotę Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców wystosował emocjonalny list otwarty do przewodniczącego Solidarności Piotra Dudy. W niewybrednych słowach ujawnia w nim gdzie przedsiębiorcy mają to, co proponuje p. Duda — płacę minimalną czy likwidację umów cywilno-prawnych oraz podniesienie innych haraczy, zobowiązań i danin na rzecz państwa lub pracownika. Nie wdając się w szczegóły anatomiczne można przyjąć, że p. Kaźmierczak ma propozycje związkowe w głębokim poważaniu.

Na te emocjonalne słowa w ton płaczliwy uderzyli ci, którzy dobro klasy robotniczej zawsze stawiali na pierwszym miejscu. Ale — co charakterystyczne — tylko wtedy, gdy nie mieli władzy. Bo gdy już ją zdobyli zajęci byli głównie jej utrzymaniem. A problem, o którym mowa dostrzegł nie tylko Marks, Engels oraz Lenin, ale także Kim Ir Sen czy Fidel Castro. Mało! Oni ten problem rozwiązali! Pogonili pracodawców-krwiopijców i sami dali ludziom pracę. Tylko nawet Duda nie wie, dlaczego Gomułka czy Gierek płacili równowartość ok. 80 dzisiejszych złotych. Dzięki temu, że granice były zamknięte, złoty niewymienialny, można było jakoś za to przeżyć. Ale czy na pewno o to chodzi?

Ale przyjmijmy na chwilę punkt widzenia apologetów klasy robotniczej. Zanim go jednak przyjmiemy warto zwrócić uwagę że neokomuniści — skoro są neofaszyści, neoliberałowie, to i neokomuniści muszą gdzieś tu być — no więc noekomuniści wywalili ze sztandarów równość. Już nie domagają się zrównania w prawach chłopa z robotnikiem. Nie zależy im, by zakłady branży rolnej i rolnicy płacili takie same składki i podatki jak prawie wszyscy. Prawie, ponieważ nie przeszkadzają im także rozbuchane przywileje całych branż. Poczyniwszy to spostrzeżenie przyjmijmy punkt widzenia wyż. wym. W pierwszym rzędzie przytaknijmy — Tak! Pracodawcy to szuje, złodzieje i krwiopijcy! Oraz egoiści do kwadratu, bo sami chcą zarobić zamiast przymierając głodem płacić godziwie zatrudnionym! Tylko gdzie tu logika? Jak firma padnie, to w jaki sposób skorzystają na tym pracownicy w niej zatrudnieni?

Spróbujmy zrobić mały eksperyment myślowy. W rodzinie, zarabiającej poniżej średniej krajowej, czyli tak, jak większość społeczeństwa, zachorzał był członek rodziny. Zwolnić się z pracy nie można, więc trzeba zatrudnić pomoc, która pod nieobecność gospodarzy przyjdzie, posprząta, przygotuje posiłek, zajmie się chorą osobą. Po burzy mózgów i szczegółowych obliczeniach domowego budżetu wyszło, że zaciskając pasa, ograniczając spożycie, rezygnując z przyjemności można wysupłać 500 złotych. I ani grosza więcej. Ale ponieważ to jest rodzina, której ciężki los klasy robotniczej leży na sercu, więc wszystko musi być lege artis. Po zapłaceniu wszystkich wymaganych prawem podatków, składek i innych datków wymaganych przez państwo pomoc dostała na rękę zamiast 500 złotych 300, a rodzina musi wydać nie 500 zł, ale 800*.

Co z tego wynika? Truizm, który nie do wszystkich dociera. Gdy reszta Europy zarabia w euro więcej od tego, co zarabiają Polacy w złotych, porównywanie kosztów pracy dla pracodawcy zachodniego** jest równie mądre jak próba odgadnięcia ile wart był za komuny złoty dewizowy. Do wielu nie dociera prosty fakt, że 200 złotych dla kogoś kto ma 1.000 to relatywnie dużo więcej niż dla kogoś kto ma 4.000. A przecież już ksiądz profesor nomen omen Franciszek (Longchamps de Berier) pokazał jak żonglując danymi wykazać czerń bieli.

Dlaczego związkowcy domagają się, by pracownikom dać, a nigdy nie postulują, żeby pracownicy sobie zarobili? Dlaczego dziurawią łajbę, na której płyną wspólnie z pracodawcami? Patologiczność systemu najlepiej ilustruje służba zdrowia, gdzie wysokość kontraktu nie pozwala na wypełnienie jego postanowień. I wszyscy udają, że wszystko jest w porządku — NFZ z pełną premedytacją płaci za mało zdając sobie sprawę z tego, że za te pieniądze nie da się zagwarantować pełnej obsady i zapewnić świadczeń, a placówki służby zdrowia z premedytacją te niekorzystne umowy podpisują pohałasowawszy wpierw. I wszystko jakoś się kręci do chwili, gdy ktoś zachowa się niestandardowo, jak na przykład ten nieszczęsny dzieciak, na którym dzielna służba zdrowia przejechała się, chcąc zaoszczędzić, jak na pozostałych.

Dlaczego dotąd nikt nie skojarzył prostej zależności, że im bardziej związki zawodowe i rząd walczą z przedsiębiorcami z jednej strony, a z bezrobociem z drugiej, to bezrobotnych przybywa? Warto prześledzić historię stoczni, na czele której stanął w pewnym momencie działacz związkowy. Stoczni nie ma, pracownicy znaleźli się na bruku. A działacz? Działa nadal…

 

PS.
Naszym atutem, odmienianym przez wszystkie przypadki i przywoływanym na każdym kroku była „tania siła robocza”. Owszem. Tania może i ona jest dla przedsiębiorcy z Zachodu. Ale nie dla polskiego. Neoliberalny (bo przecież nie liberalny) rząd wykończył za pomocą przetargów na Euro 2012 już niemal całą branżę budowlaną. Z farmaceutyczną także nieźle idzie — aptek ubywa, farmaceuci tracą pracę tysiącami. Branża zajmująca śmieciami też została zreformowana, czyli do farmaceutów dołączą niebawem śmieciarze. Duda postanowił też przyczynić się do rozwoju kraju i dobić resztę?

 

UAKTUALNIENIE!
Pojawiło się sporo komentarzy. Jedni biorą stronę Dudy, inni — jak ja — przedsiębiorców. Niezależnie od wszystkiego chciałem Czytelnikom zwrócić uwagę na jedno osiągniecie, którym rząd szczególnie się nie chwali. Otóż w przepisach się grzebie na okrągło. Aż trzydzieści razy Sejm nowelizował w latach 2001-2002 ustawę o podatku dochodowym od osób fizycznych oraz ordynację podatkową. Tak było dawniej. A jak jest teraz? Lepiej! Od stycznia do lipca (sześć miesięcy!) 2011 roku ustawa o podatku od towarów i usług została zmieniona jedenaście razy!

Prawo podatkowe osiągnęło taki stopień skomplikowania, że wielu podatników ma problem ze zrozumieniem tych przepisów. Przez to muszą bazować na różnych poradnikach, a nie na samej ustawie. Jak w takich warunkach można cokolwiek zaplanować? Jak ustawić produkcję, płace, koszta, skoro nie wiadomo czy za tydzień te obliczenia nie wezmą w łeb, a zmiana interpretacji przepisów spowoduje, że trzeba będzie płacić podatek za pięć lat wstecz?


* Gdyby ktoś powątpiewał, to rozkład obciążeń kształtuje się następująco. Jeśli pracownik zarabia płacę minimalną, czyli 1.600 zł brutto, to na rękę dostanie 1181 złotych. Zaś przedsiębiorca musi wysupłać 1930 złotych. Czy przy zarobku na rękę nieco poniżej 1.200 złotych nieco poniżej 800 złotych obciążeń to dużo, czy mało na pewno wiedzą ci, którzy broniąc kasy robotniczej wieszają psy na pracodawcach.
Tytuł wpisu to tytuł piosenki Steni Kozłowskiej (słowa Jan Zalewski, zmarł w grudniu zeszłego roku). Dziś pewnie brzmiałby nieco inaczej. Czasy się bowiem zmieniły. Co nam ze słów? Daj parę stów!
** Dziękuję użytkownikowi ta56 za zwrócenie uwagi na przekłamanie. Nie chodzi o „procentowe obciążenia podatkowe” jak byłem łaskaw napisać, ale oczywiście o koszty pracy.

Dodaj komentarz