Cuda na kiju czyli opętanie

Gdy członek społeczności zachorował, trząsł się, pocił, miał wysoką gorączkę, majaczył, to można było jego stan jakoś wytłumaczyć. Choć kwestią otwartą pozostawała przyczyna takiego stanu. Jednak zupełnie niezrozumiałe było zachowanie zupełnie zdrowych na ciele ludzi, którzy a to dostawali drgawek, a to zachowywali się nieprzewidywalnie, gadali od rzeczy, toczyli pianę z ust. Bez dwóch zdań musiał ich opętać jakiś zły duch i dlatego nimi telepie. Bano się takich ludzi, ale też otaczano czcią. Aż wreszcie zdrowy na ciele i bardzo zdrowy na umyśle zauważył, że bycie opętanym daje same profity. Nie trzeba pracować, bo wspólnota nakarmi, napoi, utuli i spełni każdą zachciankę by udobruchać ducha. Żeby jednak nie zostać ubezwłasnowolnionym lub izolowanym należało dać się opętać dobremu duchowi, który nie tylko służy opętanemu, ale całej społeczności. W tym celu należało przyodziać się w cudaczne szaty, stosownie zachowywać, a przede wszystkim zdobyć wiedzę, która pozwoli przewidywać niektóre zjawiska z wyprzedzeniem, co będzie dowodem i potwierdzeniem kontaktów z zaświatami. I w ten oto sposób na świecie pojawił się pierwszy kapłan. Robota nie była łatwa, wymagała talentu, inteligencji, wiedzy, ale pozwalała na bezstresowe, dostanie życie.

Kapłani zawsze kręcili się wokół władzy, często zza pleców władcy de facto ją sprawując. Władcom z kolei też była na rękę dodatkowa nadprzyrodzona legitymizacja, potwierdzenie, że tak sobie życzą duchy przodków, czy bogowie. Symbioza tronu z ołtarzem była więc  korzystna dla obu stron. Przez lata szlifowano także tłumaczenie wpadek i przekłamań. Kozłem ofiarnym przeważnie był ktoś, kto niezbyt gorliwie wierzył w omnipotencję kapłanów, kontakty z zaświatami lub nadprzyrodzonymi mocami, podkopywał zaufanie. Dobre duchy nam sprzyjały — tłumaczyli kapłani — ale on wszystko zepsuł. To pozwalało upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu — pozbyć się wichrzyciela, przeciwnika i wytłumaczyć niepowodzenie. I tak to się kręci od tysięcy lat.

Kapłani stanowili elitę intelektualną kraju, wszechstronnie wykształceni sami prowadzili badania, bo wiedza pozwalała zyskać przewagę i posłuch. Raczkująca równolegle wiedza medyczna i zielarstwo również musiały posiadać odpowiednią oprawę. Dlatego nie można było chorego ot, tak napoić wywarem z ziół lub namaścić. Trzeba było wykonać szereg rytuałów, zioła zbierać nocą podczas nowiu tak, by w razie niepowodzenia można było obarczyć winą jakiś czynnik zewnętrzny. W miarę postępu cywilizacji to, co dawniej stanowiło siłę — wiedza i nauka — stawało się zakałą i wrogiem. Łatwo to zrozumieć gdy sobie uświadomić, że nauka stawiała coraz to nowe pytania i szukała na nie odpowiedzi, rozwijała się, a dogmaty pozostawały niezmienne. Mając władzę łatwiej było posłać na stos heretyków twierdzących na przykład, że Ziemia ani nie jest płaska, ani nie jest centrum wszechświata niż przyznać, że słowo boże mylić się może. Na tym zresztą polega problem każdej wiary. Jako wymysł ludzki z czasów raczkowania cywilizacji po prostu za nią nie nadąża.

Olbrzymi postęp jaki dokonał się w ostatnim okresie, praktycznie nieograniczony dostęp do wiedzy sugerowałby, że bajki sprzed tysiącleci odejdą do lamusa. Jednak przywiązanie do guseł i zabobonów, czy może raczej lenistwo umysłowe okazało się silniejsze. Poznanie, a zwłaszcza zrozumienie otaczającego świata wymaga poświęceń, lat żmudnej nauki. Wiara nie wymaga wysiłku. Wystarczy uwierzyć, że niemożliwe jest możliwe i po kłopocie.

W roku pańskim 1263 podczas mszy w Bolsenie we Włoszech krwawiła hostia. Cud uwiecznił Rafael na murach Pałacu Apostolskiego. Na pamiątkę tego wydarzenia ustanowiono nowe święto kościelne — boże Ciało. Kilkaset lat później wiedziano już, że cuda to efekt namnażania się bakterii pałeczki krwawej (serratia marcescens), która żywi się skrobią, a szczególnie intensywnie namnaża się w ciepłym i wilgotnym środowisku. Mimo, że nie jest to wiedza tajemna, to w XXI wieku w prasie można było przeczytać, że podczas komunii świętej księdzu upadła na podłogę hostia. By ją oczyścić, kapłan umieścił w naczyniu liturgicznym z wodą, bo taka jest procedura liturgiczna. Po kilku dniach okazało się, że hostia się nie rozpuściła, a woda zabarwiła się na kolor czerwony. Hostia została poddana badaniom. Dwaj niezależni lekarze orzekli, że mają do czynienia z kawałkiem serca. I dopiero teraz zaczynają się prawdziwe cuda (a tak naprawdę — mówiąc kolokwialnie — jaja).

Wiadomo, że lekarze byli dwaj i że byli niezależni. Nie wiadomo natomiast co to za lekarze i od czego niezależni. Nie wiadomo jak badali dostarczoną do zbadania hostię ani czym. Ale najlepsze dopiero przed nami. Dwaj lekarze stwierdzają, że dostarczona przez księdza tkanka to wycinek z serca i… nic. Nie zawiadamiają stosownych organów, że ksiądz jest w posiadaniu fragmentu serca. Stosowne organy po nagłośnieniu sprawy też nie są zainteresowane. Skoro ksiądz mówi, że to hostia, to to jest hostia nawet jeśli jest mięśniem sercowym. Wynika z tego, że dla tego organu znalezienie gdzieś szczątków ludzkich to za mało, żeby wszcząć śledztwo jeśli ksiądz zezna, że w tym miejscu składował niewykorzystane hostie, które na przykład upadły na podłogę.

Swoją drogą trzeba być niezmiernie małej wiary i porównywalnego rozumu, względnie uważać boga za kompletnego idiotę, żeby wierzyć w cuda. No bo cóż to takiego ów cud? To jakieś zjawisko niemożliwe z punktu widzenia zarówno wiedzy, jak i nauki. Słownik języka polskiego mówi wprost, że cud to niewytłumaczalne zjawisko, o którym sądzi się, że jest wynikiem działalności Boga. Czyli parafianie sądzą, że nieskończenie mądry Bóg, który stworzywszy wszystko wokół, nie mając nic lepszego do roboty stanął na czele obwoźnego cyrku i dokonuje to tu to tam cudów ku uciesze gawiedzi? Komu wszechmogący musi ciągle udowadniać, że jest wszechmogący? Po co? Co chce czyniąc cuda parafianom przekazać? Że zasady, które stworzył, ku uciesze parafian można dowolnie naginać, łamać i obchodzić?

Ludzie bez kłopotu dogadują się ze sobą. Nie stanowi problemu ani bariera językowa, ani kulturowa. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy za jednym stoi inne bóstwo niż za drugim. Biblijna przypowieść o wieży Babel jest więc tak naprawdę wierutną bzdurą — pomieszanie języków nie stanowi żadnej przeszkody, za to pomieszanie religii stanowi barierę nie do pokonania.

Dodaj komentarz


komentarzy 7

  1. Byłam nastolatką, no może dwudziestolatką. W podróży po terenach wschodnich Polski zatrzymaliśmy się w gospodarstwie na kolację i spanie na sianie. Kolacja to ziemniaki i zsiadłe mleko. A potem jajecznica na skwarkach i ze szczypiorkiem. To smaki niezapomniane.

    Jedliśmy siedząc na schodach, bo dzień był gorący, a chłód na dworze dawało drzewo. W pewnym momencie gospodyni głośnym szeptem powiedziała: nie patrzcie za bramę, bo jak zobaczy urok może rzucić. Ponieważ patrzyłam na furtkę, to gospodyni szturchnęła mnie mocno w ramię: w talerz patrzaj. Bo nieszczęście gotowe. Po pewnym czasie powiedziała: przeszła i dobrze, że nikogo nie miała na widoku. Kto to i dlaczego bać się tej osoby?

    To nasza silna, co ma moc. Jak zechce pomóc pomoże, ale gdy zła, zaszkodzi i nawet ksiądz jej mocy nie daje rady. Mówi, że w niej szatan znalazł siedlisko. Każe schodzić jej z drogi.

    To chyba duża przesada? spytałam. Jak se panna chce, ale radzę tak głośno nie gadać, bo usłyszy i z daleka.

    Wydawało się, że to koniec z „mającą siłę i moc”. Zapłaciliśmy uzgodnione, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do spożywczego sklepiku uzupełnić zapasy. Zostałam na dworze. W pewnym momencie poczułam dreszcze jak wtedy gdy robi się zimno. Poczułam też… po prostu smród, taki zastarzały, dawny. W pierwszej chwili pomyślałam, że w coś wdepnęłam. Odwróciłam się i zobaczyłam utkwione w sobie oczy. Dziwne, wpatrujące się z uwagą. Poczułam się niepewnie pod tym wzrokiem, uśmiechnęłam się.

    – Nie boisz się, bo nie wierzysz w moją moc. Schwyciła mnie za rękę. Nie wiedziałam od czego, ale ręka była sztywna, ciężka.

    – Co teraz powiesz? Zagrałam chojraczkę: Proszę spojrzeć mi w oczy. Jej oczy były bure, dziwne, w bardzo pomarszczonej twarzy.

    – Boją się pani, widocznie mają powód. Ja powodu do obaw nie mam, a pani nie widzi żadnego zagrożenia z mojej strony. Powie pani co mnie czeka?

    – Nie będzie źle, nie będzie bogato, nie będzie biednie, z tym co tu jesteś lepiej się rozstań, bo szkoda na niego czasu, znajdziesz lepszego. Za wodę nie pojedziesz, nad wodą zamieszkasz. Nie dziękuj, a pytającym, co ciekawość ich skręca powiedz, że jak chcą usłyszeć, to choroba ich spotka.

    – Czy mam coś pani dać? – Nie, już dałaś, uśmiech bez strachu.

    Co dziwne, to jej wróżba nie z ręki, bez przedmiotów sprawdziła się w 100%

    Po latach nie pamiętam nazwy wsi, imienia kobiety (jeśli zostało wtedy wymienione). To nie był cud, bo bez kościelnych obrządków. To nie było wróżenie, takie jakie można sobie wyobrazić. To była rozmowa. Nawet nie długa. Nie było wtedy mowy o religii, ale może nie czuła we mnie wroga chowającego się za strachem religijnym?

    Wydaje mi się, że mieszkańcy wioski uwierzyliby w każdy cud lub płynące nakazy z ambony.

    1. Wróżby mają to do siebie, że czasem się spełniają, a czasem nie. Jak się nie spełniają, to z reguły ulegają zapomnieniu. Nie widzę w tym niczego nadzwyczajnego. natomiast zawsze mnie przeraża ta wszechwiedza klech wszelakich. oni zawsze wiedzą, że jeśli ktoś ma jakiś dar, to nigdy od boga, tylko zawsze od szatana. Strasznie ten ich bóg mizerny, strasznie nicniemogący. Choć wszystko może, to zapobiec opętaniu nie może. Za moją babcią wołali „czarownica” na ulicy. Choć nie rzucała uroków i zawsze skora była do pomocy. No ale nie chodziła do kościoła, a to zbrodnia…

      1. Mieszkałam wtedy w Słupsku blisko Baszty Czarownic ;-), przechodziłam często skrótem przez skwer. Na „przelotowej ścieżce siedziały Cyganki ze swoimi pociechami. Często leciało w moim kierunku: piękna pani daj powróżyć, Cyganka prawdę powie” Nie reagowałam nigdy i któregoś dnia usłyszałam: „obyś nogi połamała, oby cię cholera wzięła”.

        Wtedy nie znałam pojęcia chodzić powoli. Odeszłam już sporo kroków, ale wróciłam i machając wskazującym paluchem zaczęłam: Niech to przekleństwo dotknie Ciebie i Twoją rodzinę, niech Ci chłop zaniemoże. Niech bieda i głód dokuczy tak, że do pracy się weźmiesz” itd…itd. Cyganki i ich dzieci zamilkły, skuliły się i odtąd już nigdy w moją stronę nie leciały zaproszenia do powróżenia.

        1. No widzisz. Nie połamałaś nóg. I nic Cię nie wzięło. A gdybyś się potknęła, to pewnie byś podziwiała Cygankę za zdolność rzucania uroków. Mimo to wcale się z tego nie wyśmiewam, ani nie bagatelizuję. Bo z urokami, klątwami jest jak z cudownymi uzdrowieniami – to wiara czyni cuda. Niezależnie od tego, czy uwierzymy w cudowny lek, czy w klątwę. De facto to my sami sprawiamy, że klątwa się sprawdza.

          Dawno, dawno temu czytałem opowiadanie. nie pomnę ani autora, ani tytułu. W największym skrócie chodziło o to, że do drzwi pewnego niezbyt uczciwego osobnika zapukał mężczyzna. Przedstawił się i poprosił o kilkanaście minut na przybliżenie powodu najścia. Po czym zaczął wymieniać nazwiska ludzi, którzy w ostatnim okresie a to zmarli na zawał, a to zginęli na skutek nieszczęśliwego wypadku. Gdy lista denatów zaczęła już gospodarza nieco nużyć nieznajomy wyjaśnił, że wszyscy zmarli byli tak jak gospodarz teraz informowani, że tysiące ludzi dzień w dzień łączyło się mentalnie w jednym celu, żeby życzyć szubrawcom wszystkiego najgorszego. I to jest cel wizyty – poinformowanie, że od dziś kilka tysięcy skrzywdzonych przez ciebie ludzi dzień w dzień w myślach będzie życzyło ci rychłej śmierci…

          Czy to by zadziałało nie wiem. Ale świadomość, że tysiące ludzi źle życzy… Nie byłoby to miłe i mogłoby być źródłem frustracji. Zwłaszcza, gdyby postarano się, by delikwent o tym nie zapominał.

          1. Te życzenia….nie mają mocy sprawczej. Ilość ludzi jest bez znaczenia. Miliony życzyły źle Hitlerowi i Stalinowi….

            Ilu źle życzy obecnym polskim politykom? Wiele. Siła dobrze życzących w postaci głosów wyborczych jest większa.;-)

            Napiszę „życzenie – przekleństwo” żydowskie:

            Nie kieruję go do nikogo, oprócz tej jednej ciemnej postaci, czasami odzianej kolorowo. Mieszkańca pałacu.

            Życzę abyś był bogaty. Obyś miał tysiąc pałaców. W każdym pałacu tysiąc komnat. W każdej komnacie tysiąc wygodnych łóżek. I oby cię cholera z jednego na drugie ciskała.

             

            1. Te życzenia nie mają mocy sprawczej tak długo, jak długo delikwent się nimi nie przejmuje. Tak samo nikomu nie pomagają zbiorowe modły. To działa, gdy człowiek przestaje być obojętny i zaczyna myśleć, że „coś w tym może być”.