Pada sobie deszczyk

Stało się już tradycją, że gdy pada deszcz i rzeki zaczynają wzbierać następuje wzmożenie decydentów, którzy dwoją się i troją, żeby wszystko należycie zabezpieczyć. Nie mogli tego zrobić wcześniej, bo kto by spodziewał się, że dopiero co oddany do użytku wał przeciwpowodziowy będzie przemakał? A zbiornik retencyjny zostanie zbudowany tak, że jak jest sucho, to jest suchy, a jak jest mokro, to grozi zawaleniem i trzeba ewakuować ludzi mieszkających poniżej? Co prawda już w starożytności potrafiono budować tak, żeby nie przemakało ani nie waliło się, ale wtedy budowano po to, by budowla służyła określonemu celowi, a nie po to by jak najszybciej wykorzystać środku unijne. Na dodatek stosowano się do uwag fachowców i nie powierzano prac partaczom.

Gdy pada deszcz i rzeki zaczynają wzbierać. To truizm. Ale kto wie, że w krajach cywilizowanych, głównie na Zachodzie, przywraca się uregulowane rzeki do stanu naturalnego? U nas olbrzymim nakładem środków przekształca się je w rynny odprowadzające wodę, wyprostowuje zakręty, udrażnia koryto. I tu ciekawostka. Jeżeli tylko o 10% skróci się bieg rzeki i o 10% zwiększy się przepływ wody, to aż o 40% zwiększy się fala powodziowa powstała w wyniku tej samej ilości opadów. Im więcej wydaje się na regulacje rzek, tym większe jest zagrożenie powodzią. Największe powodzie zdarzyły się po wybudowaniu Goczałkowic i kaskady Soły. Zapora w Czorsztynie obniżał falę kulminacyjną w 1997 roku w Nowym Sączu o… 5 cm!

Modlitewna Rada Przeciwpowodziowa
Rządowa Rada Ocalenia Modlitewnego (Zdjęcie: Twitter)

Niczym bumerang wraca pytanie dlaczego Polak jest równie głupi po szkodzie jak przed? Dlaczego nie słucha ludzi, którzy znają się na rzeczy? Dlaczego nigdy nie uczy się ani na własnych błędach, ani na cudzych? Intensywność opadów i gwałtowność zjawisk atmosferycznych wzrasta z roku na rok i trudno tego nie zauważyć. Wyjaśnienie jest proste — z powodu ocieplania się klimatu w powietrzu jest więcej i pary wodnej, i energii. To sprawia, że w ciągu kilkunastu godzin, a niekiedy minut, spada tyle deszczu, ile dawniej w ciągu miesiąca i dłużej. Jednak wielu woli wierzyć, że to nie żadne globalne ocieplenie lecz wola boża. Dlatego zamiast minimalizować straty, przywracać naturalny bieg rzek, brniemy wbrew rozsądkowi pod prąd wiedzy zwiększając straty i modląc się żeby były mniejsze. A i tu nadgorliwość może być zabójcza. W tym roku z uwagi na film Sekielskiego nie udało się skoordynować akcji modlitewnej i skutki są opłakane. Najpierw bowiem, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, bóg sprawił, że było sucho. Potem jednak ludzie zapragnęli odmiany. Prosto, jasno, zwięźle wyłuszczył to premier w Krakowie: tak jak na początku maja modliliśmy się o deszcz, tak módlmy się, by ten deszcz przestał teraz padać. I deszcz przestał padać. Teraz trzeba pilnie baczyć, żeby w porę przestać się modlić o pogodę, bo znowu zrobi się sucho i piekielnie gorąco.

Teoretycznie rzecz ujmując nie trzeba być geniuszem by zorientować się, że wysokości wałów przeciwpowodziowych nie da się podnosić w nieskończoność. Prędzej czy później nadejdzie taka woda, że albo się przeleje górą, albo je podmyje. Szkody powodowane przez wezbrane wody można zminimalizować tylko w jeden sposób — pozostawiając rzekom swobodę, miejsca, gdzie mogą się swobodnie rozlewać. Na dodatek w sytuacji, gdy wody zaczyna dramatycznie brakować zmienianie rzek w rynny, którymi szybko i bezproduktywnie spłynie do morza i nie będzie z niej żadnego pożytku jest marnotrawstwem wołającym o pomstę do nieba. Skutki tej bezmyślnej polityki odczuwamy na co dzień — albo jest sucho jak pieprz, wody brakuje, albo wszystko jest pozalewane.

Niestety, wiara w to, że polski polityk kiedykolwiek pójdzie po rozum do głowy jest kompletnie pozbawiona podstaw. Dla liderów liczy się tylko tu, teraz i władza. Dlatego współpracowników i szeregowych członków (w pierwszym znaczeniu) dobierają tak, by proces samodzielnego, niezależnego myślenia zachodził u nich rzadko, a najlepiej wcale. Stąd brylujące w mediach niepokalane myślą oblicza, gadające pacynki wypowiadające w koło stale te same kwestie.

Typowa dyskusja w studio:
— Co wy zrobiliście, żeby nie padało?
— A wy rządziliście 8 lat.
— Ale ja pytam co wyście zrobili?
— A co wyście zrobili przez te osiem lat? Myśmy opracowali plan.
— Myśmy wdrożyli program „suchą nogą poprzez wał” i podnieśliśmy wskaźniki o jedną dziesiątą. A wy co zrobiliście? No? Ja się pytam.
— My przygotowaliśmy program, a pan premier pojechał i osobiście dogląda. A wy nie zrobiliście nic.
— To wyście nic nie zrobili. My zrobiliśmy dużo. Na przykład…
— Czemu pan tak bezczelnie kłamie? Ja panu zacytuję naszego premiera: Na stopniu wodnym Kościuszko w gminie Liszki koło Krakowa postępujące wezbranie wód Wisły o 2-3 metry, a prognozy opadów są niepokojące — zagrożenie będzie jeszcze wzrastało. Urządzenia hydrotechniczne pracują na pełnych obrotach, a stan wód jest stale monitorowany. A co wy zrobiliście w tej sprawie? A jak padało, to Tusk ostrzegał ludzi przed potopem? Nie ostrzegł! Nic nie mówił! Bo wy nie umiecie rządzić! Dlatego przegracie wybory!
— A ja panu nie przerywałem…
— To ja panu nie przerywałem!
I tak toczy się ta dyskusja, choć trzeba uczciwie przyznać, że czasem bywa ciekawiej. Na przykład w programie „Fakty po faktach” u Anity Werner gościł Adam Bielan i Cezary Tomczyk. Najpierw mówił Bielan. Potem mówił Bielan. Potem przez chwilę mówił Tomczyk, po czym prowadząca udzieliła głosu Bielanowi. Potem mówił Bielan. Potem mówił Tomczyk. Potem mówił Bielan. Potem zaczął mówić Tomczyk, a skończył Bielan. Potem mówił Tomczyk i Bielan. Potem mówił Tomczyk, Bielan i Anita Werner. Następnie głos zabrał Bielan. Walory poznawcze i edukacyjne programu są nie do przecenienia. Nie można jednak mieć za złe gościom. Nie godzi się wymagać od nich manier, skoro gospodarze też nimi nie grzeszą. Można za to, a nawet należy docenić starania prowadzących by dorównać starszej koleżance Monice ‚przepraszam bardzo’ Olejnik.

Czy ci politycy, służący do podnoszenia rąk i przyciskania przycisków na komendę, o czymkolwiek decydują? W ustawie z dnia 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora już na samym początku ustawodawca pozwolił sobie na żart:

Posłowie i senatorowie wykonują swój mandat kierując się dobrem Narodu.

Transformacja spowodowała nie tylko zmianę ustroju, ale także niektórych haseł. Na przykład hasło „Program partii programem narodu” zmieniło się na „Dobro partii dobrem narodu”. Dlatego

Posłowie i senatorowie powinni informować wyborców o swojej pracy i działalności organu, do którego zostali wybrani.

Powinni, ale nie muszą, więc nie informują. Jeszcze finezyjniejszym poczuciem humoru wykazali się twórcy Konstytucji.

Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców.

To oczywiste, że nie wiążą ich instrukcje wyborców, bo wiążą ich instrukcje liderów partyjnych. Poza tym nie czarujmy się — jakiż to z tych wyborców Naród?! Dlatego jeśli prezes partii rządzącej nakaże głosować ‚za’, to ‚za’ jest nie tylko cały PiS, ale często także członkowie opozycyjnej Platformy Obywatelskiej.

Żeby coś sensownego przedsięwziąć trzeba się na rzeczy znać. Dzieci często nie rozumieją dlaczego coś muszą zrobić, a czegoś nie mogą lub nie powinny. Nie chcą słuchać wyjaśnień, stosować się do poleceń i rad. Ostatnio to występujące dotąd głównie u dzieci zjawisko można zaobserwować także u decydentów. Ponieważ istnieje obawa, że specjaliści nie pochwalą proponowanych zmian, więc się ich z nikim nie konsultuje tylko przepycha przez sejm w ekspresowym tempie. Prawo przestało spełniać regulacyjną rolę przekształcając się w narzędzie polityczne. Z jednej strony można by wiele dobrego w ten sposób osiągnąć, poprawić to co działa źle lub wadliwie. Niestety, nie chodzi o poprawę, o rozwiązanie problemów. Od początku kadencji, przez nieco ponad 42 miesiące, uchwalono 815 ustaw. Oznacza to, że przez ten czas każdego dnia roboczego przyjmowana była jedna ustawa. Kto jest w stanie nadążyć za tym wysypem tworzonych ad hoc, na kolanie, niechlujnych uregulowań?

Obserwując wezbrane wody można zaobserwować imponującą ilości płynących z nurtem śmieci. To oznacza, że udało się wreszcie, niewykluczone, że dzięki reformie śmieciowej rządu Tuska, cały kraj zmienić w jedno, gigantyczne śmietnisko. Przynajmniej taki pożytek z wielkiej wody — na chwilę zrobiło się czyściej.

Dodaj komentarz


komentarze 2

  1. Kiedyś….. było zajęcie dla mężczyzn, którzy wykaszali trawę z rowów biegnących wzdłuż dróg. To zajęcie zniknęło chyba już w PRL. Wały przeciwpowodziowe to najczęściej tylko nasypy ziemne porośnięte trawą. Czy należałoby sprawdzać jak taki nasyp wygląda? Kosić na nim trawę by  sprawdzić czy borsuk, jaźwiec lub nornica w nasypie nie zamieszkała.

    „Borsuk występuje w lasach Eurazji (w całej Polsce). Za ostoję obiera okolice lesiste, w szczególności lasy mieszane i liściaste z bogatym podszytem, otoczone urodzajnymi polami. Uwielbia przebywać w pobliżu terenów podmokłych i wody[potrzebny przypis]Borsuka można także spotkać w dużych i starych kompleksach sadowniczych, otoczenie to sprawia że czuje się znakomicie a na kryjówki wybiera nory kopane samodzielnie, przepusty a czasem jamy pod budynkami w najbliższym sąsiedztwie człowieka.(…..)

    Borsuk prowadzi życie nocne, dzień przesiaduje w norze, która ma często bardzo skomplikowaną budowę. Do głównej komory prowadzi często kilka krętych korytarzy, a wejścia do nich z zewnątrz są od siebie znacznie oddalone.” *

    Nornica ” Buduje system korytarzy tuż pod powierzchnią ziemi lub w gęstym runie. Dobrze wspina się po pniach i gałęziach drzew. Wije kuliste gniazda z rozdrobnionych roślin i mchów, umieszczone w spróchniałych pniach lub pod ziemią”  *

    Czy są zatrudnianie strażnicy wałów? Nie wiem, ale po powodzi, która zalała Wrocław I Śląsk Dolny stwierdzono, że wały zostały przez takie zwierzęta naruszone. Ale jak to w Polsce gdy zmieniają się rządy, samorządy, to politycy zatrudniają swoich, a ci inni mają sobie szukać gdzie indziej pracy. Nowi niekoniecznie wiedzą, znają przepisy, mają rozeznanie. Być może zwolniono strażników/oglądaczy wałów jako ….. oszczędność.

    Zawsze za powódź można zwalić winę na Boga lub opozycję. Nikt się do swoich błędów nie przyzna. Widzieliśmy Wrocław po powodzi. Ślady zalania na niektórych ulicach sięgały do drugiego piętra. Inną sprawą jest to, że terenach, które kiedyś Niemcy określili jako zalewowe, pobudowano wielopiętrowe domy. Bo przecież przez dziesiąt lat żadnej powodzi nie było. Głupota zawsze ma się dobrze, a w Polsce nawet bardzo dobrze i mocno się rozpycha i wie i rządzi lub samorządzi..

    W staropolszczyźnie powódź oznaczało rozlewisko.

    P.S. Czy mieszkańców południa kraju przekonałby argument, że tegoroczna powódź to kara boska za grzechy abp.Michalika, abp. Jędraszewskiego i wielu innych? Że to kara za gwałty dokonane na dzieciach przez księży i że kult księdza jest grzechem?

    *Wikipedia

    1. Wały nie są potrzebne tam, gdzie nie można budować na terenach zalewowych. Co do kary za grzechy to o dziwo nikt z takim wytłumaczeniem powodzi nie wystąpił. Klechy którzy nawet pożar katedry uznali za karę bożą tym razem nabrali wody w usta.