Tamar i Azaryjasz dotarli tymczasem do targowiska. Dziewczyna rozpoczęła slalom między straganami, przewijając się z prawa na lewo i z lewa na prawo i pochylając się co chwila, aby wyłowić najładniejsze sztuki spośród rozłożonych na stołach i na ziemi warzyw. Wszystkie przyrodzone okrągłości jej figury były przy tym w nieustannym tańcu, na który to widok Azaryjasz upewniał się coraz mocniej, że zabójczy żar słońca jest arktycznym chłodem wobec tego gorąca, jakie ogarnia go od środka.
— Więc jak, umówisz się ze mną na wieczór? — Powrócił natychmiast do swego obsesyjnego refrenu, gdy objuczeni zakupami ruszyli w drogę powrotną.
— Moja pani mnie nie puści. Mamy dziś dużo pracy.
— Cóż takiego?
— Będziemy opatrywały komentarzami kolejne pismo Prawodawcy.
— Wiersz lubo esej uczony? I jakże to być może, że dotychczas nie opublikowany?
— Nie, tym razem jest to list do pralni w sprawie zagubionych w praniu gaci.
Cały wpis