Bóg tak chce, albo nie

Każdy, kto próbuje nadążyć za meandrami rozumowania natchnionych Duchem Świętym prędzej czy później staje przed ścianą. No bo weźmy taką rodzinę. Słowo odmieniane przez wszystkie przypadki. W rodzinie najważniejsze są dzieci. Zaś ich wychowanie znajduje się w gestii rodziców. Państwo i wszelkie organa państwowe nie mają prawa w ten wtrącać się proces. Dlatego na przykład nie wolno w szkołach uczyć niczego, co ma związek z seksem. Bo edukacja seksualna jest elementem wychowania. A wychowywać może wyłącznie rodzina. Nawet jak także o seksie nie ma bladego pojęcia i — zwłaszcza żona, czyli matka — nie czerpie z niego żadnej przyjemności.

Proste, logiczne i zrozumiałe.

Jednak fundament, na którym wspiera się przekonanie o wyższości rodziny nad instytucjami państwa mówi o dzieciach między innymi co następuje: Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, nie słuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: „Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu”. Wtedy mężowie tego miasta będą kamieniowali go, aż umrze. Dlaczego ten powszechnie znany cytat warto wziąć za przykład? Ano dlatego, że jest „wyjaśniony”. A my stajemy przed wspomnianą wyżej ścianą.

Po pierwsze, jak słusznie zauważył portal wPolityce.pl Warto jednak uświadomić sobie, że nie wszystkie wersety biblijne należy odczytywać dosłownie, a niektórych wręcz nie wolno. Zakaz dotyczy między innymi właśnie przytoczonego wyżej fragmentu. Jenakowoż mimo, iż tych wersetów odczytywać dosłownie nie wolno, to Prawo to zostało bowiem ustanowione, by… chronić dzieci! Tak, tak, po stokroć tak! Prawo, którego nie wolno odczytywać dosłownie, miało na względzie wyłącznie dobro dzieci i nic więcej. Dlaczego? To tłumaczy pomieszczony w innym miejscu materiał, w którym niczym woda w wino prawo zmienia się w zasadę: W rzeczywistości ta zasada znacznie ograniczyła (wszech)władzę rodziców (ojców), uniemożliwiając im dowolne dysponowanie życiem własnych dzieci i w praktyce doprowadzając do tego, że krnąbrni synowie… NIE byli zabijani wcale.

Cóż za przemyślna, nieziemska przewrotność! Niemniej jednak poczucie bicia głową w ścianę nie mija. Albowiem powyższe prawo zwane zasadą doskonale koresponduje z innym fragmentem świętej księgi, w którym czytamy, że pewien podróżnik podróżował po świecie mu współczesnym, a kiedy tak postępował drogą, mali chłopcy wybiegli z miasta i naśmiewali się z niego wzgardliwie, mówiąc do niego: Przyjdź no, łysku! Przyjdź no, łysku! On zaś odwrócił się, spojrzał na nich i przeklął ich w imię Pańskie. Wówczas wypadły z lasu dwa niedźwiedzie i rozszarpały spośród nich czterdzieści dwoje dzieci.

Jak nietrudno zauważyć niegrzecznych dzieci diabli nie wzięli. Nie skarcili ich także rodzice, ani nie zaprowadzili przed oblicze starszych miasta. Próżno jednak wypatrywali swoich pociech, które ot, tak po prostu, na wniosek, nieskończenie miłosierny Pan poszczuł misiami. Nauczeni doświadczeniem wiemy już, że nie wolno słowa bożego odczytywać dosłownie, więc i tu chodzi o to, że misie zostały wezwane by… chronić dzieci! W rzeczywistości bowiem to wydarzenie znacznie ograniczyło (wszech)władzę rodziców, uniemożliwiając im dowolne dysponowanie życiem własnych dzieci i w praktyce sprowadziło się do tego, że krnąbrni synowie… NIE byli zabijani wcale, a tylko rozszarpywani.

Czyli (wszech)władza rodziców powinna być nieograniczona z jednej strony i ograniczona z drugiej. Zaś państwo i jego instytucje nie powinny wtrącać się w wychowanie, ale dobrze jak się jednak wtrącają, bo ratują życie, a często i zdrowie. Oddanie prawa do wymierzania tak surowej kary i wykonywania wyroków śmierci w ręce starszyzny (sądu) miało na celu… ochronę dzieci i – paradoksalnie – ratowanie ich życia — czytamy dalej w wywodzie mającym za zadanie wykazać, że czarne jest białe. Innymi słowy jeśli na przykład aborcja jest dopuszczalna, to źle, to zbrodnia i holokaust. Jeśli państwo wkracza z buciorami w prywatne sprawy rodziny, zmusza do podejmowania niekorzystnych decyzji, to dobrze i po bożemu.

Z drugiej strony są rodziny, które marzą o posiadaniu dziecka, pragną go z całego serca gotowe poświecić się dla niego. I tu wkracza pan pleban i mówi ‚Veto! Nie pozwalam! Ani mi się ważcie, bo to grzech, morderstwo i holokaust!’ I poleca codzienną modlitwę i naprotechnologię. Naprotechnologia jest metodą diagnozowania i leczenia niepłodności polegającą na prowadzeniu dokładnych obserwacji kobiecego organizmu i tworzeniu na tej podstawie indywidualnych wytycznych dla każdej pary. Jak widać człon technologia jest tu stosowany w celu uwiarygodnienia szwindla. Bo czy jakiś sługa boży chory na raka poddałby się kancerotechnologii wspomaganej egzorcyzmami i namaszczaniem olejem? Kancerotechnologia jest metodą diagnozowania i leczenia raka polegającą na prowadzeniu dokładnych obserwacji organizmu i tworzeniu na tej podstawie indywidualnych wytycznych dla każdego chorego.

Można spokojnie postawić dolary przeciwko orzechom, że żaden klecha z dobrodziejstwa kancerotechnologii by nie skorzystał i na „naturalne” sposoby leczenia nie przystał. Oni sami bowiem w skuteczność swoich guseł kompletnie nie wierzą. Otwarte pozostaje pytanie, dlaczego wierzą wierni często rozsądni i wykształceni.

Dodaj komentarz