500 zł

Uważam tę jałmużnę za okrutną. Bo czyści państwowe konto, a nie jest wspomożeniem w dochodach przez ich uzyskiwanie pracą. To ryba, to nie wędka.

Przeczytałam list matki do p. Kaczyńskiego. Mądry, chociaż ja wolałabym aby była możliwość zarobienia po 500 zł na każde dziecko. To bardziej rozwojowe i motywujące. Aby nie płacić GW za jego ew. ukrycie za kłódką, postanowiłam zamieścić tu kopię tego listu. Jednocześnie proszę Oby.watela o wyrozumiałość, że tak bez pytania o zgodę

„Do redakcji „Gazety Wyborczej” we Wrocławiu trafił list od matki czwórki dzieci. Kobieta adresuje swój list do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Jestem tak zwana Wielomatką. Mam czwórkę dzieci, pracujemy z mężem na pełen etat. Pracujemy – żeby nie powiedzieć – tyramy. Zresztą podobnie jak często osoby z jednym czy z dwójką dzieci.

Jestem politycznie nieaktywna, choć czytam gazety i oglądam wiadomości. Moje życie jest tak wypełnione obowiązkami, że nie mam czasu emocjonować się tym co media. Nie chodzę na demonstracje, ale zawsze głosuję.

Mam czwórkę dzieci. Są one żywymi królikami doświadczalnymi poprzednich i obecnych rządów. Te dzieci będą żyły w Polsce długo po tym, jak my staniemy się nieaktywni zawodowo lub odejdziemy. I te dzieci mają prawo do życia w państwie demokratycznym i wolnym, którego władza robi wszystko, co potrafi, żeby im to zapewnić.

Jestem przeciwniczką polityki 500 PLN na dziecko, mimo że przysługuje mi 1500 zł. Jestem za to gorącą zwolenniczką polityki wspierania wielodzietności, co od lat robi Wrocław dla swoich dużych rodzin.

Pomocą dla nas są darmowe żłobki i przedszkola oraz ułatwienie nam dostępu do tych placówek (poprzez zwiększenie liczby punktów dla rodzin wielodzietnych). Ogromną finansową (odczuwalną) pomocą jest zwolnienie naszych dzieci z płacenia za przejazdy MPK. Dla nas są to bardzo konkretne pieniądze, które zostają w domowym budżecie na inne cele. Pomocą jest także obniżenie cen biletów na wiele atrakcji w mieście (choć akurat tu jest jeszcze dużo do zrobienia) oraz bardzo wiele inicjatyw dla rodzin mających trójkę lub więcej dzieci.

I konkretnie: jeszcze kilka lat temu, mając dwoje dzieci, płaciłam za publiczne przedszkole i żłobek po około 400 zł od dziecka! Godzina przedszkola kosztowała około 2,50 zł – teraz tylko 1 zł. Wszystkie zajęcia dodatkowe (których było mniej niż dzisiaj) były płatne. Teraz mam trójkę dzieci w instytucjach publicznych: w żłobku, przedszkolu i szkole. I płacę w sumie nie więcej niż 300 zł – wyłącznie za obiady dla moich pociech.

To jest pomoc.

Drogi Panie Kaczyński, proszę skonsultować się z tymi, którzy mają doświadczenie w pomaganiu. Jest wiele instytucji, które od lat przyglądają się rodzinom wielodzietnym i problemie demografii. Bez wątpienia pieniądze są nam potrzebne. Wsparcie rodzin wielodzietnych jest dla nas bardzo istotne. Kwestią jest tylko, JAK pomagać. Na pewno nie przez krępowanie mediów publicznych, odwracanie reform, które już zostały wprowadzone w życie i nie przez rozdawnictwo pieniędzy. Nie przekona mnie nikt, że będą ludzie, których (niepewne) 500 złotych miesięcznie zachęci do zachodzenia w drugą lub trzecią ciąże.

Wielomatka

 

Dodaj komentarz


komentarze 4

  1. Mam mieszane uczucia. Wszelka pomoc to swego rodzaju ubezwłasnowolnienie. Z drugiej strony kobieta ma racje, że jeśli pomagać to w sposób przemyślany, nie wrzucając jałmużnę do kapelusza, ale przez ulgi pozwalające nie czuć się wykluczonym, stymulujące korzystanie z życia – kino, basen, teatr itp. Prostytutkom płaci się za usługi, matkom za posiadanie… Co ciekawe ten pomysł popierają całym sercem głównie ci, których to nie dotyczy. Ciekawe czy równie entuzjastycznie przyjmą propozycję obniżenia emerytur gdy braknie pieniędzy i nie będzie skąd pożyczyć.

    1. Gdy stwarza się możliwości większego zarobkowania, to ludzi nie gnębi obawa: dadzą, zabiorą, wprowadzą nowe zasady.

      Czy jednak nie powinno być tak, że to województwa same prowadzą politykę społeczną? Pod kontrolą państwa. By było jak w opisanym przykładzie lub w Częstochowie, gdzie dopłacają do in vitro. Mimo wszystko nadal dopłacają.

      Potrzebującymi są nie tylko ludzie z małymi dziećmi. A co ze starymi? Z mojej klatki wielu wyjechało za granicę. I nie wrócą. Rodzicom, a najczęściej matkom podsyłają pieniądze. Jednak dopada starych i samotność i brak wiedzy, gdzie iść po ewentualną pomoc. I obawa czy tam nie zostaną wyśmiani, że są nachalni, że inni więcej potrzebują.

      Często wystarczyłaby pomoc w sprzątaniu, myciu okien. Ale i w zakupach, w pójściu do przychodni po receptę. Albo tylko jakiś czas na rozmowy, na wyżalenie się. Z sąsiadkami, z którymi czasem rozmawiam o ich obawie: jak będzie dalej, kto pomoże w chorobie, kto jeść zrobi? To też problem.

      Niektórym dzieci proponują, że rodziców zabiorą, ale pani do obcych? Dzieci w pracy, wnuki idą sobie gdzie tam idą. Też samemu cały dzień. Ani do kogo ust otworzyć.

      Znowu… zboczyłam z kursu, ale zostałam zatrzymana przez sąsiadkę tylko na chwilkę. „Tylko na chwilkę”

      1. Oczywiście, że pomoc powinna być organizowana na najniższym szczeblu, u źródeł. Ale przecież nie o to chodzi by pomóc, ale by przy okazji coś uszczknąć dla swoich. Przecież trzeba przyjąć o rozpatrzyć podania. Przyznać środki albo odmówić, napisać uzasadnienie. Wysłać postanowienie listem poleconym… To musi kosztować! I są to pieniądze podatników, które trafią doi kieszeni wybranych.

        Korzystając z okazji przekazuję pozdrowienia od osoby, która sama nie ma śmiałości tego zrobić.

        1. Kiedyś mieszkania komunalne były oferowane wszystkim. Jednak państwo nie radziło sobie z potrzebami mieszkaniowymi. I wbrew zasadom ustroju wprowadziło spółdzielczość mieszkaniową. Chętni musieli mieszkania kupować.

          Koszt mieszkań był w zasięgu wielu rodzin, bo taka forma uzupełniania stanu mieszkalnictwa rozwijała się. Na początku chętni dostawali nawet dopłaty z socjalu swoich zakładów.

          Uważam, że dostęp do mieszkań komunalnych dla rodzin z trójką dzieci (tu decyzja zależy i od finansów i od polityki) byłby lepszym rozwiązaniem.

          Wielu posiadaczy mieszkań komunalnych nie mieści się w granicach, które zezwalają na ich przydział. Dostają je często „w spadku” po rodzicach.

          Sprawdzenie stanów i odpowiednia polityka mieszkaniowa mogłaby zwiększyć dzietność. Bo co po 500 zł, gdy spać nie ma gdzie.

          W Słupsku problem dużych mieszkań komunalnych rozwiązano tak: Wybudowano małe mieszkania o ciekawym rozwiązaniu ich układów. Mieszkańcy z dużych lokali przenieśli się do mniejszych, gdzie i utrzymanie mieszkania jest niższe. A te opróżnione zostały wystawione na sprzedaż. Najczęściej położone w centrum, znalazły szybko nowych prywatnych nabywców.

          PIS dał, bo ma co dać na dziś. Ale żadnego istotnego problemu w sprawie dzietności nie rozwiązał. A wystarczyło zaapelować do Polaków (tych za i tych przeciw PIS) by z pomysłami zgłosić się do swoich posłów. Albo zorganizować konkurs na najlepszy pomysł w każdym województwie o temacie: Co zrobić by Polaków było więcej?