Czy bóg jest idiotą? (… gdzie ja to czytałem?)

Takie pytanie może wydać się na pierwszy rzut oka bluźniercze. Nawet na drugi rzut oka też może wydać się bluźniercze. Niemniej jednak należy poważnie rozważyć wszelkie za i przeciw. Gdy sąd pyta oskarżonego o zabójstwo czy faktycznie zrobił to, o co jest oskarżany, czyli czy jest mordercą, to można mówić o pomówieniu względnie o zniewadze i zniesławieniu? Pytanie bowiem jest jak najbardziej zasadne i dotyczy wszystkich religii, nie tylko tej jednej, jedynej, państwowej. No bo weźmy taki najprymitywniejszy przykład jaki nam przyjdzie do głowy. Wyobraźmy sobie złodzieja, który mówi do okradanego „Niech pan odwróci głowę i nie rusza się”, po czym sięga mu do kieszeni i wyjmuje portfel. Człowieka, który dał się w ten sposób okraść wszyscy zaliczą do kategorii ‚idiota’. A jeśli w ten prymitywny sposób obchodzone są boskie zakazy?

Weźmy Żydów, bo oni traktują Pismo Święte z niebywałą powagą i przodują w nabijaniu pana boga w butelkę. Oto na przykład nie wolno im podróżować w szabat (Pan nakazał wam szabat i dlatego w szóstym dniu dał wam pokarm na dwa dni. Każdy przeto z was pozostanie w domu! W dniu siódmym żaden z was niech nie opuszcza swego miejsca zamieszkania). Sprytni żydowscy specjaliści od robienia z boga idioty wpadli na pomysł, że owszem, nie wolno podróżować, ale wolno pływać. O pływaniu przecież nie ma mowy. A skoro tak, to wystarczy podłożyć pod pupcię butelkę czy poduszkę wypełnione wodą i już nie podróżujemy, jeno płyniemy. Żydzi zresztą z robienia boga w bambuko uczynili dochodową gałąź przemysłu. Nie może Żyd w szabas palić światła? Nie ma problemu, światło zapali urządzenie zegarowe. Nie może jeździć windą? Nie ma problemu — winda jeździ automatycznie.

Można także dymać boga na poziomie przekraczającym możliwości zwykłego śmiertelnika. Dzięki temu udało się ominąć zakaz spożywania wieprzowiny. Wiadomo powszechnie, że GMO to coś strasznego, niedopuszczalnego i złego. Ale nie wtedy, gdy służy zbożnym celom. Dlatego gęsi, których mięso w wyniku manipulacji genetycznych ma smak mięsa wieprzowego są jak najbardziej dopuszczalne, byle tylko zarzynano je zgodnie z wymogami sprzed dwóch tysięcy lat.

Często nie można wyjść ze zdumienia widząc z jak wielką pobłażliwością chrześcijanie podchodzą do zbrodniarzy, którzy zbrodnie popełnili z Chrystusem na ustach lub w jego imieniu. Nie ma takiej podłości, oszustwa, kłamstwa, którego by nie rozgrzeszyli. Ale tylko u swoich. W stosunku do obcych są wręcz krwiożerczy i najmniejsze potknięcie najchętniej karaliby śmiercią. Żeby zrozumieć ten fenomen należy sporo cofnąć się w czasie. Otóż dzięki spowiedzi chrześcijanie nie muszą tak jak np. Żydzi przemyśliwać jak obejść boski zakaz. Jeśli nawet któryś złamią, to wyspowiadają się i po kłopocie. Dawniej spowiednicy surowo karali długotrwałymi postami, biczowaniem, noszeniem raniących skórę włosiennic itp. Oczywiście batożyć, czy ogólnie karać się należało tak, by się nie zabić, bo zabójstwo to grzech śmiertelny. Papież Grzegorz Wielki zalecał na przykład, by pokuta za cudzołóstwo trwała dziewięć lat, z czego przez pierwsze trzy cudzołożnik musiał podczas nabożeństw leżeć krzyżem w kościele, a przez sześć dni w tygodniu nie wolno mu było jeść mięsa.

W miarę upływu czasu i kurczenia się wpływów co bardziej „litościwi” duchowni wymyślali zamienniki pokuty. I tak zamiast przez tydzień pościć można było ekstra odmówić modlitwę. Zamiast pościć miesiąc można było trzy razy wysmagać się batem.  W VII wieku wynaleziono jeszcze lepszy sposób. Oto grzesznik płacił wynajętemu zastępcy, który odbywał pokutę za niego. Roczny post za pana mogło „z miłości do niego” zaliczyć w jeden dzień 365 chłopów. W XVIII wieku Jezuici poszli jeszcze dalej. Upowszechnili mianowicie teorię gradacji grzechów (ciężkie, średnie, lekkie) i metodę ich oceniania zwaną kazuistyką. Metoda wspierała się na dwóch filarach — rodzaju grzechu i pozycji społecznej grzesznika, która była w tym przypadku okolicznością łagodzącą.

Tą metodę, kazuistykę, jezuiccy spowiednicy opanowali do perfekcji usprawiedliwiając praktycznie wszystkie grzechy królów i arystokracji. Ojciec Escobar twierdził wprost, że „nie ma obowiązku dotrzymywania przysięgi, jeśli nie miało się takiego zamiaru w momencie jej składania”. Czy to nie przypomina kazuistyki Sądu Najwyższego rozprawiającego — w odniesieniu do obrazy uczuć religijnych — o zamiarze ewentualnym i bezpośrednim? Z kolei brat zakonny ojca Escobara Barry rozgrzeszał sędziego za branie łapówek, jeśli „przyjął je jako oznakę szczodrobliwości podsądnego”. Ksiądz Fillintius wdrapał się w kazuistyce na wyżyny trudne do pobicia, ponieważ uznał, że jeśli cudzołóstwa dopuszcza się dama z dobrego domu „ma prawo żądać pieniędzy za cudzołóstwo, gdyż jej ciało jest cenniejsze niż plebejki” i w ogóle nie grzeszy, jeśli jej mąż nie ma nic przeciwko temu. Niektórzy świątobliwi kazuiści nawet zabójstwo zaliczali w poczet grzechów lekkich, bo ciężki grzech jest dopiero wtedy, gdy zabójca zabija dla pieniędzy. Jeszcze inni dowodzili, że wystarczy nosić różaniec, żeby zostać zbawionym. Ukoronowaniem wszystkiego było przyzwolenie na odbycie pokuty nawet za najcięższe grzechy w czyśćcu, czyli po śmierci.

Warto sięgnąć po 234, czyli marcowy numer miesięcznika Focus, żeby zapoznać się z całą gamą pomysłów na wykiwanie boga bez względu na to jaki to bóg. Żadne intencjonalne bluźnierstwo nie jest w stanie tak ośmieszyć boga, jak idiotyczne kruczki i sztuczki wymyślane przez sługi jego i wiernych, jak wspomniana jazda na butelce, uznanie ogona bobra, dawnego przysmaku szlachty, za… rybę, czy wynajmowanie niewierzącego (np. Araba), by za Żyda robił to, czego Żydowi robić nie wolno. Dowodzi to niezbicie, że kapłani, którzy nie tylko przymykają oczy na takie tricki, ale sami je wymyślają, doskonale wiedzą, że żadnego boga nie ma, a gdy będą za bardzo ortodoksyjni, to stracą wiernych. Dlatego idą na coraz to nowe ustępstwa i przymykają oczy na szwindelki, bo bóg się na pewno nie połapie. Nie jest w stanie, bo jest w niebie.

Dodaj komentarz


komentarze 3

  1. Czytam teraz książkę Stanisława Obirka „Umysł wyzwolony”. We wstępie: „Jest to książka bardzo osobista. Wyrosła z lat namysłu nad miejscem religii w moim życiu….”

    Autor urodził się w rodzinie katolickiej, wątpił, potem poznawszy mądrego księdza sam został księdzem-zakonnikiem. Potem odszedł z kapłaństwa. Ten czas opisuje w książce-wywiadzie „Przed Bogiem”. Ciekawa lektura. By nie spotkał go los ks. Lemańskiego sam odszedł. Nie ma w jego książkach zajadłości, niechęci, rozczarowania. To analiza naukowca. A jednym z elementów pracy naukowej jest on sam.

    Obirek pracuje na Uniwersytecie Warszawskim. Zacytuję z książki „Umysł wyzwolony”: „Od lat prowadzę zajęcia na temat różnych wymiarów obecności religii zarówno w historii, jak i we współczesnym świecie i muszę przyznać, że coraz trudniej mi zainteresować tym studentów. Interesują się wszystkim, tylko nie religią. Trudno dociec, czy to wynik przesycenia tematem po wieloletniej obowiązkowej katechezie od przedszkola poczynając, a na maturze kończąc, czy raczej jest to wpływ współczesnej kultury, która religię „odpuściła”.”

    Te słowa pokazują jaką korzyścią dla społeczeństwa są postawy Michalików, Gądeckich, bo z jednej strony zniechęcają wiernych, z drugiej odstręczają od KrK mądrych, uczonych ludzi.  A Obirek nie jest wyjątkiem. W wywiadzie Obirek nie ukrywa, że oprócz powodów „stanu” katolicyzmu w Polsce był też element normalnego życia seksualnego i życia z kobietą. Jednak, jeśli dobrze odczytałam, to rozczarowanie Kościołem było pierwsze.

    Ludzie nie tylko czytają książki, dyskutują w domach, ale opisują swoje zdania w internecie. Komunikacja jest bardzo duża i Episkopat nic nie mógł z tym zrobić. Nie pojmując dlaczego ma wodę w butach, oskarżenia wysuwa we wszystkich możliwych kierunkach. Nie widząc, że sam, bez przymusu wlazł w kałużę.

    Ludzie rozmawiają o sposobach uniknięcia grzechu, rozgrzeszeniach i kosztach finansowych, jednocześnie te sposoby piętnując i naśmiewając się z głupoty. Episkopat występując aktywnie przeciwko in vitro, przepisom o przemocy domowej, a ciągle nie chcąc przeprosić za gwałty na nieletnich i wyrównać niewielkich przecież odszkodowań, tnie szybko gałąź na której siedzi.

    Zmiany nastąpią, jakieś kościoły czy religie powstaną, zmienią się lub przekształcą, szkoda że już nie będę tego widziała. Bo ostateczny upadek katolicyzmu może być i za 100 lat.

    „Nadzieja umiera ostatnia” W tym wypadku żyje i ma się dobrze.

    Czy nasze wypowiedzi, krytykowanie Episkopatu, są malutkim strumyczkiem podmywającym tę budowlę?

    1. Znam paru gorliwych chrześcijan. I katolików, i Świadków Jehowy. Wielu z nich nie mówi k…wa. Zamiast tego mówią kurna. To też jedna z form kiwania boga. Zaspokajam swoją potrzebę zaakcentowania czy przypieczętowania wypowiedzi, podkreślenia wagi problemu, ale jako dobry chrześcijanin nie przeklinam. No bo kurna to nie… wiadomo co. I co zwykły człowiek ma zrobić? Jak zrozumieć słowa piosenki Kaczmarka w tej sytuacji? Gdy jemu marzy się kurna chata, to to oznacza, że jemu się marzy chata, kurna? No bo chyba nie chce chłopina mieć chaty bez komina?

      1. Mnie też się marzy kurna chata….ale tylko tak w przenośni. Dla mnie to czas poza sezonem czyli mało ludzi na chodnikach i mniej samochodów na ulicach. Szczególnie samochodów.

        U Kaczmarska to marzenie o życiu sielskim, anielskim, dolce vita….. na co dzień. Mieszkał przecież w dużym mieście.

        Niedługo po rozpoczęciu pracy miałam takie powiedzonko „kurka wodna”. Bez żadnych podtekstów. Gdzieś usłyszałam, powtórzyłam i przyplątało się. Gdy jedna z biurowych koleżanek powiedziała „jak ty fajnie przeklinasz”, zobaczyłam swoją mowę w nowym świetle. Przeklinam? Nigdy nie miałam takiego zamiaru. W domu zdarzało się Ojcu, gdy walił młotkiem w palucha zamiast w gwoździa, krzyknąć „psie krwie”…. Gwoździ przecież często nie wbijał 😉

        Jednak ta uwaga koleżanki biurowej spowodowała, że dołożyłam dużej staranności i uwagi by kurka żadna z moich ust nie leciała.

        W pokazanym przez Ciebie przypadku „na dwoje babka wróżyła”. Może być jak u mnie, ale może to być forma zastępcza.