Czarno księżnik

Człowiek, który nie wierzy ani w czary Mary, ani w cuda niewidy, stoi na pozycji straconej. Choć czasem wydaje mu się, że rozumie, to prawda jest taka, że jednak nie jest w stanie niczego pojąć.

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami żył raz pewien jegomość, który wszystko potrafił. Jak chciał, to zmieniał się w kota, lwa, hipopotama. W kobietę też mógł, ale nie chciał. Jak był głodny, to rzucał zaklęciami tak długo, aż się najadł. Wystarczyło, żeby pomyślał i już wszystko układało się po jego myśli. Jak ujrzał pierwszy siwy włos na swojej skroni, to po prostu powiedział „abracadobradobra wonstamtond” i znowu był piękny i młody. W zasadzie był samowystarczalny. Nawet żonę sobie wyczarował, bo jak ożenił się, to musiał na okrągło a to kolczyk stworzyć, a to futro, a to zmywarkę, a to piekarnik automatyczny, a to pałac, a to basen, a to odrzutowiec, a to krem do rąk. A i tak pewnego dnia powiedziała, że ma już po dziurki w nosie tej wegetacji bez żadnych perspektyw i nie potrzebuje tych wszystkich niestworzonych rzeczy. I odeszła z kuzynem kierowcy autobusu.

Pewnego razu siedząc na werandzie pałacu, który pozostał mu z pierwszego małżeństwa i popijając Bordeaux z 1855 roku, specjalnie trzymane na takie okazje, snuł plany na przyszłość.

— Teraz nie chce mi się nic robić, to sobie tylko przygotuję wszystko co potrzeba, a od poniedziałku wezmę się ostro do roboty — pomyślał leniwie sącząc wino. Ale nie zaczął w poniedziałek jak planował, ponieważ żona wyciągnęła go na zakupy.

— Po co mam łazić z tobą po sklepach, skoro wszystko mogę ci wyczarować w mgnieniu oka nie ruszając się z miejsca? — próbował wykręcić się.
— Taak? — zapytała żona słodko.
— Tak! — ryknął, bo nie lubił jak mu zawracała głowę, zwłaszcza gdy miał coś ważnego do zrobienia.
— Taak? — zaszczebiotała trzepocząc rzęsami — A na czym będzie polegała przyjemność?
Ponieważ nie znalazł odpowiedzi zrezygnowany zrezygnował z planów i powlókł się za żoną do hipermarketu i sklepów. Klnąc w duchu na czym świat stoi poprzysiągł sobie, że w następny poniedziałek nic go nie powstrzyma i zacznie choćby nie wiem co.

Jeszcze niedziela dobrze się nie skończyła, bladym świtem, po cichutku, by nie budzić licha, wymknął się z alkowy, by pogwizdując wesoło wziąć się do pracy. Okazało się, że licho nie śpi.
— Chcesz kawy?
— Tak, ale szybko, bo robota czeka. — Wypił gorącą kawę prawie duszkiem i zniknął. Robota paliła mu się w rękach, więc uwinął się na długo przed obiadem.

Wieczorem, gdy siadali do kolacji żona zapytała:
— No i gdzie jest to, co zrobiłeś?
— Chodź, to ci pokażę — chwycił ją za rękę, pomruczał coś pod nosem i po chwili stali na wodzie.
— No i? Gdzie to jest? — zapytała żona rozglądając się ciekawie. Na prawo od nich aż po horyzont ciągnęła się woda, po lewej panowała nieprzenikniona ciemność.
— No tu!
— Gdzie?
— Tu! — z niecierpliwością machnął ręką wskazując przed siebie.
— To!?
— No! — przytaknął z dumą.
— I co to ma być?
— No… woda. No i oddzieliłem światło od ciemności. Przejdź tam — wskazał mroczną stronę.
Żona zrobiła krok i krzyknęła przerażona — Nic nie widzę!
— No widzisz! — zaśmiał się tryumfalnie. — Chodź tu!
— Jak, jak tu ciemno choć oko wykol? Nie widzę cię. Gdzie jesteś? W którą stronę mam iść?
— Też cię nie widzę. Gdzie jesteś? Idź za moim głosem!
Zapadła cisza.
— Długo jeszcze każesz na siebie czekać? — syknął wreszcie zniecierpliwiony.
— Jak mam iść za głosem jak nic nie mówisz?
— No zaraz mnie dunder świśnie! — ryknął. Gdy nieco ochłonął mruknął coś pod nosem i ciemność przesunęła się o czterdzieści trzy metry, a żona znalazła się po jasnej stronie. Widząc ją wskazał głową w górę i rzekł:
— Jutro tam zrobię niebo. Pojutrze tutaj planuję ląd, tam morze, a o tam ocean. Myślę, że ląd będzie wyglądał lepiej, jak na nim coś będzie rosło. Nie uważasz?
— A nie mogłeś od razu tego wszystkiego zrobić?
— Nie spieszy mi się. — Chwycił żonę za rękę i znowu byli na tarasie pałacu. — Aha, uprzedzam, że we czwartek ani mi się waż zawracać mi głowę. Będę bardzo zajęty.
— A co będziesz robił?
— Będę tworzył słońce, księżyc i gwiazdy. Zastanawiam się czy by od razu nie stworzyć galaktyk i czarnych dziur. Warto by też pomyśleć o kwazarach i supernowych… — zamilkł pogrążywszy się w myślach.

Opowieść o potężnym magu na tym się oczywiście nie kończy. Przerwijmy ją jednak w tym miejscu i zastanówmy się co by było, gdyby ktoś oznajmił, że jest jego sługą i dlatego ma prawo nie tylko w jego imieniu występować, ale także żądać, by wszyscy podporządkowali się jego woli? A gdyby jeszcze okazało się, że liczba jego sług idzie w setki tysięcy?

Dodaj komentarz


komentarzy 8

  1. Musiałby sługa zrobi cud. Cud jakiego jeszcze nie było. – Zrobić mnie w wieku lat 19 z wiedzą i doświadczeniem obecnym, zdrowiem bez chorób i musiałabym mieć możliwość żądać spełnienia 99 próśb. Jako ostatnia to byłaby prośba żony Twardowskiego. 😉

      1. Twardowski prosił by diabeł przez jeden rok żył w miłości i posłuszeństwie z jego żoną przez cały rok. A jakby złamał choć jeden warunek….cała umowa na nic.

        Diabeł……

        Upał mi zaszkodził: miało być prośba męża pani Twardowskiej

        Rozwodu nie było

          1. Dlaczego miałoby mi się pogorszyć? Męża mam takiego, na którego zawsze mogę liczyć. Inną sprawą jest to, czy on by ze mną wytrzymał, bo jako młoda osoba byłam pełna energii i ciągle w ruchu. Na plaży nigdy sobie nie leżałam, a biegałam wzdłuż brzegu lub spokojnie szłam. Przerywnikiem było skakanie przez fale. Spacer brzegiem z Ustki do Rowów, a potem brzegiem jeziora Gardno do wsi o tej samej nazwie (tam było schronisko) – to normalny wysiłek. Z Gardna przez ruchome piaski nad jez. Łebsko – normalka.

            Czy on by wtedy wytrzymał. Zwróciłeś uwagę na bardzo istotną sprawę. Cud musiałby obejmować dwie osoby.

            Ale co z dziećmi? Mają więcej niż 19 lat? Z cudami same problemy. Może twórcy cudów na posiedzeniu plenarnym, jak zagłębią się w temat, też mają podobne problemy? Albo liczą na to, że ciemny lud wszystko kupi.

            1. Wiesz, jestem taki mądry, bo też mi się marzyła metamorfoza. Rozważałem potarcie lampy czy butelki i trzy życzenia. Żeby być przygotowanym na wszelki wypadek. Być wiecznie młodym, to jedno z nich. Ale co wtedy z żoną? Ja 20 lat, ona 85. Toż to zgorszenie, a nie małżeństwo. A z dziećmi? Tatuś młodszy od latorośli? Takich cudów nawet bóg unikał. Nie mówiąc już o wszystkich starych znajomych.

              Ale to dopiero połowa problemu. Jednoosobowe życie wieczne wiązałoby się z koniecznością powtarzania w nieskończoność ceremonii ślubu i pogrzebu kolejnych żon. Obserwowania jak starzeją się i umierają dzieci, wnuki, prawnuki. No i zaczynania wszystkiego stale od początku. Bo ile można pracować w jednej firmie? 100 lat? 200? A wiedza? Na jak długo wystarczy ta, wyniesiona ze studiów? A na dodatek po kilkudziesięciu latach żadnych rówieśników, przyjaciół. Po ilu latach człowiek by miał dość wiecznej młodości i w ogóle życia?

              Nieśmiertelność może być atrakcyjna tylko dla idiotów. Pewnie dlatego w obowiązującym obecnie wariancie ludzie stają się nieśmiertelni dopiero po śmierci.

              1. Z mitologii greckiej. Boginka Eos uprosiła Zeusa by jej drugi mąż otrzymał nieśmiertelność. Zapomniała poprosić o jego wieczną młodość. Gdy nieborak ze starości skurczył się już tak bardzo, że właściwie nie istniał jako człowiek, Zeus zamienił go w świerszcza.

                Już wolę tak jak jest. Poza tym gdy starzejemy się, dopadają nas choroby, a geriatrów w Polsce niema, wtedy już mniej żal pomarszczonej skóry i koniec życia łatwiejszy.

                Ciekawy jest ten mit w religiach o długowieczności. Niektórzy w czasach współczesnych naciągają sobie skórkę, a i tak na pomarszczonej szyi głowa niby młoda wygląda żałośnie i dziwnie. W środku człowieka jego organy mają wygląd podobny do zewnętrznego. Takie udawanie młodości. Ale jak ktoś lubi….