… jak malowana

Za siedmioma blokami, za siedmioma klatkami żyła sobie staruszka. Staruszka swoje przeżyła, samotnie żyła, więc się nudziła. By temu zaradzić wychodziła sobie w urzędach spłachetek ziemi, któremu poświęciła serce i duszę. Najpierw działeczkę skopała, wyplewiła, wynawiozła, a potem każdego dnia raniutko pędziła najpierw na plac, by kupić nasiona lub jakąś roślinkę, a potem na grządkę, by ją obsiać lub obsadzić. Jak potrafiła wybudowała sobie altankę i spędzała całe dnie albo sadząc lub siejąc roślinki, albo pielęgnując, strzygąc, podlewając i obserwując jak rosną. Zarośnięty dawniej chaszczami spłachetek ziemi przekształcił się w mini raj.

Pewnego razu uradziła gminna rada wodociągi pozakładać. W tym celu przygotowała plany. Na planach nie uwzględniono ogródka. No i co z tego, że kilka metrów dalej są nieużytki? No i co z tego, że można też rury kłaść skrajem znajdującej się nieopodal drogi, skoro projektantowi wyszło, że tędy będzie najlepiej? Poza tym wiadomo, że taki plan jest chroniony prawami autorskimi i nikt poza autorem poprawiać go nie ma prawa. Więc nawet nikt nie próbował.

Dla staruszki sprawa zakończyła się happy endem, czyli pomyślnie. Ponieważ niespodziewanie skończyła się harówa na roli. Nie musiała już wstawać skoro świt i miała więcej czasu dla siebie. Zamiast jednak całe dnie spędzać w kościele dziękując bogu za łebskich projektantów i troskliwych urzędników wzięła i zmarła niewdzięcznica, antyspołeczny typ.

Cała ta historia oczywiście została wyssana z palca. I to niedokładnie umytego. Nie wiadomo, czy kobieta była samotna. Nie wiadomo, czy zmarła. Jedno wiadomo na pewno — jej ogródek, raj w pigułce, dzięki staraniom urzędników gminnych wygląda równie uroczo jak cała ojczyzna, czyli jak malowany.

Raj po polsku

Unio droga, Unio miła,
cóżeś głupa uczyniła?
Dałaś nam pieniędzy sporo,
a Polacy gdy dać — biorą.
Mając kasę coś budują,
coś stawiają, remontują.
Lecz gdy finis coronat opus
okolica wygląda jak boży dopust.

Dodaj komentarz


komentarzy: 1

  1. Byle jakość to nasz polski chleb powszedni.

    Opisywałam kiedyś piękne urlopy w Parku Krajobrazowym Słupi. To niezwykle urokliwe miejsce. Było. Była tam duża polana, na której chłopcy i mężczyźni grali w nogę. Mężczyźni szybciej wysiadali kondycyjnie. To było miejsce różnych zabaw. Teraz  polanę podzielono na działeczki. Zabudowano szkaradzeństwami, a każdy wokół małego placyku postawił wysoki „na chłopa” parkan. Oddzielić się, nie widzieć lasu, nie być widzianym.

    Nie pojadę tam więcej, bo po co. I napiszę smutno: dawnego żal.

    Byle co, byle jak, ale koniecznie trzeba zaznaczyć swój teren. Czy to przez budujących domki, czy dłubiących w ziemi i pozostawiających ruinę, rozgrzebaną ziemię.

    Dlaczego?