Co złego, to nie my

Kim są Polacy? Polacy są kompletnymi idiotami. Tak przynajmniej wynika z rozmów prowadzonych na antenie radiowej czy w programach telewizyjnych Ostatnią zasugerował top. Piotr Kraśko w programie „Ława polityków”. Najpierw p. poseł Leszczyna z rozbrajającą szczerością przyznała, że wcześniej — ujmijmy rzecz delikatnie — opozycja ściemniała i kluczyła mijając się z prawdą. Otóż gdy o podwyżkach uposażeń poselskich zrobiło się głośno przedstawiciele opozycji przekonywali, że poparli projekt wyłącznie dlatego, że znalazły się w nim propozycje zwiększenia uposażeń samorządowców, a tak naprawdę było zupełnie inaczej: Pod projektem podpisał się poseł PiS pan Smoliński, do reprezentowania był wyznaczony poseł PiS pan Zieliński, o projekcie z mównicy sejmowej mówił poseł PiS pan Suski. Ustawę napisał PiS, tych podwyżek chciał PiS, przyszedł do Koalicji Obywatelskiej i do — jak rozumiem — innych ugrupowań z gotowym projektem, o którym wiedzieliśmy, że jeśli PiS zechce, przeprowadzi go z nami czy bez nas. W tym miejscu Leszczyna dochodzi do clou, czyli sedna: Udziałem Koalicji Obywatelskiej było to, że dołożyliśmy do tego projektu samorządowców, o których PiS po prostu zapomniał. I tyle! Czyli było odwrotnie niż opowiadali przedstawiciele koalicji populistycznej  — samorządowców dodano tylko po to, by mieć alibi, a skok na kasę to wspólna inicjatywa wszystkich z wyjątkiem Konfederacji, Razem i kilku przyzwoitych.

Leszczyna jest równie szczera jak Terlecki. To PiS chciał procedować szybko i teraz, bo twierdził, że we wrześniu będziemy się zajmować nie tylko nowelizacją ustawy budżetowej na ten rok, ale także budżetem, bardzo trudnym, na rok przyszły. Potwierdzając niejako słowa Terleckiego pani Leszczyna bije wszelkie rekordy obłudy i cynizmu przekonując, że chyba nikt nie wierzy panu Terleckiemu, który po prostu kłamie, opowiada głupstwa. Kłam słowom Terleckiego zadaje więc przedstawicielka tych, którzy nie tylko w skoku na kasę brali czynny udział, ale także go współorganizowali. Chyba nikt nie uwierzy, że sceptycyzm i odcinanie się polega na tworzeniu sobie alibi, niemal jednogłośnym poparciu i zgodzie na błyskawiczne tempo prac nad ustawą. Opozycja kłamie nawet w sprawie głosowania w Senacie. Za odrzuceniem podwyżek było 48 senatorów, przeciw 45. Gdyby PiS nie chało odrzucenia, to jego senatorowie stawili by się w komplecie, bo to karna kompania. Warto przy okazji odnotować, że w głosowaniu nie wzięło udziału aż dwóch z trzech senatorów PSL-u, w tym Michał Kamiński oraz jeden z KO, czyli dokładnie tyle ile trzeba, żeby mieć pewność, że PiS odrzucenie podwyżek zablokuje (PiS ma 49 senatorów, opozycja 51, trzech więc wystarczy).

Pan Kownacki z PiS plótł takie duby smalone, że nawet łysym jeżyły się włosy. Okazuje się, że z uwagi na niskie zarobki parlamentarzystów do parlamentu dostają się miernoty. Tę narrację podchwycił Piotr Kraśko, co dowodzi, że jest wybitnym żurnalistą i kariera w TVP stoi przed nim otworem. Za te pieniądze jakie mamy teraz dostajemy parlamentarzystów, którzy nie zasługują nawet na połowę tego wynagrodzenia, to znaczy, że trzeba zapłacić więcej, żebyśmy mieli dobry parlament. Trudno zgadnąć czy redaktor kpi czy o drogę pyta. Przecież jeśli ktoś oferuje zgniłe ziemniaki, to płacenie za nie więcej nie poprawi ich kondycji. Bez względu na to ile zapłacimy i tak dostaniemy bezwartościowy towar. Mimo to obywatel może być przerażony, że o najważniejszych sprawach w państwie decydują ludzie haniebnie wynagradzani. Tylko jeżeli to jest takie oczywiste, czemu nie można było przygotować tej ustawy tak, żeby ludzie zrozumieli dlaczego ona ma być przyjęta. Może nie 57% podwyżki a może 5, 10, no naprawdę nikt w żadnym sektorze gospodarki nie dostaje 57% podwyżki! Przecież, o czym Kraśko musi wiedzieć, listy wyborcze układa kierownictwo partii i od niego, a nie od wysokości apanaży zależy kto się na nich znajdzie! Poza tym jaki wpływ na jakość parlamentu AD 2020 miałoby podniesienie uposażeń? Nie przypadkiem nie ma mowy o jakości pracy, kompetencjach, wiedzy.

Teraz potraktujmy tę sprawę poważnie — apeluje redaktor. Niemal 400 posłów zagłosowało ‚za’ przekonując, że żeby ludzie w ogóle szli do polityki muszą przyzwoicie zarabiać. Jeżeli chcemy mieć ekspertów w randze na przykład wiceministrów, to to muszą być eksperci dobrze opłacani, żeby ktoś nie chciał pracować w funduszu inwestycyjnym albo w wielkim banku, a chciał być na przykład wiceministrem finansów. Czy p. Kraśko kiedykolwiek słyszał, żeby premier proponował stanowiska fachowcom, a ci odmówili? Urzędnicy państwowi dobierani są z klucza partyjnego, a nie ze względu na kwalifikacje. Poza tym co zdziała najgenialniejszy specjalista gdy każda jego propozycja będzie torpedowana? Konieczność posiadania choćby minimalnego zaplecza politycznego oznacza, że nadal kierownicze stanowiska będą pełnić miernoty tyle, że sowicie wynagradzane. Zaprawdę Kraśko ma widzów za durniów sugerując, że gdyby pensja była dwa razy wyższa, to ministrem spraw zagranicznych nie zostałby były wojewoda, lecz człowiek, który zna się na rzeczy.

Może trzeba się na spokojnie zastanowić i wytłumaczyć to ludziom, podatnikom, wyborcom? Nie 57, a 20%, nie w czasie kryzysu, a za dwa lata, nie dla nas, a przyjmijmy tę ustawę  na rok przed końcem kadencji Sejmu, ale będzie obowiązywać wobec nowych parlamentarzystów, więc nie będzie zarzutu, że te pieniądze przyznajemy samym sobie. Dotąd logicznie i trudno byłoby się z tym nie zgodzić, gdyby nie powyższe zastrzeżenia. Nie ma bowiem żadnej gwarancji, że na listach pojawią się ludzie prawi i fachowi, a stanowiska rządowe zaczną piastować specjaliści. Ponieważ tak sobie to politycy ustawili, że nie podatnik, czyli pracodawca, lecz pracownik, czyli Sejm, Senat i prezydent decydują kto będzie premierem, a premier dobiera sobie współpracowników. Innymi słowy Kraśko wynajmuje ekipę remontową i jeśli będzie miał szczęście, to w jej składzie znajdzie się jeden rzemieślnik mający jakie takie pojęcie o robocie. Czy p. red. gardłowałby za podniesieniem uposażeń tej ekipie czy dopiero kolejnej?

W następnym programie, „Loża prasowa”, red. Agata Szczęśniak nie mogła pogodzić się z tym, że w trakcie kryzysu, najpoważniejszego kryzysu w ochronie zdrowia jaki mamy my [sic!] wymieniamy ministra zdrowia. Żeby było śmieszniej pytanie brzmiało „czy specjalista od finansów a nie od zdrowia (w domyśle lekarz), to dobry wybór na czas pandemii”? U podstaw tego pytania leży domniemanie, że dyrektorem fabryki butów powinien być szewc, firmy odzieżowej krawiec, domy winien projektować murarz, a na czele Narodowego Banku Polskiego należy postawić drukarza, bo on wie najlepiej jak obsłużyć maszynę drukującą pieniądze. Odpowiedź sugeruje, że p. redaktor rozumie pytania i potrafi na nie udzielić wyczerpującej odpowiedzi, której logika miażdży lepiej niż zgniatarka. Jeśli na czele ministerstwa zdrowia nie będzie stał lekarz, to nie dogada się ze środowiskiem i nie będzie mógł przeprowadzić reform. Gdy jednak na czele resortu stał lekarz to — uwaga! — ministerstwo nie współpracowało z pracownikami ochrony zdrowia! Czy można jaśniej i logiczniej odpowiedzieć na pytanie o ekonomistę na czele resortu? Dzięki bogu red. prowadząca nie zapytała jak to się dzieje, że zapaść służby zdrowia pogłębia się z roku na rok, mimo, że reformę Buzka wywrócił lekarz, a potem stanowisko ministra zdrowia piastowali kolejno wyłącznie lekarze. W Czechach na czele resortu zdrowia często stoją politycy i ekonomiści, ale nawet lekarzom do głowy nie przyszło likwidować wprowadzonych w 1993 roku kas chorych. To sprawia, że tam służba zdrowia kwitnie, a tu… i brak współpracy, i pieniędzy.

Słuchając i oglądając przekrzykujące się gadające łby trudno nie zapytać, czy w Polsce naprawdę nie ma dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia, z głową na karku, rozsądnych, myślących, błyskotliwych? A może po prostu nie ma na nich zapotrzebowania? Za tą tezą przemawia popularność pierwszego radia informacyjnego (zapłać, żeby posłuchać) w którym co rano Piotr Kraśko też chałturzy. Im bardziej jest mdłe i nijakie, tym chętniej jest słuchane.

Zasada jest bajecznie prosta — my nie wymagamy, oni nie starają się. Jeśli przez 30 lat godzimy się na kosztującą coraz więcej atrapę demokracji, to… Mamy to, co mamy. A to oznacza, że lepiej już było, a dobra zmiana to w rzeczywistości degrengolada.

Dodaj komentarz