A na drzewach zamiast liści wisi mowa nienawiści

Dawno temu wszyscy mieszkańcy Ziemi posługiwali się jednym językiem. A gdy tak sobie wędrowali bez celu to tu, to tam, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali. Nie mając nic do roboty nudzili się przeraźliwie, aż wreszcie ktoś wpadł na doskonały pomysł.
— Chodźcie — zakrzyknął — wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu.
Gdy zgromadzili spory zapas cegieł rozgorzały spory co z nimi zrobić. Propozycje były różne, aż wreszcie ktoś zaproponował:
— Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi.
Jak postanowili, tak uczynili. Ale panu to się nie spodobało. Nic bowiem pana tak nie trwoży i nie denerwuje jak wspólny język. Zasępił się więc pan i rzekł:
— Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc — panu przyszła genialna w swej prostocie myśl do głowy — i pomieszajmy im tak ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!
I w ten oto sposób pan rozwiązał problem samowoli budowlanej.

Największym wrogiem każdego despoty jest język, swoboda wypowiedzi, prawo do posiadania i artykułowania własnych poglądów. Totalitarne reżimy zwalczają każdy przejaw niezależnego myślenia, nie tolerują krytyki. Nie dziwota, że pierwsi bezwzględnie zaczęli walczyć z wolnym słowem słudzy nieskończenie miłosiernego boga. Oczywiście żaden dzierżymorda nie powie wprost „macie myśleć co każę i mówić tylko to, co chcę słyszeć”. Przecież nawet w Związku Radzieckim, nie mówiąc o PRL-u, była zagwarantowana wolność słowa (art. 71. konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej: Polska Rzeczpospolita Ludowa zapewnia obywatelom wolność słowa, druku, zgromadzeń i wieców, pochodów i manifestacji). W celu zapewnienia obywatelom jak największej wolności najwyższej jakości powołano specjalną instytucję zajmującą się zapewnianiem — Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk.

Żaden, nawet najkrwawszy tyran, nie przyzna, że boi się wolnego słowa. Dlatego knebel nigdy nie nazywany jest kneblem, a wymuszanie serwilizmu realizowane jest za pomocą eufemizmów. Na przykład powątpiewanie nawet nie w przymioty boga, lecz w plenipotencje sług jego, zostało okrzyknięte mianem ‚bluźnierstwo’ i ścigane z całą surowością. Komuniści (jeśli tym mianem można określić władze PRL-u) także nie zasypiali gruszek w popiele. Wynaleźli nie tylko nowy rodzaj demokracji — demokrację socjalistyczną, ale także nowy rodzaj krytyki — krytykę konstruktywną. Ten sprytny manewr językowy pozwolił im każdą krytykę, która im się nie spodobała, uznać za niekonstruktywną potępić i odrzucić.

Po roku 1989, gdy Polacy zrzucili z barków jarzmo, otwarta pozostała kwestia cenzury. Środowiska związane z Kościołem uważały, że nie można Polakom pozostawić pełnej swobody w tym obszarze, bo jej nadużyją — zaczną bluźnić i wygadywać niestworzone rzeczy. Ponieważ jednak w owych czasach w parlamencie było jeszcze zbyt mało parlamentarzystów o słusznych poglądach, więc pomysł przekształcenia Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk w Katolicki Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk upadł. Tym bardziej, że żadna inna opcja nie wchodziła w grę — nożyczki albo wyłącznie w świątobliwe dłonie, albo wcale.

Ta sytuacja, niekomfortowa z punktu widzenia tych, którzy nie lubią słuchać i czytać poglądów niezgodnych z własnymi, zmusza do wymyślania sposobów obejścia konstytucyjnych zabezpieczeń i ukrócenia wolności słowa równie sprawnie jak komuniści, ale bez powoływania specjalnej instytucji. Nie da się nie zauważyć, że w miarę upływu czasu zakres wolności udaje się coraz skuteczniej zawężać, zwłaszcza gdy do dzieła przystąpili wszyscy, od prawa do lewa. Gdy wspólny przyświeca cel poglądy przestają dzielić. Początkowy pomysł polegający na dopisaniu do kodeksu karnego ochrony „uczuć religijnych” znalazł więc godnych naśladowców i kontynuatorów. Ponieważ obraza uczuć religijnych traktowana jest nader wybiórczo i dotyczy  tylko jednego, ściśle określonego ich rodzaju, więc należało wprowadzić dodatkowe obostrzenia. W tym celu wymyślono mowę nienawiści. Przykładem mowy nienawiści jest nazywanie rzeczy lub osób tak, jak nazywane są od pokoleń. Na przykład nie wolno nazywać Cygana Cyganem, ponieważ to go obraża. Należy go nazywać Romem, ponieważ to go (jeszcze) nie obraża. Gdy zacznie, zostanie wydany stosowny komunikat. Murzyna też nie można nazywać Murzynem, bo też go to obraża. Należy go nazywać Afroafrykaninem, Afroamerykaninem, dowolnie, byle nie Murzynem. Znany wierszyk otrzymuje brzmienie: Afroafrykanin Bambo w Afryce mieszka, bardzo opalił się nasz koleżka.” Podobnie rzecz cała dotyczy pedała. Dopuszczalne formy to dźwignia (w samochodzie, rowerze, fortepianie) ewentualnie noga. Per pedes jest formą niedopuszczalną ponieważ jest obraźliwe dla wszystkich, którym się kojarzy, a kojarzy im się wszystko i zawsze. Dlatego nie mówi się pedałować, tylko naciskać dźwignię z całych sił.

Niestety, mowa nienawiści przestała już wystarczać, więc powołano do życia dodatkowe byty — trolling i hejt. Brzmią równie tajemniczo i groźnie jak gender, więc doskonale się nadają. Dodatkową ich zaletą jest to, że pozwalają piętnować dowolny rodzaj wypowiedzi i zamykać usta każdemu. Aby maksymalnie ułatwić pracę cenzorom urzędowym i samozwańczym definicje wprowadzonych pojęć są równie precyzyjne jak definicja „uczuć religijnych”, co pozwala z optymizmem patrzyć w przyszłość. Warto rzucić uchem na Wywiad pogłębiony Anny Wacławik-Orpik, w którym rozmawia z socjolożką internetu Marią Cywińską. Gość p. redaktor musiała ją stopować w pełnym świętego oburzenia zapędzie podciągania pod miano hejt wszystkiego co tylko się da. Cywińska też zresztą dała się ponieść uznając, że granice wolności jednostki przekraczane są wtedy, gdy musi wysłuchiwać poglądów niezgodnych z własnymi. Dlatego głoszenie rasistowskich, ksenofobicznych poglądów na zebraniu narodowców czy kółka różańcowego jest jak najbardziej w porządku, a za hejt można uznać próbę przekonywania, że to nie tak, że nie można nienawidzić głosząc miłość, że bóg stworzył wszystkich ludzi, a nie tylko białych chrześcijan i nacjonalistów.

Każdy sposób jest dobry, żeby uniemożliwić bliźniemu głoszenie poglądów niemiłych, niezgodnych z wytycznymi, linią partii, Episkopatem, kimkolwiek. Gdy cenzura działała oficjalnie wiadomo było mniej więcej czego się wystrzegać, o czym lepiej nie pisać, czego nie mówić. Dziś, w dobie wolności nikt nie powie wprost „słuchaj, tak nie wolno, nie godzi się, nie wypada” czy „złamałeś prawo, poniesiesz konsekwencje”. Zamiast tego panuje zmowa milczenia, deal hipokrytów, którzy nie mają nic przeciwko temu, by wszystkich można było uciszać na wszelkie możliwe sposoby, ale by wybrani mogli bezkarnie, bez żadnych konsekwencji wzywać do nienawiści, szkalować, oczerniać, obrzucać błotem, kłamać, szczuć i pomawiać. Żaden redaktor, dziennikarz, prezenter nie odważy się nazwać opowieści o bruzdach dotykowych, nawoływania do rozliczeń i temu podobnych bredni wygadywanych przez działaczy i duchownych mową nienawiści. Wręcz przeciwnie, komentarze nie mieszczące się w ramach, opinie niezgodne z wytycznymi usunie, zamiecie pod dywan, ukryje, nie dopuszczając do dyskusji. Pani Renata Kim na ten przykład wyraziła swoją, jedynie słuszną i dopuszczalną opinię. Należy przyklęknąć, przyjąć te natchnione słowa jako prawdę objawioną i mordę wsadzić w kubeł. Polemizowanie, wyrażanie swojego zdania jest niedopuszczalne, zwłaszcza na portalu opinii. Jedynie słusznej?

W Polsce, gdzie prokuratura i sądy służą politykom do załatwiania porachunków, egzekwowanie odpowiedzialności za słowo odbywa się dwutorowo — delikwent, który ujawni jakiś niewygodny szczegół lub powie coś, co wyjątkowo kogoś ustosunkowanego zaboli może spodziewać się najazdu, przewrócenia mieszkania do góry nogami i wielogodzinnych przesłuchań, których celem jest wydobycie z podejrzanego co powiedział, co chciał powiedzieć i jak to należy rozumieć. Z tym, że wymiar sprawiedliwości żadnego wyjaśnienia nie przyjmie, albo za dobrą monetę uzna każde w zależności od tego kim jest oskarżony. Zwykli zjadacze chleba natomiast zawsze mogą liczyć na domorosłych cenzorów zajmujących się usuwaniem wszelkich dowodów przestępstwa zanim jakiś stosowny organ poweźmie o nim informację. Dzięki tej polityce z jednej strony nieprawomyślne treści mają nikłe szanse pojawienia się w przestrzeni publicznej, z drugiej zaś uczą nieodpowiedzialności. Można sobie bezkarnie ulżyć — zawsze ktoś zobligowany przez prawo skrzętnie dowody zamiecie pod dywan i zatrze ślady.

Dodaj komentarz


komentarzy: 1

  1. Do tego obrazu w pełni przedstawiającego osiągnięcia demokracji katolickiej, dodam jeszcze jedno. Wzajemną cenzurę rozmówców. Gdy ktoś powie zdanie niesłuszne, mylne, będące wynikiem jego obaw, braku wiadomości, rezerwy wobec zdarzeń, to nie otrzyma od tych „mądrzejszych, posiadających jedyną rację” żadnego wyjaśnienia, uzasadnienia, że jest pełen błędnych postaw, ale otrzyma ruganie: głupek, brak empatii, mizeria myślenia. Myślenie ma mieć tylko jeden, ich kierunek. Inne są niedopuszczalne. Pomijam tu osoby, które używają tylko inwektyw jako argumentu.

    Samoograniczanie się, ograniczanie innych występuje już na najniższych poziomach rozmów. To jest efekt tej polskiej, katolickiej demokracji. Czy urząd tak naprawdę jest potrzebny? Robią ograniczenia dyskutanci, robią to też portale. Pod artykułami o jedynej możliwej do przyjęcia formie zachowań dyskutowania nie będzie.

    Narodowcy, której to organizacji przyglądam się z obawą (słuszną czy nie) nie otrzymali zgody na zaprotestowanie przeciw sprowadzaniu uchodźców. Czy to było słuszne, czy trzymało się reguł prawnych o zezwoleniach na manifestowanie swoich poglądów? Nie mnie odpowiedzieć, bo nie znam odpowiedzi urzędu. Szkoda, że urząd nie wziął pod uwagę, że nie mogąc w proteście wyrazić swojego sprzeciwu, skierują swój protest wprost na uchodźców.

    Nie zawsze poprawność polityczna w rządzeniu powinna mieć rację. Czasami trzeba jeszcze myśleć.